piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział dwudziesty czwarty

Przy śniadaniu rozmawialiśmy długo, żartowaliśmy i wspominałyśmy z Dove wszystkie miłe chwile, a było ich naprawdę dużo. Po dobrych dwóch godzinach do kuchni zeszła pierwsza osoba - Vanessa.
- Hej Laura - mruknęła nieprzytomnie.
Nawet nie zauważyła Cameron ani Benwarda, taka była zaspana.
- Van, nie widzisz nic dziwnego?
- Hmm? - odwróciła się od lodówki i rozejrzała po pomieszczeniu - a, tam są jakieś dwie osoby, których kompletnie nie kojarzę.
Dopiero po chwili zajarzyła, co powiedziała. Zamknęła z hukiem lodówkę i odwróciła się w naszą stronę.
- O Boże, Dove? To ty?
Blondynka się roześmiała.
- We własnej osobie.
Ness podbiegła do znajomej i uścisnęła ją mocno.
- Laura, kiedy zbudowałaś maszynę do teleportacji z Londynu?
Wybuchnęłam śmiechem.
- Fajnie wiedzieć, że coś takiego potrafię. Może zrobiłam to przez sen.
- Vanessa, to jest mój chłopak Luke. Luke...
- Tak wiem, to Vanessa - przerwał jej - Dove, to jest naprawdę zabawne. Miło mi cię poznać.
Siostra uśmiechnęła się.
- Nawzajem.
Dove dała kuksańca brunetowi.
- Oj tam, czepiasz się szczegółów. Tak zawsze mówią w filmach. Komediach, horrorach, to nie ma znaczenia. A jeśli będę aktorką, to muszę się upodobnić do jakiejś postaci no i...
- Dobra, rozumiemy - teraz ja jej przerwałam.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, kiedy po całym domu rozniósł się ogromny huk, a potem roześmiana do łez Rydel zbiegała czym prędzej ze schodów.
- Co to było? - spytałam blondynki.
- Riker. Spadł z łóżka.
- Co wy? Sumo macie w domu? - kolejne pytanie zadał Luke.
Wybuchnęłam śmiechem i wszyscy poszli w moje ślady.
I tak Dove i Luke dołączyli do naszej paczki przyjaciół i postanowili uczestniczyć w naszej dzisiejszej grze.

~*~

- Zmieniamy trochę zasady - ogłosiła Rydel - oprócz pistoletów na wodę będziemy też mieli balony z farbami. Będą one w tak zwanym centrum dowodzenia, które będzie na tej łące. Biegamy i uciekamy, zbieramy stąd i wiejemy w las. Rozumiecie?
Dziewiętnaście osób stało w białych kombinezonach w środku łąki, obok dwóch vanów. Wszyscy zgodzili się zagrać, więc będzie więcej zabawy.
- I żeby druga osoba musiała zrobić tej pierwszej przysługę, to trzeba ją całą ochlapać wodą i farbą oraz przyprowadzić tutaj. Rozumiemy się?
Znów wszyscy pokiwali głowami.
- A, i jeszcze jedno. Można złapać kogoś tylko przeciwnej płci. Możecie również sobie pomagać, ale dziewczyny dziewczynom i odwrotnie. Więc start!
Gdy tylko wykrzyknęła te słowa, wszyscy wybiegliśmy w las. Biegłam przed siebie. Uwielbiałam to. Ten wiatr we włosach. Najgorsze były wystające korzenie, o które potykałam się co kilka kroków. Już raz wyryłam orła i zdarłam sobie skórę wewnątrz dłoni. Gdy usłyszałam czyjeś kroki, prędko wspięłam się na niskie i gęste w liście drzewo. Nie było to trudne, lecz co raz nogi ślizgały się po korze. Usiadłam na gałęzi i wstrzymałam oddech, obserwując każdy ruch. Koło mojego drzewa stanęła Rydel.
- Uwaga - szepnęłam i zeskoczyłam zwinnie na nogi, stając obok blondynki.
- O, hej Laura - powiedziała cicho - kogo szukasz?
Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na nią.
- Spoko, domyślam się. Ja szukam Ellingtona. Odpłacę mu się za te wszystkie dni, kiedy mi dopiekał i mnie wkurzał.
- A twoi bracia nigdy cię nie wkurzali?
Uśmiechnęła się lekko.
- Ale to nie to samo. Trzymaj walkie-talkie. Ja powiem, kiedy będę widziała Ross'a, a ty, kiedy będziesz widziała Ell'a. Stoi?
Pokiwałam głową i odebrałam od niej malutkie urządzenie.
- Ale czy to nie będzie oszustwo?
- Nic nie było mówione w regulaminie - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- Do zobaczenia - przybiłyśmy sobie piątkę i rozdzieliłyśmy się we dwie strony.
Postanowiłam iść na polanę i wziąć trochę balonów z farbą na wszelki wypadek. Miałam przy sobie poręczną torebkę, więc miałabym gdzie je schować. Żeby tylko nie pękły...
Szłam przed siebie. Na szczęście dziewczyny wszystko zorganizowały i różowymi strzałkami na drzewach zaznaczyły drogę na polanę. Szłam tropem i w końcu zauważyłam chowającą się Aileen, która uporczywie wpatrywała się w swoje paznokcie. Biedactwo, pewnie jej się połamały.
Wolałam ją ominąć. Szłam przed siebie, ale blondi mnie zobaczyła.
- Laura?
Z cichym jękiem odwróciłam się w jej stronę.
- Słucham? - spytałam udawanie słodkim głosem. Wewnątrz mnie nosiło. I każdy mi powtarza, że jestem złą aktorką, a taka jedna nie umie odczytać, że jestem na nią wściekła.
- Wybacz mi - o dziwo, zabrzmiało to prawdziwie - jestem okropną egoistką i jędzą, ale mam nadzieję, że możemy się jeszcze zaprzyjaźnić. Więc możemy spróbować? Mam jeszcze szanse?
Złagodniałam. Westchnęłam.
- Oczywiście, że masz szansę.
Uśmiechnęła się.
- Ale nie ciesz się zbyt wcześnie. To jeszcze nic nie zmienia. Jedno przepraszam nie sprawi, że wszystko będzie fajnie.
Przyspieszyłam kroku. Szłam tropem, aż doszłam na polanę. Był tam Rocky, który nabierał mnóstwo balonów do rąk, które ledwo się mieściły. Uśmiechnął się triumfująco, kiedy wszystkie po kolei zaczęły pękać. Komicznie to wyglądało. Gdy wziął ich tylko kilka podbiegłam na polanę, ale szybko zostałam zatrzymana.
- Stój!

