środa, 26 listopada 2014

(II) Rozdział dziesiąty

To badziewie dedykuję Abi :3


Kiedy chcę, potrafię być normalna.
Potrafię być miła.
Potrafię być pomocna.
Potrafię być przyjacielska.
Potrafię przyznać komuś rację, a nie być nieustępliwa.
Ale jeżeli nie chcę, to po co to komu?
Kiedyś naprawdę podziękuję kochanej siostrzyczce.
Zamordowaniem jej.

Wszystkie one, moje przyjaciółki dobrze wiedziały o "wojnie" z Rossem. W sumie to żadna wojna. Nie odzywamy się do siebie zbyt często, tylko w ostatecznych chwilach. Dotąd jeszcze nic nie wybuchło, nic nie zostało zniszczone ani zbite.
Ja chodzę wiecznie obrażona, a on, jako palant, nawet nie zechce nic wytłumaczyć. Mężczyzna. Tiaa.
No więc doskonale o tym wiedziały. A Vanessa, miłosierna siostrzyczka od siedmiu boleści wplątała mnie w kolację u Lynchów. Powiedziała, że to ważny wieczór dla Rydel i jako jej przyjaciółka mam obowiązek się tam pojawić. Pieprzyć cały świat.
Ale jednak tam pojechałam. Tak czy siak nie chciałam jej zawieść, to jedna z moich najlepszych przyjaciółek, zawsze mogłam na niej polegać. Musiałam jej pokazać, że ona na mnie też może, nawet jeśli jej młodszy brat to dupek i tchórz uciekający od problemów.
Siedząc w samochodzie z centrum handlowego kręciłam się na siedzeniu pasażera. Wciąż coś palcami targałam, dotykałam, jakaś choroba.
Vanessa wciąż patrzyła na mnie pobłażliwie, kiedy tylko mogła zerkała na mnie.
- Masz chorobę sierocą czy co?
Wzruszyłam ramionami.
- Denerwuję się.
- Jeżeli nie chcesz...
- Chcę - przerwałam jej.
Przewróciła teatralnie oczami i zabębniła palcami o kierownicę czekając na zielone światło.
- Możesz go unikać albo traktować jak powietrze. Wielkie mi co. Ja tak traktowałam Rikera, kiedy mnie wkurzał.
- Dzięki, przekażę mu to.
- Tej blondwłosej małpie? On ma mózg wielkości orzeszka i jest tępy jak ołówek. Nic nie zrozumie.
Zachichotałam i spuściłam wzrok. Zagryzłam wargę nie mogąc się powstrzymać od niekontrolowanych łez. Mam chyba depresję. Wyję z byle powodu, a po chwili mogę śmiać się do rozpuku.
Pogładziłam swoje jeansy i westchnęłam cicho.
- Kiedy kolejny wywiad? - spytała siostra.
- Jutro - odparłam z dumą - będę występowała z piosenką i udzielę krótkiego wywiadu. Zapewne znowu będzie pytanie o moje miłostki.
- Mała, musisz się tak jeszcze wiele nauczyć.
Zmrużyłam oczy.
- Hmm?
- Tym żyje show-biznes i paparazzi. Nie odpędzisz się od tego. Taka jest zawsze kolej rzeczy. Nawet jeżeli potwierdzisz, że się z kimś spotykasz, będzie milion pytań kim on jest, jak wygląda, jaki jest czy czym się zajmuje. Potem będą cię śledzili i próbowali wyłapać, z kim chodzisz. A jeżeli się pojawisz na wywiadzie z chłopakiem będzie mnóstwo pytań o wasz związek i przede wszystkim jaka jesteś, kiedy kochasz. Wtedy on nie będzie się potrafił połapać w tym wszystkim.
Westchnęłam cicho i spojrzałam przez okno, opierając głowę o dłoń. Mnóstwo osób biegło, śpieszyło się. Nie doceniamy tych dobrych, drobnych, niewielkich chwil, które przynoszą naszemu życiu najwięcej radości i szczęścia. Jesteśmy tchórzami i masochistami. Zamiast ułatwiać utrudniamy sobie życie. Uciekamy przed szczęściem, przed miłością, przed radością z życia. Biegniemy tylko za karierą i pieniędzmi. Z mojego punktu widzenia jest to straszne.
- Wiesz, że Jimmy Fallon polecił mnie komuś i dostałam propozycję bycia jurorem w The Voice of Usa?
Van zahamowała gwałtownie, co zaowocowało zatrąbieniem na nas przez jakiegoś grubego faceta z młodą laską u boku. Kryminalista lub mafiozo. Siostra pokazała mu środkowy palec i zamknęła okno od samochodu, aby nie słyszeć jego przekleństw.
- Że co? I dopiero teraz się o tym dowiaduje?!
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, czy mam się zgodzić - wyznałam.
- Laura, ty kretynko, musisz! To świetnie Cię zareklamuje i będziesz bardziej popularna! Spójrz na Demi Lovato lub Kim Kardashian. One po tych programach miały więcej fanów!
- Nie wszystko opiera się na popularności.
- Moim zdaniem powinnaś przyjąć tę propozycję. Możliwe, że taka okazja więcej się nie zdarzy.
Ness miała rację. Nie chodziło tu o popularność, ale o sam fakt. Ona mnie wspierała.
Znowu oparłam czoło o szybę i znudzona patrzyłam na mijane samochody.

