niedziela, 17 sierpnia 2014

(II) Rozdział piąty

- Ona się chyba budzi... Czy ona...? O Boże...! Chyba trzeba... - słyszałam wokół siebie szum i głos, którego nie mogłam zidentyfikować. A raczej kilka głosów.
Z ogromną trudnością zamrugałam kilka razy powiekami, a potem szybko je zamknęłam, porażona bardzo jasnym światłem. Podniosłam rękę i przyłożyłam ją sobie do oczu, starając się je osłonić. Znowu ponowiłam próbę otworzenia oczu i poruszyłam się niespokojnie. Szybko zorientowałam się też, że nie mogę ruszać nogą.
- Doktorze! - usłyszałam głośniejszy, bliższy damski okrzyk i trzaśnięcie drzwiami.
Po kilku próbach udało mi się otworzyć oczy na dłużej, niż dwie sekundy. W pomieszczeniu był Ross, Rydel oraz Mary. Osobą, która wybiegła, była pewnie Vanessa.
- Witaj wśród żywych - uśmiechnął się chłopak.
Porozglądałam się dookoła. Wszystko było białe i domyślam się (brawo, Laura!), że jestem w szpitalu. W ekspresowym tempie zaczęły mi wracać wspomnienia sprzed kilku.. godzin? dni? tygodni? Ile tu tak leżę?
Spojrzałam znów do przodu i zobaczyłam ogromny gips na swojej nodze. Znów poruszyłam się niespokojnie i poczułam przeszywający ból w skroniach. Syknęłam; dotknęłam głowy i poczułam wilgotny materiał pod palcami.
- Co...? - nie musiałam kończyć pytania, aby wiedzieli, o co mi chodzi.
- Mieliśmy wypadek - wyjaśniła Mary - można powiedzieć, że ledwo żyjemy, ale dziękujmy Bogu.
Lekko zdekoncentrowana spojrzałam na przyjaciółkę i zobaczyłam, że sama nie była w najlepszym stanie. Miała złamaną rękę, co można było wywnioskować po gipsie, oraz mnóstwo zadrapań i siniaków. Na nodze miała owinięty niedbale bandaż.
- Gdzie jest reszta? - spytałam zachrypniętym głosem.
- Wszyscy mają się dobrze - pocieszyła mnie Rydel, uśmiechając się ciepło - miałaś najgorzej z całego zespołu, ale szczęście, że wszyscy żyjecie. Dopiero teraz wybudziłaś się ze śpiączki.
Zmarszczyłam brwi.
- Ile tak spałam?
Rydel i Ross wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia.
- Prawie dwa tygodnie.
Z przyzwyczajenia złapałam się za głowę i od razu tego pożałowałam. Ból przecinał mnie wskroś. Do pomieszczenia wszedł nagle lekarz w białym kitlu, a obok niego rozpromieniona Vanessa. Mężczyzna widząc mnie uśmiechnął się ciepło i podszedł do mnie trochę bliżej. Widząc grymas na mojej twarzy lekko się zaniepokoił.
- Boli - wyszeptałam niewyraźnie i wskazałam na głowę.
- Siostro! - krzyknął lekarz, a kobieta zjawiła się o wiele szybciej niż on.
Była młoda, zapewne nie miała więcej niż 25 lat. Zastukała ze zdenerwowania butami i podeszła do mnie szybko, aby podać mi lek. Ulga rozeszła się po moim ciele prawie natychmiast.
- A więc - zaczął siwowłosy mężczyzna, a pielęgniarka niepostrzeżenie zniknęła za drzwiami - jak się czujemy, pani Marano?
- Laura - skróciłam - a ja mogę się czuć? Bez obrazy doktorze, ale dopiero co się wybudziłam ze śpiączki, a wcześniej miałam wypadek. Jak mogę się czuć dobrze? Aktualnie nic mnie nie boli, ale chociażby najmniejszy ruch sprawia mi problem.
- Cóż, ma panienka charakterek - spojrzał znacząco na moją siostrę.
- Widzi pan, nie kłamałam - odpowiedziała i dumnie wypięła pierś.
- Laura poleży tu sobie ze dwa tygodnie, może miesiąc - powiedział, ignorując jakże dojrzałą Van - mogą wystąpić drobne komplikacje, zaniki pamięci, pourazówki po wypadku. Normalne rzeczy. Gdyby pani czegoś potrzebowała - teraz zwrócił się bezpośrednio do mnie - proszę wcisnąć ten czerwony guzik wbudowany w łóżko - wskazał mi palcem odpowiednie miejsce - włączy się u nas ostrzeżenie i szybko ktoś przyjdzie.