************************************

Hej! Wiem, że rozdział miał być wczoraj, jest beznadziejny, krótki i w ogóle, ale nagle zabrakło mi weny.
Oczekujcie next'a na dniach i szykujcie się na trochę Raury <nie będzie pocałunku! Jako para będą dopiero w 2 sezonie, który zacznie się może za dwa miesiące>

Może tak powiem.
Pary :

♥Raura - środek/koniec II sezonu.
♥Rydellington - początek II sezonu.
♥Rikessa - nie wiem, czy w ogóle będzie.

A pierwszy sezon skończy się tak około 30 rozdziału.

Do następnego!


niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział XXIII

*Laura*

Rydel postanowiła razem z Vanessą i Raini, że to one wszystko zorganizują. Odsunęły mnie od projektu, bo ja się namęczyłam, żeby go wymyślić. Kto wymyśla takie bzdury?! No oczywiście, Van z Delly!
Z powodu ogromnych nudów (Kelly postanowiła iść na ponowny spacer z Rocky'm) wyciągnęłam laptopa, włączyłam czat i czekałam, aż pojawi się ktoś, kto mnie zaprosi. Może to głupota, ale tak mam, że ja prawie nigdy nie robię pierwszego kroku. Po chwili wylądowałam przy jakimś stole, zaproszona przez internautę.
K (Koleś :D) : M czy K?
Kilka sekund głowiłam się nad tym, co to oznacza. Gdy już ogarnęłam, walnęłam się w czoło.
L : K, a ty?
K : Też K.
No i o czym mieliśmy niby pisać? Kompletnie jej nie znałam.
K : Gdzie mieszkasz? W sensie ja mieszkam w Londynie.
L : Los Angeles.
Londyn to moje miasto, w którym mieszkałam w dzieciństwie.
L : Laura.
Przedstawiłam się.
K : Dove.
Dove? Czy to ty? Już mówię. Właśnie tam, w Londynie miałam najlepszą przyjaciółkę Dove.
L : Cameron? Dove Cameron?
K : Skąd ty..? Śledzisz mnie?
Roześmiałam się.
L : Z tej strony Marano! O Boże, jak ja cię dawno nie widziałam. I nie wydaje ci się, że dziwnie zaczęłyśmy rozmowę?
K : Laura?! To naprawdę ty?! Siostro, już wsiadam w samolot. A tak na serio to może niedługo się spotkamy, bo akurat lecę do LA. I tak, to nie była normalna rozmowa.
L : Czemu przylatujesz? To znaczy, cieszę się, że będę mogła cię znów zobaczyć, ale jakiś konkretny powód?
K : W Londynie poszłam na casting do jakiegoś filmu. Przyjęli mnie, ale żeby w nim zagrać, muszę przylecieć tu.
- Laura! - krzyknął ktoś z dołu.
L : Muszę kończyć. Podasz mi swój numer?
K : Okej, już. (to akurat nieważne :D)
- Laura, rusz się - do pokoju wpakował mi się Riker z Ross'em.
L : Do zobaczenia! - wpisałam szybko na klawiaturze i zamknęłam laptopa.
- No co? Już wszystko wyszykowały?
- No co ty - prychnął Ross - po prostu nam się nudzi i chcemy coś z tobą porobić.
Złapałam się za głowę.
- A cóż chcecie porobić, geniusze? - spytałam z sarkazmem, wstając z łóżka.
- No nie wiem, mam nadzieję, że ty coś wymyślisz - powiedział Rik.
- Niech pomyślę. PS?
- A umiesz grać? - spytał blondyn z powątpiewaniem.
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
- A ty przestaniesz wątpić w płeć piękną?
I tak po pięciu minutach zaciekłej kłótni zaczęliśmy grać na PlayStation. Ja, aby im coś udowodnić; oni, aby zabić swój nudny czas.