- Obudź się, śpiąca królewno - usłyszałam nad uchem.
Zerwałam się z miejsca i upadłam na żwirową ziemię.
Usłyszałam chichoty nad głową.
- Baby - mruknęłam i potarłam się po bolącym miejscu - Rocky jako książę od siedmiu boleści się znalazł.
Poruszył brwiami.
- Cwaniak. Bój się dziś iść do łóżka. Dzień dobry dzieciaki.
Kiedy ja w ogóle zasnęłam?
- Dobry, staruszko - powiedział zadowolony Riker.
Koło niego stał jeszcze Ellington i Rydel oraz moja kochana siostrzyczka.
- Co dziś na obiad? - spytałam beztrosko.
Starałam się udawać, że mam gdzieś humory Rossa i starałam się dobrze bawić bez niego.
- Nie zdążyła przyjechać i już o jedzeniu myśli - Vanessa przewróciła oczami.
- Kurczak z ryżem i ogórkami w śmietanie - odpowiedziała Delly - idźcie, chłopcy, nakładajcie sobie i temu piątemu czubkowi. I Van - dodała widząc morderczy wzrok szatynki - ja muszę chwilę porozmawiać z Laurą.
- Ale... - nie zdążyłam skończyć, bo wszyscy zdążyli już zniknąć za progiem.
Westchnęłam cicho i przejechałam sobie dłonią po twarzy.
- Laura... ja już o wszystkim wiem - głos Rydel brzmiał na... zmartwiony - Ross jest nieswój. Ty też. On mi wszystko powiedział. Nie ma powodu do żadnego wstydu.
- Jakiego wstydu? - spytałam zdziwiona - co on ci powiedział?
Blondynka wyglądała na zaskoczoną.
- No... wiesz. Że go pocałowałaś, a potem jako tako stchórzyłaś, coś w ten deseń.
Zła zacisnęłam dłonie w pięści.
- Zabiję gnoja - warknęłam.
- Nie przed obiadem, ok? Nie chce mi się chować talerza - zażartowała.
- Ale i tak zginie.
I już moja w tym głowa.
Ale tak naprawdę Delly wyglądała na zmartwioną, ale też na podekscytowaną. Ona coś przede mną ukrywa. Pewnie coś ustaliła z Van.
- Chodźmy, pewnie jesteś głodna.
Kiwnęłam głową. Pod ciepłym dotykiem palców Rydel złagodniałam i posłusznie poszłam za nią w kierunku domu. Słyszałam radosne przekomarzania i ciche śmiechy. To wszystko było takie odległe od mojego teraźniejszego nastroju.
A gdy zdjęłam buty i weszłam do kuchni kolejna głupia, ostra szpilka przeszyła moje serce. Poczułam ostrą niechęć, było mi tak cholernie niedobrze. Miałam ochotę wymiotować, chciałam się stąd wydostać, zakopać się gdzieś i nigdy już nie wychodzić.
Poczułam tę niechęć do Mai, choć ona niczemu nie zawiniła. No może oprócz tego, że to przez jej zerwanie z blondynem zbliżyliśmy się do siebie i poczułam te zawistne uczucia.
On ją całował. Byłam pewna, że robił to celowo. Na pewno słyszał, jak wchodzę do domu albo śledził moje ruchy zza okna. Nie sądziłam, że nawet on jest taki beznadziejny. Nawet on. Uważałam go za ideał faceta. Tak kochał Mitchell, płakał za nią. Zawsze marzyłam o księciu, który by mnie kochał. Nie trafiłam. Cóż za ironia.
Moje oczy stały się wilgotne, ale odwróciłam głowę i usiadłam na wyznaczonym sobie miejscu. Starałam robić dobrą minę do złej gry. Starałam się udawać, że go nie ma. Że nie oddycham tym samym powietrzem co on. Śmiałam się z wygłupów Rocky'ego i Rattlifa, czekałam na podanie obiadu przez blondynkę i żyłam. Nikt z nich nie wiedział, jak okropny jest stan mojej duszy.
- Jeszcze dwa talerze? Kto jeszcze przyjdzie? - usłyszałam aksamitny głos Kelly.
Jestem cholerną egoistką. Nie zauważyłam nawet obecności mojej jednej z najlepszych przyjaciółek.
- Co? - spytała zamroczona Rydel niosąc dzbanek jakiegoś napoju i ziemniaki na stół. Wstałam, aby jej pomóc - dziękuję. A będzie jeszcze Amanda z Jacobem.
Nastała cisza, którą po chwili rozdarł stukot widelca odbijanego od podłogi.
- KTO?
Pierwszy raz słyszałam tak przerażony, ale jednocześnie pozbawiony uczuć głos Rocky'ego. Brunet odsunął krzesło, mocno skrzypiąc i wstał, a potem wybiegł z domu.