Pokiwałam delikatnie głową i westchnęłam głęboko. Lekarz kiwnął na wszystkich głową i wyszedł z pomieszczenia. Próbowałam się podnieść, aby poprawić sobie poduszkę, która od dłuższego czasu zaczęła mnie uwierać w plecy, ale poczułam ciepłą dłoń Ross'a na mojej dłoni.
- Pomogę ci - powiedział spokojnie.
- Dzięki - odchyliłam kąciki ust w uśmiechu, ale pewnie bardziej wyszedł z tego kolejny grymas - a gdzie reszta, tak w ogóle?
Jakoś to, że tak po prostu sobie poszli i mój stan ich obszedł było nie do zniesienia. Może to w deka egoistyczne, ale tak po prostu jest.
- Dove poszła z Luke'iem , Rylandem i Rikerem coś zjeść do kawiarenki, Simon miał iść do toalety, a Jason z Matt'em po kawę do automatu - wyliczała Vanessa - a Rocky, Kelly, Ell i Raini z Calumem poszli się czegoś więcej dowiedzieć o twoim stanie, ale pewnie też zatrzymają się, aby coś zjeść z pozostałymi.
- A co z resztą po wypadku? - zadałam kolejne pytanie.
- Jakoś tu stoję - zażartowała Mary - wszyscy mają się dość dobrze. Jasne, dużo ranek, siniaków, zadrapań, ja mam złamaną rękę, a Simon nogę, ale tak to dobrze.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Mój magnez działa - wyszeptałam - nie wiecie może, co się dzieje z Natalie?
- Nie przyszła ani razu do szpitala - powiedziała smutno Rydel - nie wiem, może ma jakieś problemy? Nic nigdy nie wiadomo. Nie mamy z nią kontaktu, a jej matka zwolniła Kelly z funkcji niańki Patrick'a.
- Och - wympsnęło mi się z ust i opadłam bezwładnie na właśnie poprawioną przez Ross'a poduszkę.
- Panno Marano? - do pokoju wszedł jeszcze ten sam lekarz, co był tutaj niedawno - w odwiedziny przyszła jakaś dziewczyna, przedstawiła się jako Amanda Thompson. Wpuścić ją?
- Amanda? - wyszeptałam pod nosem - czy ja znam jakąś Amandę?
- Pewnie jakaś kolejna namolna fanka - powiedziała Vanessa.
- Kolejna? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- A co ty myślałaś? Wiadomość o twoim wypadku rozniosła się tempem błyskawicy. Przychodzą tutaj tysiące fanów i pytają się, czy mogą wejść. Nawet pod szpitalem jest ich spora grupka, protestująca przeciwko niewpuszczaniem ich do ciebie - machnęła tylko ręką.
- To...? - spytał doktor, nie wiedząc, co czynić.
- Wpuścić ją / nie wpuszczać jej - powiedziałyśmy jednocześnie z siostrą.
Spojrzał na nas zdezorientowany i sam pewnie nie wiedział, której ma się posłuchać.
- Ja mówię, żeby ją tu wpuścić - powiedziałam hardo i ponownie poruszyłam się niespokojnie na łóżku.
Czy ja nie mam żadnych robaków? A może wszy?
Mężczyzna skinął głową i znowu zniknął za drzwiami. Vanessa posłała mi karcące spojrzenie, ale ją zignorowałam.
Po kilku sekundach, niepewnym krokiem, na salę weszła młoda dziewczyna. Miała na sobie brązowy, lekko rozciągnięty sweterek, czarne jeasny rurki, na nogach fioletowe trampki, a czarne włosy zaplecione w ciasnego warkocza położone na boku ramienia. Czarna, skórzana torba lśniła od jasnego światła w pomieszczeniu. Porozglądała się niepewnie wokół i pewnie nadal się zastanawiała, po co tu w ogóle przyszła. Potem jej wzrok poszedł na Ross'a, aby szybko go z niego spuścić i spojrzała na mnie. Zasłoniła twarz od strony mojego przyjaciela i widziałam, że miała nadzieję, że nie wie, kim jest.
- Amanda?!