~*~

*Rydel*

- To może zaczniemy tu i skończymy... hmm... tu? - spytałam, pokazując dziewczynom miejsce na mapie - będzie sporo miejsca, dużo łąk i lasów oraz mało przeszkadzania innym. W lesie będzie sporo kryjówek i przez to więcej zabawy.
- Masz rację - przyznała mi Raini, kiwając głową - trzeba tylko wszystko zorganizować. Pozwolenie, pistolety...
Spojrzałam na nią krzywo.
- Pistolecików na wodę starczy wszystkim, uwierz. Chłopcy wprost uwielbiają się chlapać, przy czym ja też obrywam. Co roku kupują nowe, a stare leżą i się kurzą.
- To dobrze - szatynka posłała mi uśmiech - znaczy nie dobrze, że cię chlapią, tylko to, że już to mamy z głowy.
- Pozwolenia też nie będzie trzeba. To ziemia niczyja - powiedziała Vanessa - więc chyba możemy już wracać. I załatwić sobie transport.
- Pozapraszam resztę. Maię, Aileen i pozostałych. Im więcej, tym lepiej.
- To tak : Maia i Stephen, Aileen, Mary, Matt, John. Ja, cztery razy pozostali Lynchowie, Ellington, Vanessa, Laura, Raini, Calum, Kelly. O kimś zapomniałam? - podsumowałam.
- Chyba nie. O Boże, siedemnaście debili latających po lesie. Nawet niedźwiedź się przestraszy - zachichotała Van.
Zawtórowałyśmy jej.
- Wracajmy. Już za późno, aby dziś zaczynać. Jutro, z samego rana albo przed południem zaczniemy. I tak minie więcej czasu, niż planujemy.

~*~

<Następny dzień>

*Lau*

Mój jakże przemiły sen przerwał dzwonek telefonu. Zaspana chwyciłam coś do ręki myśląc, że to komórka. Kto mi położył szynkę na szafce obok telefonu?! Rocky. Zadźgam go potem. Chwyciłam przedmiot i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Nie zmieniłaś numeru - usłyszałam stwierdzenie zamiast powitania  - Dove, śpiochu, który jeszcze nie kontaktuje. Nic się nie zmieniłaś.
- Przez te wszystkie lata nadal masz mój numer? - zdziwiłam się.
- A co? Przyjaciółka czy nie?
- No tak, ale...
- Dobra, nieważne. Podasz mi adres? Do hotelu dotarliśmy już jakieś dwie godziny temu i zdążyłam się już rozpakować. Chcę cię odwiedzić.
Spojrzałam na zegarek. Siódma rano?!
- Avenue Street 5/21 [ wymyślone oczywiście - od aut ]. To akurat nie mój dom, tylko znajomych, ale wszystko opowiem ci, gdy tu dotrzesz. A z kim w ogóle przyjechałaś?
- Z rodzicami, bratem Joshem i chłopakiem Lukiem. Niedługo będę z Lukiem. Do zobaczenia.
- Hej - mruknęłam i się rozłączyłam.
Tyle lat rozłąki, a my nadal mamy idealny kontakt. Wstałam leniwie z łóżka i poleciałam do garderoby, wybierając sobie strój. Wieczorem rozmawiałam z Van i myśl, że mam latać po lesie w krótkich spodenkach była nie do zrealizowania, wybrałam długie leginsy i fioletową tunikę z jeansową kurtką. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się, zakręciłam lokówką włosy i nałożyłam na twarz warstwę kremu. Gdy tylko wyszłam z łazienki usłyszałam dzwonek do drzwi. Pobiegłam na dół, aby je otworzyć.
- Dove! - pisnęłam, wtulając się w ramiona przyjaciółki.
- Laura - sapnęła - dusisz.
Zachichotałam.
- Tak dawno cię nie widziałam.
- No jasne. Też tęskniłam. Wypiękniałaś!
- I kto to mówi - prychnęłam.
Luke stał trochę z boku i przyglądał nam się z pewnym zainteresowaniem.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Marano, poznaj Benwarda. Benward, poznaj Marano.
Podaliśmy sobie ręce.
- Miło mi cię poznać - powiedział.
- Mi także. Cameron, proszę po imieniu.
- Oj, nie przesadzaj. Imię Luke'a znasz, bo podawałam ci je wczoraj. A Luke...
- Dove gadała o tobie prawie całą podróż samolotem - przerwał jej chłopak.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Chcecie śniadanie?

*******************************

Hejka hejka! :D
Jakiś przypływ weny i czasu, więc jest oto nowy rozdział!
Dziękuję za miłe, motywujące komentarze :)
Rozdział nudny, ale w następnym powinno być trochę ciekawiej. I wprowadziłam Dove i Luke'a, bo ostatnio miałam bzika na "Cloud 9" no i jakoś polubiłam "Liv&Maddie", więc wiecie :D To będą tylko przyjaciele, którzy ABSOLUTNIE nie zniszczą Raury jako pary (która nie wiem, kiedy się pojawi xd). Dodam ich zdjęcia i spadam na drugiego bloga!
Do następnego! ♥
Jeszcze raz wesołych świąt i mokrego Dyngusa :D


sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział XXII

*Laura*

- Nasz sprzęt naprowadził nas na ślady krwi i odciski palców tego człowieka - wyjął z kieszeni zdjęcie i pokazał nam je.
Złapałam się za głowę. To był Bobby. To on zdemolował nasz dom. Wiem o tym, bo nigdy nie był ze mną u mnie. Czyli przyszedł, aby zrobić swoje dzieło.
- Krew jest też na rozbitych kawałkach lustra i ramek od zdjęć. Podejrzewamy, że wtedy się skaleczył. Znacie tego człowieka?
Vanessa była rozbita. Nie wiedziała, czy pokazywać, że go znamy. Przesyłała mi znaczące spojrzenia.
- Musisz powiedzieć - wyszeptała - nie możesz go chronić.
Wiedziałam, że ma rację.
- Nie bronię. Już nic nas nie łączy.
Zamilkłam.
- Więc? - policjant Jim zaczął się niecierpliwić.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Nawet Ross, który wcześniej skutecznie unikał mojego wzroku, spojrzał na mnie zaciekawiony.
Westchnęłam.
- To mój były, Bobby.
- Musisz nas do niego zaprowadzić.
Czy mi się wydaje, czy ten facet nieudolnie próbuje poderwać Vanessę?
- A mogę podać adres? - spytałam sceptycznie - jeśli rozumiecie, oczywiście, to jest mój eks, który mnie zranił i nie chcę go już nigdy widzieć. Więc?
Policjant pokiwał głową.
- Może być.
Wyciągnęłam z torebki długopis i kawałek kartki. Nabazgrałam szybko jego adres i oddałam mężczyźnie.
- To niedaleko. Pojedziemy już. A was zapraszamy niedługo na rozprawę, aby złożyć zeznania.
- On pójdzie do więzienia? - zmarszczyłam czoło.
- Tak. Włamanie, zniszczenie mienia. Czego chcieć jeszcze? Miałby kogoś zgwałcić, abyśmy z czystym sumieniem mogli do zamknąć?
Pokręciłam przecząco głową.
- Droga wolna.