No cóż. Na pewno nie tak sobie wyobrażałam ten dzień. Już nawet nie mówiąc o użalaniu się nad sobą. Kto by pomyślał?
Nastała wrzawa. Riker był wściekły na siostrę. Rat razem z Kelly wybiegł z domu w poszukiwaniu przyjaciela. Ross nagle oderwał się od Mitchell i zainteresował światem nie kręcącym się wokół Mai. Vanessa starała się uspokoić najstarszego blondyna, a potem, gdy wciąż wrzeszczał na przyjaciółkę sprzedała mu uderzenie w policzek. Ryland jako jedyny normalny usłyszał dzwonek do drzwi. Do mieszkania weszła znajoma mi kolejna blondynka, z którą tak bardzo się upiłam na plaży i jakiś chłopak, brunet. Amanda uśmiechnęła się nieśmiało.
- Chyba przyszliśmy nie w porę - zauważył nowo przybyły.
- Nie, wszystko okej - powiedziała Delly nieswoim głosem.
- Ty jesteś? - spytał niemiło Riker.
- Jacob - przedstawiła Destiny - a to jest Rydel, Riker, Ryland, Ross, Maia, Laura i Vanessa.
Rozejrzała się po kuchni, zapewne w poszukiwaniu jeszcze jednego członka tej pokręconej rodziny.
- Kim dla ciebie jest Jacob? - spytała Ness.
Blondynka zarumieniła się.
- Jesteśmy narzeczeństwem - powiedział Jake - nie z własnego wyboru - dodał przerażony, kiedy kolejny widelec opadł ze stukiem na podłogę.
Oby komuś się wbił ten sztuciec w stopę. Może wtedy nauczyliby się kontrolować swoje uczucia.
- Chętnie ten widelec wbiłbym w coś innego - syknął Rik i usiadł na swoim miejscu posyłając nowemu znajomemu ostre spojrzenie.
Przewróciłam teatralnie oczami i weszłam do kuchni, aby pomóc całkowicie Lynch i zanieść ten obiad na stół.
- Nie musisz - Rydel próbowała powstrzymać jedną moją dłoń.
Uśmiechnęłam się szeroko i wzięłam w drugą rękę kolejny podłużny talerz.
- Ale chcę - zaoponowałam.
Odwzajemniła mój gest.
- Dziękuję.
Kiwnęłam głową i zaniosłam posiłek do jadalni. Lynchowie ogólnie rzadko z niej korzystają, tylko w ograniczonych przypadkach.
Amanda i Jacob zdążyli się już rozebrać. Była dziewczyna Rocky'ego gawędziła z moją siostrą, a brunet wręcz dusił się pod oburzonym spojrzeniem Rikera. Miał szczęście, że siedziałam naprzeciw przyjaciela. Kopnęłam go w kostkę i posłałam morderczy wzrok. Zrozumiał mnie bez słów. Starał się rozluźnić, co nie było dla niego łatwe.
Dołączyłam do rozmowy dziewczyn, które już umawiały się na pójście do kina.
- Wstęp tylko dla dziewczyn, oszołomie - starsza siostra wystawiła w moją stronę język.
Ona jest starsza? Chyba tylko na papierku.
- Czyli że Cię nie będzie? - odgryzłam się z udawanym smutkiem.
Amanda zachichotała, a potem westchnęła.
- Chciałabym mieć rodzeństwo.
- Chcesz? Mogę Ci ją oddać za darmo. Jest też dobrym łamaczem łóżek - zaoferowałam.
- Zamknij się, Marano - syknęła szatynka.
- Masz to samo nazwisko, cielaku. Coś Ci nie wyszło.
Przewróciła oczami i dała mi kuksańca w bok.
Zapadła kilkusekundowa cisza. Już po chwili do domu wpadły trzy osoby - Ellington Ratliff, jego najlepszy przyjaciel i dziewczyna najlepszego przyjaciela.
A wzrok Amandy mówił więcej niż tysiąc słów.

*********

Witam was po dłuższej przerwie. Naprawdę mi przykro i głupio, że po miesięcznej przerwie daję wam TO, ale już chyba nic tu nie poradzę. Po prostu was przepraszam.
Akcja jako tako się rozkręca. A jeżeli chodzi o Maię to bez toporów wojennych i bez patelni w moją stronę. Powiem tylko tyle, że to doprowadzi do pogodzenia Raury i Mitchell jest z Rossem tylko z powodu jednego planu. Ale csii, nic nie mówiłam.
Jeżeli ktoś będzie mnie szukał to jestem w schronie. Ukrywam się przed kimś.
Miłego wieczoru, kochani. Czekajcie cierpliwie na nexta. Pojawi się on szybciej :3