AMANDA 

Cholera. Poznał mnie.
Zignorowałam kompletnie głos Ross'a i z małym, nieśmiałym uśmiechem podeszłam do Laury. Nie znałam jej bliżej, byłam jej fanką prawie od samego początku i tak naprawdę nie wiedziałam, co mnie tchnęło, aby tu przyjść. Chęć, aby ją zobaczyć? Chęć, aby spróbować ją wesprzeć, choć tak naprawdę byłam dla niej nikim? Chęć, żeby wyrwać się z domu, a nie miałam gdzie się podziać?
Odkąd uciekłam z randki z Jacobem, on sam i moi rodzice mają do mnie wielki żal. A co mnie to? Kabanosem im przywalę w łeb i może coś tam im wleci - JA GO KOMPLETNIE NIE KOCHAM!
- Umm... cześć - wyszeptałam niepewnie.
- Amanda, to naprawdę ty? - zamiast słyszeć odpowiedź Laury, słyszę podniesiony, podniecony głos Ross'a.
- Nie, to nie ja - odparłam z sarkazmem i odwróciłam się szybko, czego od razu pożałowałam.
Zawsze to mówiłam. Teraz już na stówę wie, że to ja. Westchnęłam cicho.
Dziewczyny będące w tym pokoju patrzyły na nas zaciekawione.
- Rydel, nie poznajesz jej? To Amanda, nasza Amanda! - wykrzyknął zadowolony i podbiegł do Delly, aby zacząć szarpać ją za ramię - to naprawdę ona! Nasza Destiny!
- Ross, uspokój się - Rydel jak zawsze opanowana - widzę, że to nasza Destiny, ale mógłbyś nie robić przedstawienia przed naszymi siostrzyczkami?
Chłopak się zarumienił i uśmiechnął słodko do Laury. Kiedyś i mnie obdarowywał takimi uśmiechami. Kiedyś, dopóki ich nie porzuciłam.
- Ale skoro już zaczął robić przedstawienie - pierwszy raz od mojego przyjścia odezwała się moja idolka - to może byście mi, przepraszam, nam wytłumaczyli, o co chodzi.
Blondynka posłała swojemu bratu mordujące spojrzenie.
- Hmm... no cóż, jeszcze dwa lata temu Amanda była bliską przyjaciółką rodziny - wytłumaczyła Rydel - ale niestety, nasze drogi się rozeszły.
Laura zmarszczyła czoło.
- Była waszą bliską przyjaciółką, a ja nawet nie wiedziałam o jej istnieniu? Co ze mnie za fanka?
Prychnęłam śmiechem i schowałam twarz w dłoniach, wciąż się śmiejąc. To było silniejsze ode mnie.
Nie tylko ja się śmiałam. Wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem.
- Cóż, nienawidziłam być w centrum uwagi - odezwałam się cicho, uspokajając się i doprowadzając do porządku - nie chciałam, żeby i mnie potem atakowali paparazzi.
Laura pokiwała głową ze zrozumieniem i resztką sił pogłaskała mnie po ramieniu.
- Co się z tobą działo przez te trzy lata? - spytał mnie Ross.
Odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam prosto w oczy, gdzie widać było smutek i rozczarowanie. Przeze mnie.
- Hmm... jestem zaręczona, mam domową nauczycielkę, która jednocześnie jest moją jedyną przyjaciółką i osobą, która mnie rozumie. Reszta jest bez zmian - starałam się, aby moja twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale na próżno. Po policzku popłynęła mi łza, którą natychmiast starłam wierzchem dłoni.
- Jesteś zaręczona?! - wrzasnęła Rydel - Jezu, masz dopiero 19 lat.
- Przymknij się - rzuciłam - nie z własnego wyboru, ja nawet tego dupka nie trawię.
- Czekaj, czekaj - zaczęła siostra Marano, Vanessa - z własnego doświadczenia i ludzi wokół mnie wiem, że jeśli przyjaźnisz się z dużą grupką przyjaciół, a tam jest chłopak, to w jednym z nich się zakochujesz. Tak na przykład jest z Ross'em i Laurą.
- Właśnie - Ross klasnął w dłonie - ej, zaraz... co?!
- Van... - zaczęła piosenkarka - jeśli chcesz żyć, to radzę ci się przymknąć.
Vanessa machnęła na nich ręką.
- Więc... kto to był?
Rozejrzałam się po pomieszczeniu bojąc się wyjawić prawdę.
- Tak naprawdę... spotykałam się z Rocky'm.