~*~

Gdy facet wyszedł, uciekłam do swojego pokoju i wywaliłam się na łóżko. Myśli same bez mojej zgody nasuwały się do umysłu. Nie mogłam znieść myśli, że Bobby przez takie głupstwo pójdzie do więzienia albo chociaż będzie pod monitoringiem kuratora. Mimo wszystko wciąż go kochałam, a myśl. że zmarnuję mu życie nic mi nie ułatwiała.
Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi, które sekundę potem się uchyliły. Zauważyłam Nessę. Poklepałam łóżko koło siebie, aby usiadła.
- Trzymaj.
Podała mi kubek z parującą cieczą.
- To melisa. Pomyślałam, że może ci się przydać.
Pokiwałam głową. Upiłam łyka i odstawiłam na szafkę obok.
- Dzięki - mruknęłam.
Między nami zapadła nieprzyjemna cisza. Nigdy wcześniej tak się nie zdarzało. Już chciałam się odezwać, ale siostra mnie wyprzedziła.
- Co ci leży na sumieniu? Aż tak bardzo go kochasz?
Wciągnęłam głośno powietrze do ust.
- Kochałam - stwierdziłam - nadal kocham. Sama nie wiem... Jestem zagubiona. Po prostu boję się, że mogę mu zmarnować życie.
- On zniszczył nasz dom. Pamiątki, a przede wszystkim twoje serce. Jak ty nadal możesz go kochać?
Dobre pytanie, na które nawet ja nie znałam odpowiedzi.
- Traktował cię jak, za przeproszeniem, sukę. Nie umiem tego zrozumieć...
- Nie tylko ty - wyszeptałam i schowałam głowę w dłoniach - tak bardzo chciałabym kogoś znaleźć. Kogoś, kto by zapełnił jego miejsce w moim sercu. Ale uczę się rozumieć, że do tego potrzeba czasu.
Van pocałowała mnie w policzek.
- Miałaś ciężki dzień, spróbuj zasnąć. Jutro poważnie porozmawiamy i pójdę z tobą do wytwórni. Posłucham cię, dawno cię nie słyszałam - wydawała się podekscytowana.
Przymknęłam powieki i pokiwałam głową.
- Do jutra. Dobranoc.
- Dobranoc.

<Następny dzień>

Zgodnie z jej obietnicą poszła ze mną i Kelly do wytwórni płytowej, w której absolutnie nic nie zmieniło się od wczorajszej wizyty. Przywitałam się z sekretarką i omijając wszystkich zebranych, a było ich naprawdę dużo, slalomem, prawie pognałam do własnego kącika. Chłopcy siedzieli jak zawsze, zajadając się kanapkami. Serio ich podziwiam. Na każdy mój telefon zbierają się i pojawiają w komplecie. Nie ważne, jaki byłby to dzień.
- Cześć wszystkim. Poznajcie proszę moją starszą siostrę Vanessę.
Siostra uśmiechnęła się przesłodko, kiedy wianuszek chłopaków okrążyli ją niczym stado. Roześmiałam się na ten widok. Jedynie Simon stał nieco z boku, kiedy wcześniej już powiedział ciche "hej". Wiedziałam, że go coś trapiło ale należał on do osób, które nie lubią się skarżyć na swój los.
Kiedy nagrałam kolejne dwie piosenki i jednocześnie ostatnie, które miałam napisane Simon trochę się ożywił. Na płycie łącznie miałam 12 piosenek i jak na pierwszy raz było nieźle.
Cały czas w oczach Vanessy kwitł podziw, chociaż nie wiem za co. Głos mam przeciętny i jedynym plusem jest to, że niezbyt często fałszuję.
- Laura, muszę wyjść trochę wcześniej - Sim podszedł do mnie, gdy zadowolona doszłam do przyjaciół.
Na jego twarzy malował się smutek i bezradność.
- Czy coś się stało?
Odwrócił głowę i pokręcił nią przecząco.
- Po prostu mama napisała, że coś się stało - wiedziałam, że kłamał.
- Zgoda. Leć. Poradzimy se jakoś - zgodziłam się.
Wiedziałam, że stało się coś złego.
- Dzięki - uśmiechnął się, podskoczył w miejscu i cmoknął mnie delikatnie w policzek - do następnego razu!
Zniknął za drzwiami.
- Czy ktoś może wie, co mu jest?
- Chodzi taki struty od rana - Jason od razu podchwycił, o czym mówię - mi też nie chce powiedzieć, co mu jest. Ostatni raz był taki smutny pięć lat temu, kiedy umarł mu kanarek.
- Miał kanarka? - uśmiechnęłam się pod nosem.
Chłopak pokiwał głową.
- Kochał go. Tak jak właściciel kocha swojego psa.
Postanowiłam zejść na lżejszy temat.
- To co teraz? Z płytą oczywiście - dokończyłam, kiedy spotkałam się ze zdziwionymi parami oczu.
- Nic - przyznał smętnie Jas - czekamy, aż szef ją przesłucha. Musi się zatwierdzić jakaś tam procedura, która potrwa kilka tygodni. Potem płyta trafi do sklepów i jeśli dobrze się będzie sprzedawać, to będzie trasa koncertowa. A, no i musisz nagrać chociażby jeden teledysk jako singiel do płyty.
Spojrzałam na listę piosenek.
- Niech będzie Me&You.
- Nie musisz teraz decydować. Masz na to kilka tygodni.