KELLY

- Jesteś taki słodki - cmoknęłam Rocky'ego w nos - pójdziemy coś zjeść?
- Jasne - chłopak złożył na moich ustach przelotny, delikatny pocałunek - co tylko byś chciała, księżniczko.

****************************

Cześć :)
Rozdział krótki, bo jakoś tak... dziwnie mi się go pisało, wiecie? Nie wiem, czemu tak jest, ale to prawda. Krótki punkt widzenia Kelly, bo chcę podkreślić, że Amanda spotykała się z chłopakiem przyjaciółki Laury. Nie wiem, może to was zaciekawi :3 Mam już powoli dość, że jak pojawia się ktoś nowy, to zawsze musi rozwalać tylko Raurę (u mnie to jeszcze jest niedoszła, ale to pomińmy XD), ale nie powiedziałam, że Amanda rozwali Kocky/Relly :D Tylko może coś namieszać, ale... nic więcej nie zdradzę :D I tak za dużo już napisałam.
Więc, wy komentujcie, ja dziękuję za motywujące komentarze (WIECIE, JAK NA ZANIK WENY ŚWIETNIE SIĘ CZYTA CZYJEŚ MIŁE SŁOWA? ♥), a ja postaram się szybciutko dodać next'a, ale nic nie obiecuję :3
Zapraszam na http://dancingcinderellastory.blogspot.com/ - świetny blog inspirowany fajnym filmem :3
Kocham was, buzi :D


czwartek, 7 sierpnia 2014

Zapraszam :)

Zapraszam na blog nowej bloggerki i zarazem mojej dobrej koleżanki Sylwii. Dziewczyna pisze o Raurze :
http://lauraiross-raura.blogspot.com/
Jest już dodany pierwszy rozdział :)
Skomentujcie czasami i obserwujcie, prosimy was obydwie.

wtorek, 5 sierpnia 2014

(II) Rozdział czwarty

*TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ*

Te trzy tygodnie były cudowne. Koncertowanie dawało nadal mi mnóstwo frajdy pomimo ogromnego zmęczenia, ale jeszcze bardziej nie mogłam się doczekać powrotu do domu. Tak bardzo stęskniłam się za Los Angeles, że bym mogła już teraz leżeć w ogrodzie plackiem na trawie w celu poopalania się.
Pomimo moich początkowych niechęci Ethan był super kolegą. Spędziłam z nim wspaniałe chwile i nie żałuję, że znowu się spotkaliśmy po tylu latach. A nawet zaczął mi się podobać, ale to już inna bajka...
Wspaniale spędziłam czas przez te dwa miesiące ze przyjaciółmi, nawet jeśli ogromnie brakowało mi Van i całego R5. No cóż, wszystkiego mieć nie można.
Ethan wyjechał wczoraj do Nowego Jorku, aby się spakować już do końca. Jego rodzice wynajęli firmę przeprowadzkową i już za kilka dni też powinien znaleźć się w LA. I mogłabym go wtedy poznać z wszystkimi przyjaciółmi.
Teraz siedziałam na swoim "łóżku" w busie i patrzyłam się w okno, przytulona do poduszki. Nudziłam się ogromnie. Wszyscy spali, bo było nad ranem, a w Los Angeles była jeszcze noc. Nie mogłam do nikogo zadzwonić ani z kimkolwiek porozmawiać. Wzdychałam co chwilę i patrzyłam uparcie w te okno, aż w końcu wpadłam na jakże genialny pomysł, aby wziąć i poczytać książkę. Geniusz, Laura!
Na szczęście na samym początku pomyślałam i wsadziłam do swojego bagażu kilka tomów ulubionych książek. "Miasto Kości" naprawdę lubiłam i już po chwili wczytałam się w słowa, znajdując się w fikcyjnym świecie łowców oraz Simona, który był jednym z moich ulubionych bohaterów.
Tak się wczytałam, że przez dłuższy okres czasu nie miałam pojęcia, co się koło mnie dzieje. Byłam przy momencie kłótni Simona z Clary, kiedy ktoś mnie dźgnął palcem w żebro. Przestraszona wystrzeliłam książką w powietrze i trafiłam nią w mojego oprawcę, którym okazała się Dove.
- Dzięki, tego było mi trzeba - powiedziała z sarkazmem, a ja ledwo powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Co chcesz?
- Chciałam cię tylko poinformować, księżniczko, że Luke zrobił tosty. Jak chcesz i jesteś głodna, to rusz swój zacny tyłeczek, rusz go i skieruj do kuchni.
Lekko się podniosłam, aby usiąść i w tym momencie zaburczał mi brzuch. Dove zniknęła mi z pola widzenia, więc spokojnie mogłam wszystko zrobić. Podniosłam książkę i wsadziłam ją pod poduszkę. Z walizki wyjęłam zwykłe jeansy rurki, fioletową zapinaną bluzkę z rękawem do łokci i balerinki. Przebrałam się szybko w wybrane ubranie i według polecenia blondynki poszłam do kuchni. Tam już stali wszyscy i zjadali śniadanie. Na talerzu stojącym na środku stołu został ostatni, jedyny tost. Rzuciłam się na niego i zabrałam go w ostatniej chwili sprzed nosa Jasona.
- Przykro mi, musiałam to zrobić - wzruszyłam ramionami i wgryzłam się w posiłek.
Ostatnio zapanowała u nas zasada, że kto pierwszy ten lepszy. Jedzenie znikało bardzo szybko, ale to z powodu dużej ilości osób. Gdybym oddała teraz kanapkę przyjacielowi, to bym musiała naprawdę dłuuuuugooo czekać, żeby cokolwiek zjeść.
- Nowa dostawa - usłyszałam głos Luke'a, który obudził mnie z przemyśleń.
Jeszcze parujące tosty położył na talerz. Było ich tylko trzy. Wszyscy popatrzyli na siebie, potem na jedzenie i tak w kółko. Nagle wszyscy jak na "huraa!" rzucili się na posiłek. Udało mi się zdobyć jedną kanapkę! Drugą miała Mary, a trzecią Simon.
Zachichotałam wrednie i znów zaczęłam pałaszować posiłek.
- Czy ktoś może orientuje się, gdzie już jesteśmy? - spytałam, patrząc w okno.
Już od dobrej pół godziny mijaliśmy tylko lasy, łąki i pastwiska. Widziałam nawet krowę, która do mnie mrugnęła! Albo coś jej wpadło do oka. Cóż, wolę pierwszą wersję.
- Prawie w Vancouver - poinformował mnie Matt.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Niecierpliwość jednak brała nade mną górę i co chwilę zerkałam na zegarek wiszący na ściance.
- Spokojnie - Mary położyła mi rękę na ramieniu - będziemy w LA jeszcze dziś wieczorem i zdążysz się zobaczyć ze wszystkimi.
Wzięłam głęboki wdech i ponownie pokiwałam głową.
- Też strasznie tęsknię za całą rodziną Lynchów, Ell'em, Aileen i John'em - wyznała - już chyba od dwóch tygodni mam ochotę obgryźć paznokcie do samych korzeni, jakby to miało przyspieszyć czas. Niestety, jesteśmy bezradni. Następnym razem trzeba się modlić, abyśmy mogli wszyscy pojechać.
- Nie starczyło by jedzenia - zażartował Matt, ale Mary rzuciła w niego poduszką.
- Nie podsłuchuj.
Chłopak uchylił się i poduszka trafiła Dove tak, że upuściła właśnie zjadaną kanapkę.
- Ja najbardziej tęsknię za Vanessą, Rydel i Ross'em - choć nie chciałam się do tego przyznać, to była sama prawda.
Podczas gdy reszta chłopców bawiła się i robiła wszystko, aby uprzykrzyć komuś życie, Ross był cały czas przy mnie, wspierał mnie i nie miał za złe, że wtedy go zbudziłam z samego rana.
- Ty kretynie! - wrzasnęła tak, że aż zatrząsł się autobus.
Stop, wróć : żartuję. Bus zatrząsł się z powodu wyboistej drogi.
Blondynka wkurzyła się, wyrzuciła brudną kanapkę do śmieci i wzięła tą samą poduszkę, którą została zaatakowana i zaczęła atakować winnego. Biedny aż był cały czerwony i gdy Cameron w końcu przestała okładać go narzędziem zbrodni, brał szybkie, urywane oddechy.
- Jak możesz bić mojego przyjaciela? Ty morderczynio! - wydarł się Jason, wziął kolejną puchową poduszkę i tak właśnie każdy, z wyjątkiem mnie, wziął udział w mordowaniu innej osoby.
Ja nabrałam sobie jeszcze kilka tostów i wycofałam się do mojej sypialni, aby spokojnie zjeść i doczytać książkę. Z kanapek zrobiłam wieżę na szafce, ale znowu bus się zatrząsł i moje arcydzieło rozpadło się.
Nawet się nie obejrzałam, a zasnęłam.