~*~

Wróciłyśmy w dobrych humorach tuż po 18. Chłopcy zaczęli żartować i się wygłupiać, poprawiając nam nastroje. Jak tylko weszłam do domu, to poraził mnie błysk i czystość. Chłopcy wprost klęczeli na kolanach i szorowali podłogę.
- Rydel, czy ty nie za bardzo ich ciśniesz? - spytała Kelly, wchodząc za mną.
- O, hej - uśmiechnęła się blondynka - czy ja wiem? - wzruszyła ramionami.
- Daj im inną formę kary - zaproponowałam - taką, przez którą poczują się upokorzeni - skończyłam mrocznym głosem.
- Laura, bądź cicho - powiedział Rocky, ale było już za późno. Zaciekawiłam Delly na tyle, że odwróciła od nich wzrok.
- Masz jakiś pomysł?
- Może gra w zabójców? Chodzi o to, że mielibyśmy pistolety na wodę i ganialibyśmy się po okolicy. Drużyny podzielone na chłopaków i dziewczyny. Kto wygrywa, ten ma specjalny prezent od tego, kogo pochlapie się wodą.
- To nie takie złe.
- Czy wy na serio myślicie, że możecie nas pokonać? - spytał Riker.
Posłałyśmy mu mordercze spojrzenie.
- Dziewczyny są lepsze od was, ciołki - stwierdziła Vanessa.
Cała banda wybuchnęła śmiechem.
- Przekonamy się - powiedział Ross.
- Mam nadzieję, że pochlapię ciebie - mruknęłam.
- Chciałabyś kotku - posłał mi uśmiech.
Wszyscy skierowali wzrok na nas.
- Kotku? To możesz sobie wsadzić sobie w cztery litery - syknęłam - do zobaczenia jutro. Przekonamy się - mruknęłam blondynowi do ucha i uciekłam do pokoju.

********************

Hej! :)
Beznadzieja, ale jest.
Serdecznie dziękuję za 25 komentarzy! Jesteście świetni!
Wyzwanie ukończone :)
Mam nadzieję, że teraz dostanę drugie tyle, choć chyba nie zasługuję :<
Do następnego! ♥

PS. WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH I MOKREGO ŚMIGUSA-DYNGUSA! :)



poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział XXI

*Laura*

Wstałam rano przez wpadające przez niezasłonięte rolety promienie słońca. Po raz kolejny. Zawsze zapominam o tych roletach i zawsze budzi mnie słońce, nie budzik.
Usłyszałam cichą krzątaninę na dole. Zainteresowana postanowiłam zejść, bo i tak musiałam iść się napić wody. Za drzwiami hałas był już głośniejszy. Już na schodach zauważyłam, że wszyscy chłopcy posłusznie sprzątają salon po wczorajszej balandze, a z boku stoi Rydel, która nimi dyryguje.
- Cześć wszystkim - mruknęłam i przetarłam oczy - wow, jak tu czysto.
- Hej - Rydel się do mnie uśmiechnęła - widzisz moje palce? - wystawiła do mnie rękę - one mają moc.
Zachichotałam.
- No jasne, jakżeby inaczej. Kochana Rydel umie rządzić całym światem.
- I nigdy w to nie wątp.
- Nie wątpię - podniosłam ręce w geście obrony - musisz być na nich na serio wściekła.
- A jakbym nie była - przez jej twarz przeszedł cień - wychodzisz tylko na chwilę, a kretyni już robią jakąś imprezkę, a Ross znajduje sobie laskę, która go obmacuje.
- To nie była moja dziewczyna - blondyn zaprotestował - jestem wolny i przystojny - mrugnął do mnie, na co lekko się zarumieniłam.
- Miałaś wrócić dopiero dziś - zauważył Riker - gdyby nie to, to byłoby już tu czysto.
- Trzeba było uważać i nie demolować domu - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Wolałam się stąd wycofać. Pierwszy raz widziałam, aby się kłócili. Niezauważona przeszłam do kuchni i nalałam sobie soku, bo wody nie było. Wzięłam łyka i odetchnęłam z ulgą. Miałam naprawdę wysuszone gardło. Stałam, opierając się o szafkę i łykając co chwila napój.
- Hej - do pomieszczenia wszedł Ross - przepraszam za wczoraj. Nie wyszło tak, jak powinno.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Przeprosiny nie do mnie, tylko do Rydel. Ale dzięki. Nalać ci coś?
- Soku.
Pokiwałam głową i wzięłam dzbanek, a po chwili podałam chłopakowi pełny kubek.
- Słyszałem, co wczoraj wyprawiałaś.
Zachichotałam.
- A ja słyszałam, że jednak masz dziewczynę - odgryzłam się - fajnie, że ją znam.
- Daj spokój. Ludzie po pijaku robią różne głupoty.
- Słyszałam nawet, że wyjeżdżają do Vegas, biorą ślub i rodzą dzieci. A ktoś niedawno mi obiecał, że skończył z każdym nałogiem.
- Laura - uśmiechnął się szeroko - to był ostatni raz.
- Poprzednim razem powiedziałeś mi to samo - spąsowiałam i odstawiłam szklankę, odwracając się do okna.
Aż się dziwię, że tak bardzo mi na tym zależało. Po chwili blondyn położył mi rękę na ramieniu.
- Obiecuję.
- Ile twoje słowo jest warte? - spytałam zdenerwowana - ile razy mi coś próbowałeś obiecać?
Z jego twarzy zniknął uśmiech i spojrzał na mnie uważnie.
- Nie ufasz mi?
Odwróciłam wzrok.
- Sama nie wiem, Ross. Przepraszam, jestem po prostu podenerwowana i płytą, i możliwością wyjechania w trasę. Wiem, że nie będziemy mogli tam wszyscy pojechać, a ja nie wiem, czy bez kogoś z was dam radę.
- Wybierasz się dziś do wytwórni?
- Chyba tak - stwierdziłam - im szybciej skończymy pracę nad płytą, tym szybciej będzie tylko lepiej i lepiej. Bez sensu bezsensownie to przedłużać.
- A mogę wybrać się tam z tobą?
- Niedawno stwierdziłeś, że nie lubisz Simona.
- Przecierpię - mrugnął znów do mnie.
Westchnęłam.
- Zgoda.
Zaskakał w miejscu i posłał mi promienny uśmiech.
- Daj mi chwilkę, tylko się...
- Ross! - krzyknęła Delly z salonu.
- Ups... Zauważyła, że mnie nie ma. Poczekasz?
- Jasne - roześmiałam się.
Chłopak zniknął za drzwiami, a mi jego zachowanie podsuwało na myśl zachowanie małych myszek z "Kopciuszka".

~*~

- No to co? Gotowy? - spytałam przyjaciela, kiedy sama byłam już ubrana.
Na sobie miałam szary t-shirt, różową spódnicę w kwiaty i jeansową kurtkę.
- Zaraz! - krzyknął z łazienki, a ja kopnęłam nogą w drzwi.
- Serio Ross, serio? Ja już szybciej z niej wyszłam. Co, nakładasz fototapetę na twarz?
Drzwi uchyliły się lekko.
- Za kogo ty mnie uważasz, Lau?
- Za gościa, który absolutnie za długo siedzi w łazience!
- No już - wyszedł po chwili i był normalnie odpicowany jak choinka.
Żel we włosach, specjalne ubrania, w których wcześniej go nie widziałam. Spojrzałam na niego krzywo.
- Chcesz się komuś spodobać, zgadza się?
- Nie. Chcę w kimś wzbudzić zazdrość i dopiec jednemu takiemu gościowi.
Pokręciłam niedowierzająco głową.
- Ruszaj pierwszy, królewiczu.
- Chciałabyś - uśmiechnął się cwanie i podniósł mnie na ręce, zbiegając szybko po schodach.
- Niedługo wrócimy! - zdążyłam krzyknąć do przyjaciół, zanim znaleźliśmy się na zewnątrz - co ty wyrabiasz?
- Niosę królową na rękach.
- Puść mnie! - wydarłam się, próbując się wyrwać, ale na darmo.
Kilkanaście osób zwróciło na nas swoją uwagę.
- Przestań, to będziemy bezpieczni.
Już z daleka zauważyłam fotoreporterów z aparatami na szyi.
- Chciałbyś - zacytowałam jego kwestię - Ross, proszę.
Pokręcił przecząco głową.
- No daj spokój - warknęłam, uderzając go w ramię - co ty, w strongmena się bawisz? Mało ci zdjęć w internecie i plotek, że jesteśmy razem?
Wzruszył ramionami.
- To mnie nie wzrusza. Taki los plotek.
- Już wiem, o co ci chodzi. Próbujesz udowodnić Mai, że umiesz bez niej żyć, a tymczasem próbujesz moim kosztem zwrócić na siebie uwagę, aby do ciebie wróciła. Brawo, Lynch - powiedziałam oschle.
Spojrzał na mnie zdziwiony, przystając.
- O czym ty gadasz, co? Chcę się po prostu trochę zabawić, a ty wiecznie marudzisz. Proszę bardzo - postawił mnie na nogi - Zadowolona?
- Bardzo! - krzyknęłam - fajna mi zabawa. Bawienie się moimi uczuciami. Super, prawda?
- Jakimi uczuciami?!
- A takimi, że jesteśmy przyjaciółmi, a ty tylko bawisz się moim kosztem! Daj spokój, wracaj do Mai i daj mi święty spokój!
Wściekła zaczęłam odchodzić. Nie gonił mnie, nie przepraszał, nic nie tłumaczył. Z jednej strony to dobrze, bo nie chciałam z nim rozmawiać, ale z drugiej odezwała się bezsilność, a po moich policzkach popłynęły łzy. Nie chciałam kłótni, po prostu miałam już dość tych ich idiotycznych zagrywek i wiedziałam, że mam rację. Zawsze chodziło tylko o Maię. Robił te głupoty, aby robili nam zdjęcia i aby nimi świecili, gdzie się da. Rozpłakałam się.