~*~

*Amanda*

- Hej, jesteś gotowa? - usłyszałam cichy głos przy swojej głowie.
Uniosłam lekko kąciki ust do góry i pokiwałam głową. Jeszcze chyba nigdy nie było mi tak trudno się uśmiechnąć.
- Chodźmy - wyszeptałam i złapałam Jake'a za gorącą dłoń.
Nie chciałam tego robić. Nie chciałam go dotykać. Nie chciałam go już nigdy widzieć. Nie chciałam go już znać. Niestety, musiałam.
Oto ja, Amanda Destiny Thompson. Córka jednego z najbogatszych biznesmenów na świecie, właściciela jednej z najbardziej zarabiającej firmy muzycznej. Mój ojczulek zarabia miliony tygodniowo, a i tak te pieniądze idą znowu w biznes.
Nie lubiłam Jacoba. Został on wybrany na mojego wybranka przez "ukochanych rodzicieli". Tak naprawdę jego rodzice też są bardzo bogaci, a że mój ojciec jest strasznie skąpy i kocha pieniądze, to chce, aby mój przyszły mąż też był ogromnie bogaty. Na co temu człowiekowi tyle pieniędzy?
Szczerze? Nienawidziłam siebie i większości ludzi wokół siebie.
Nienawidziłam swoich rodziców za to, że nigdy nie mieli dla mnie czasu i próbują non stop rządzić moim życiem. To jest moje życie i mogę już o nim decydować! Ich zdaniem jestem nieodpowiedzialna i popełnię wiele ogromnych błędów, jeśli nie będę ich słuchać. Od drugiego roku życia co roku mam nową opiekunkę. Wszystkie zarabiały marne grosze i dlatego po kilku miesiącach się zwalniały. Rodzice nigdy nie spojrzeli na mnie czule, nie przytulili do siebie, nie doradzali, nie kochali.
Nienawidziłam Jacoba i jego rodziców. Cała trójka była straszne nadziana i zarozumiała. On też! Nigdy nie okazał mi dość czułości. Nigdy nie dotknął mojej ręki. Gdyby to robił, mogłabym się w nim zakochać. Nie zrobię tego. Mam serce i swoje uczucia i zrobię wszystko, aby nie doszło do tego małżeństwa.
Nienawidziłam siebie. Nie miałam nigdy dość siły w sobie, aby zaprotestować albo chociażby szczeniacko uciec z domu. Okej, nic mi nie brakowało z rzeczy materialnych, ale brakowało mi przyjaźni, miłości. Jeszcze nigdy w swoim krótkim życiu się nie zakochałam. Mam jedną, jedyną przyjaciółkę. Nazywa się Sarah i mieszka z nami w domu, bo jest moją nauczycielką domową. Ma 24 lata i ma na tyle dobrze, że ojciec ją polubił, bo zwiększył ilość wypłaty.
Jaki sens ma moje życie? Czasami chciałam się pociąć, zapomnieć o Bożym świecie, a nawet umrzeć, ale zawsze gdy przykładałam do nadgarstka żyletkę, odrzucałam ją. Bałam się tego bólu. Jestem zwykłym tchórzem.
- Jesteśmy na miejscu - usłyszałam głos naszego kierowcy, Damien'a.
Kiwnęłam na niego głową i wyszłam z samochodu. Razem z Jacobem, ramię w ramię, weszliśmy do restauracji.
- Czy w czymś mogę pomóc? - spytała, wyglądająca na miłą, kelnerka.
Nie miała więcej niż 30 lat. Miała blond włosy z niebieskimi pasemkami. Jej szczupłe, opalone ciało odziane było w krótką jeansową sukienkę, co było tutaj ich mundurkiem oraz różową kamizelkę z nazwą restauracji i imieniem kelnerki. Amanda. Zupełnie jak ja.
- Mamy rezerwację na stolik 25 przy oknie - powiedział chłopak stojący obok mnie.