~*~

Stojąc pod wytwórnią wytarłam oczy w rękaw kurtki i weszłam do środka. Tam od razu powitał mnie przemiły i znany zapach i widok. Pani Murphy nadal stała za biurkiem i uśmiechała się do mnie miło. Po drodze spotkałam mojego szefa, któremu trzeba było powiedzieć tradycyjne "dzień dobry", choć mój nie był taki dobry. Szłam znanymi korytarzami i dotarłam do znanego pomieszczenia. Tam przywitały mnie znane i miłe twarze, pełne uśmiechów i zadowolenia.
- Nagrywamy?
- Po co innego bym tu dziś nie przyszła - przyznałam gorzko.
- Co się stało? - spytał Simon.
Pokręciłam przecząco głową.
- To dziś nie ważne. Teraz liczy się tylko ja i muzyka.
- Kto cię skrzywdził?
- Simon, to nieważne! Sama zaczęłam, więc sama będę ponosić konsekwencje. Proszę, grajcie kawałki, które już znacie, a ja będę śpiewać. Poprawi mi się humor.

~*~

Nie myliłam się. Po kilku piosenkach i na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Po nagraniu kolejnej pod tytułem "Battlefield" postanowiliśmy zrobić sobie przerwę. Jeden z chłopców przyniósł kanapki, a teraz obżeraliśmy się nimi, śmiejąc się i żartując.
- No więc, jak łatwo utopić blondynkę? - spytał Brandon.
Spoważniałam.
Nie lubiłam kawałów o blondynkach, a skoro Brandon był blondynem, to mogłam sobie i z niego zażartować.
- A jak łatwo utopić Brandona? - zadałam mu pytanie.
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Nie żartuj sobie z blondynek, bo kilka z nich jest moimi przyjaciółkami. Z resztą nieważne. Muszę już iść.
Nałożyłam torbę na ramię.
- Do zobaczenia niedługo.

~*~

Po powrocie do domu to pierwsze, co zauważyłam, to siedzący na kanapie policjant.
- Co się stało?
Usiadłam koło Vanessy i reszty domowników.
- Pan policjant powiedział, że ma nowe ślady w sprawie naszego domu - powiedziała mi siostra.
- No to słucham uważnie.
- Nasz sprzęt naprowadził nas na...


*************************************************

Haahhaha, i tak to pewnie nie interesuje xd
Dacie radę dobić do 15 komentarzy?
Wyzwanie dla was!
Czyta mnie prawie 30 osób, więc połowa z nich mogłaby skomentować.
Następny niedługo ♥


wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział XX

*Ross*

Łaziliśmy po mieście już od dobrych dwóch godzin. Po dziewczynach ani widu, ani słychu. Na prawdę zaczęliśmy się niepokoić. Delly zawsze nas informowała, nawet w formie krótkiego liściku, kiedy miała zamiar gdzieś wyjść.
- Weź w końcu do którejś napisz albo zadzwoń - szturchnąłem brata.
- A czemu ty nie możesz?
- Bo nie wziąłem telefonu z domu i ty dobrze o tym wiesz! - krzyknąłem podenerwowany.
Riker spojrzał na mnie wzrokiem małej przestraszonej dziewczynki, dzięki czemu wybuchnąłem śmiechem.
- Daj mi, ja zadzwonię - wystawiłem rękę w jego stronę.
Wahał się.
- Nie zniszczysz go, prawda?
Zaśmiałem się znowu.
- Nie. Chcę tylko w końcu dowiedzieć się, gdzie one są.
Westchnął.
- No dobra - podał mi komórkę.
Wpisałem numer Delly i czekałem, aż odbierze.
Pierwszy sygnał, drugi, za trzecim odebrała.
- Halo?
- Gdzie wy do cholery jesteście?!
- Nie wrzesz, bo mi uszy odpadną, a wtedy nigdy ci nie odpowiem. Jesteśmy w kinie na nocy filmowej, wrócimy jutro rano.
- Czemu nas o niczym nie poinformowałaś?
- Zawsze się cieszyliście, kiedy gdzieś wybywałam. Poza tym nie jesteście już małymi dziećmi, nie przesadzajcie.
Nagle wybuchnęła śmiechem.
- No i z czego się śmiejesz? - spytałem podirytowany.
- No bo Laura tańczy po sali kinowej i wrzeszczy : Don't worry, be happy, drink pepsi, be sexy!
- Chyba za dużo nachlała się tego pepsi - usłyszałem głos Vanessy.
- Wszystko słyszałam, mendo! - krzyknęła Laura - Don't worry, tu ru ru ru ru, Be happy, tu ru ru ru ru, drink pepsi be sexy!
Zaśmiałem się.
- Powodzenia wam życzę.

~*~

*Vanessa*

Wciąż śmiałam się z wygłupów Laury. Chyba na serio zjadła za dużo słodyczy, bo nie może usiedzieć w miejscu i kręci się, jakby miała robaki w dupie.
Przestała śpiewać głośno, ale wciąż mruczała jakąś piosenkę pod nosem i nie mogła się skupić na filmie. Nagle wstała i krzyknęła:
- Kto chce podnieść mnie do góry, jak w Dirty Dancing?
- Laura, bądź cicho - Rydel szarpnęła ją za ramię, aby usiadła, ale ta się nie dała.
Potknęła się i upadła na fotel, ale potem znów wstała.
- Ja chcę - zgłosił się jakiś chłopak.
Oh shit!
- Laura, uspokój się! - warknęłam, ale siostra mnie zignorowała, wyszła z rzędu foteli i stanęła. Rozglądała się dookoła.
- Chodź - pociągnęła chłopaka za rękę w stronę dołu, gdzie było więcej miejsca.
- Laura! - krzyknęłyśmy razem z Delly.
Wszyscy wciąż patrzyli prosto na nich. Ona uśmiechnęła się słodko.
- Więc, skoro i tak jest przerwa na reklamy, to powiem, że od zawsze chciałam to zrobić. Stań tam - pokierowała bruneta - jest dobrze. Mam w telefonie piosenkę, więc jakoś to wyjdzie.
- Zaraz jej nogi z dupy pourywam! - warknęłam wściekła.
Co ona sobie wyobraża?
- Daj spokój. Ona to chyba sobie zaplanowała - Lynch złapała mnie za ramię i wskazała na parkę - ja znam tego gościa. Poznałam go z Laurą jakiś czas temu. To Luke, zawodowy tancerz.
Z telefonu rozbrzmiała głośna muzyka.
- Time of my live! - darł się już po chwili wokalista.
- Na trzy! Raz! - Lau pokazywała liczby na palcach - Dwa. Trzy! - podbiegła do przodu, a chłopak idealnie złapał ją za talię, podtrzymując w górze. W sali rozbrzmiały brawa i wiwaty, a nawet gwizdy.



A potem brunet złapał ją w ramiona i wpił się w jej usta.

~*~

*Riker*

- No to co chłopaki? Imprezka! - krzyknąłem do braci, Caluma i Ellingtona.
- Dawaj! - wydarł się Rocky.
- Każdy zaprasza tylko pięć osób, które chcemy zaprosić.
Kiwnęli głowami i rozeszli się. Ja postanowiłem iść szybko do supermarketu po zakupy.
- Ogarnijcie tylko swoje pokoje, gdybyście chcieli zabrać tam jakąś dziewczynę! Nawet trolle by się tam zgubiły! Zaraz wracam!
Wziąłem pieniądze, które zaoszczędziłem, i wyszedłem z domu. Zatrzasnąłem drzwi i skierowałem się w stronę sklepu.
A gdy wróciłem, z wielkimi torbami zakupów, po prostu szlak mnie brał. W domu było pewnie ponad sto osób! Piwo stało już na stole, większość była podpita.
- Co to ma być, do cholery?! - wrzasnąłem do Ross'a, na którym leżała jakaś laska i całowała go z takim zapamiętaniem, że mógłby od tego zapłonąć las.
- Mnie się nie pytaj - wybełkotał - zaprosiłem tylko Aileen, Maię, Mary, Johna i Matta. Zaginęli gdzieś w domu.
- Ja tylko wysłałem do pierwszych pięciu osób z moich kontaktów na telefonie. Aileen, Amber, All contacts, Bellę i Bambi - przypałętał się Rocky.
- All Contacts?!
- No co? Nie byłem pewien, kogo tak zapisałem, ale nie mogłem go nie zaprosić.
Walnąłem się w czoło.
- Jak wróci Delly, to będziemy mieli przerąbane!

~*~

*Laura*

Z całej siły oderwałam się od Scotta i z całej siły go spoliczkowałam.
- Co ty sobie wyobrażasz? Nie tak to planowaliśmy! Nie tak to sobie planowałam!
- Laura, ja...
- Daruj sobie - warknęłam - już dawno ci mówiłam, na spokojnie, że nic do ciebie nie czuję, a tu takie numery!
Scotta poznałam kilka tygodni temu przez Delly. Niewiele się spotykaliśmy, ale brunet już po kilku dniach upierał się, że jest we mnie zakochany. Wysyłał mi nawet kwiaty, które z czasem po prostu ignorowałam i wyrzucałam.
Mówiłam mu na spokojnie, że nic do niego nie czuję i że raczej nie poczuję, ale nie chciał mnie słuchać.
Zła wróciłam do swojego rzędu, wzięłam swoją torbę i wypadłam jak torpeda z sali kinowej.
- Poczekaj! - to były głosy Delly i Van.
- Co? - burknęłam, odwracając się - chciałam, aby to fajnie wyglądało. Ludzie mnie nagrywali i pewnie by ten filmik niedługo pojawi się w internecie. Chciałam pokazać swoim fanom, jeśli takowych mam, że też jestem spoko i lubię zabawę.
- Spokojnie, nie mam do ciebie żalu. Co wyszło z tym Scottem? - powiedziała Nessa.
- Gościu jest natrętny i tyle - mruknęłam - dziesiątki razy tłumaczyłam mu, że go nie lubię w taki sposób, ale on nie rozumie. Przez głupotę na pewno mnie nie zdobędzie.
- Wracajmy już do domu - zaproponowała Rydel.
Kiwnęłam głową.
- Przepraszam, że zmarnowałam wasz wieczór.
- Nic nie szkodzi. I tak oglądałam te filmy dziesiątki razy - zaśmiała się blondynka.

~*~

*Pół godziny później*

- Co tu się wyrabia?! - wrzasnęła Rydel, kiedy weszła do domu.
Był tam syf, bałagan, głośna muzyka, alkohol i papierosy.
- Riker!
- Siostra, wybacz. Miało być inaczej.
Spojrzałam na Rossa, który miział się z jakąś blondi.
- Wypad! - krzyknęła.
Wszyscy wyszli oprócz tej blondynki.
- Ty też - wycedziła Delly, ciągnąc ją za włosy do tyłu.
- Ała! - wrzasnęła nieznajoma - ogarnij się.
- Rydel Mary Lynch, co ty robisz z moją dziewczyną?! - Ross był pijany i kompletnie nie jarzył, co się wokół niego dzieje.
- Dziewczyną? - przejęłam się tym bardziej niż zależało.
- Tak, dziewczyną. Najwidoczniej twój widok mi nie wystarcza - wybełkotał, a ja go uderzyłam w ramię.
Po chwili Vanessa wylała na niego wiadro zimnej wody, a chłopak wytrzeźwiał.
- Macie to jutro posprzątać - rozkazała Delly - do zobaczenia.

*************************************************

B
E
Z
N
A
D
Z
I
E
J
A

Do następnego ♥