- Oczywiście, proszę za mną - rzekła i zaczęła iść do przodu.
Co chwilę oglądała się, czy za nią idziemy, a szatyn patrzył wciąż na jej tyłek.
- Jacob - syknęłam - daj spokój.
Walnęłam go torebką w ramię. Przewrócił teatralnie oczami i zaczął się dookoła rozglądać. Po chwili byliśmy już na miejscu. Zdjęłam swoją jeansową kurtkę i powiesiłam ją na oparciu krzesła. Po chwili wylądowała tam też torebka z czerwonej skóry, którą dostałam na 16 urodziny. To był najlepszy prezent, który dostałam od rodzicieli. Przygładziłam boki transparentnej białej sukienki i usiadłam na obitym łososiową skórą fotelu. Do swojej ręki wzięłam menu i zaczęłam patrzeć, co chcę zjeść.
- Poproszę panzanellę, czekoladowe lody i dużą szklankę coli - zamówiłam to, na co miałam ochotę.
Towarzysz posłał mi krytyczne spojrzenie, ale kompletnie go zignorowałam.
- A pan?
- Spaghetti carbonara, tiramisu i lampkę czerwonego wina.
Kelnerka wszystko zanotowała.
- Muszą państwo trochę poczekać - posłała mi półuśmiech - ale niedługo posiłek już będzie.
Kiedy odchodziła, odetchnęłam i wygrzebałam ze swojej torebki telefon.
- No co ty robisz? - nim się obejrzałam, mój iPhone zniknął mi sprzed oczu - to jest romantyczna kolacja.
- Może dla ciebie - warknęłam i wyrwałam chłopakowi swoją własność.
Pokręcił niedowierzająco głową.
- Wiecznie robisz mi wstyd.
- To zniknij z mojego życia - nie zamierzałam być milutka - myślisz, że mi się chce z tobą tutaj siedzieć? To się grubo mylisz. Jesteś zwykłym zarozumiałym egoistą, który myśli, że jest najlepszy! Proszę, idź, nie będę za tobą tęsknić!
Nie chciałam być głośno, ale trochę mnie poniosło. Większość stolików stojących niedaleko patrzyło na nas z niemałym zainteresowaniem.
- No i na co się patrzycie, co?! - byłam tak wściekła, że mogłabym kogoś zagryźć - macie za nudne własne życie?!
- Amanda, uspokój się! - Jacob położył mi rękę na ramieniu, którą błyskawicznie strzepnęłam.
Zacisnęłam zęby i popchnęłam szatyna, aby usiadł na tyłku i się nie wtrącał. Nie odezwałam się ani słowem, wsadziłam słuchawki do uszu i miałam wszystko gdzieś. Chciałam stąd zniknąć, znaleźć się w domu pod ciepłym kocem, z ciepłą herbatą zrobioną przez Sarah. Chciałam z nią porozmawiać.
Nie wiem, ile tak siedziałam. Wiedziałam tylko, że słuchałam muzyki tak długo, aż nasza kelnerka z nietęgą miną przyniosła nam jedzenie. Wzięłam widelec z moim jedzeniem do ust i rozkoszowałam się smakiem.
Nagle wpadłam na głupi pomysł. Na tyle głupi, ile być może skuteczny.
Gdy mój towarzysz nie patrzył wepchałam swoją kurtkę do dużej torby. Dojadłam i dopiłam wszystko do końca i wstałam od stołu, szurając krzesłem. W całej restauracji ucichło jak makiem zasiał. Westchnęłam.
- Gdzie idziesz?
- A ty co, książkę piszesz? - spytałam z sarkazmem - do toalety. Zaraz wrócę.
Nie miałam zamiaru. Szybkim krokiem skierowałam się w to miejsce. Moje szpilki zastukały, aby po chwili zostać zagłuszone przez trzask drzwi od damskiej toalety. Gdy tylko zrozumiałam, że nikogo nie ma w pomieszczeniu wrzuciłam torebkę na wysoki parapet, a potem i buty. Stanęłam boso na kaloryferze i zaczęłam się wspinać na ten sam parapet. Nie było to łatwe zadanie, dodatkową trudnością była sukienka i rajstopy, które zaczęły się wszędzie czepiać i rwać.
Gdy w końcu, zdyszana, udało mi się wejść na górę, drzwi trzasnęły, a ja zamarłam. Z resztą, czego się spodziewałam? Był duży ruch, a na pewno to zajęło mi kilka minut. Zobaczyłam znowu tę kelnerkę, Amandę. Zobaczyła mnie i otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
- Pani towarzysz... no cóż, szuka pani. Ale... - tu się zacięła - mogę powiedzieć, że nie ma tu pani.
Pokiwałam szybko głową.
- Dziękuję - odetchnęłam.
Gdy kobieta zniknęła za drzwiami, otworzyłam szeroko okno. Najpierw zrzuciłam torebkę z butami, a potem zaczęłam się sama opuszczać. Z przerażeniem jednak usłyszałam głośny stukot butów i trzask drzwi. Ostatkiem czasu trzasnęłam oknem i stanęłam na palcach na jakimś stopniu. Podtrzymałam się na palcach i patrzyłam, jak Jacob uparcie szuka mnie po pomieszczeniu. Zachichotałam, co było błędem, bo chłopak mnie zobaczył i wybiegł z łazienki.
Cholera.
Zeskoczyłam na ziemię, porwałam swoje buty i torebkę i zaczęłam biec w kierunku domu. Znałam idealną kryjówkę na plaży, niedaleko mojego miejsca zamieszkania, gdzie mogłabym się ukryć przed 'moim chłopakiem'. Biegłam wciąż przed siebie i co chwilę oglądałam się, ale nigdzie go nie widziałam. Trochę spokojniejsza przystanęłam i wzięłam głęboki oddech. Zerwałam z siebie do końca rajstopy i wyrzuciłam je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Chwyciłam swój tobołek i szybkim krokiem przez plażę kierowałam się do swojej kryjówki pomiędzy drzewami. Nikt się tam nie zapuszcza, bo jest to dzika plaża, a te drzewa są trochę oddalone. Tam jest zbudowana platforma, coś na kształt domku na drzewie. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby ktokolwiek tam wchodził.
Miałam tam swoje rzeczy. Magnetofon na baterie, a w nim wciąż siedziała płyta Laury Marano, którą uwielbiam; gitara, na której dopiero co uczyłam się grać; śpiwór, karimata, kiedy nie miałam ochoty spać w domu; jakieś tomy książek; laptop; mini bagażyk z kilkoma ubraniami. Uwielbiałam tam spędzać czas. Pisałam w samotności piosenki, grałam na gitarze. Samodzielnie się uczyłam, bo nie miałam nawet kogo poprosić. Internet robi swoje.
Przez kilkanaście minut szłam wciąż przed siebie. Telefon w torebce drżał i grał piosenkę "Say Somethin", co oznaczało, że Jacob już zdążył wrócić do domu i o wszystkim poinformować moich rodziców. Miałam ich gdzieś, tak jak oni mnie. Gdy w końcu zaczęło mnie to irytować, wyłączyłam go i rzuciłam na dno torby.
Gdy doszłam na miejsce rozłożyłam karimatę, śpiwór, przebrałam się w wygodniejsze ubranie, włączyłam radio i przy niezwykłej muzyce zasnęłam.

~*~

*Laura*

- Wstawaj, śpiąca królewno - znowu ktoś mnie budzi.
Mogę ich wszystkich zagryźć?
Zaspana przetarłam oczy i spojrzałam na przyjaciół zebranych przy moim łóżku. Patrzyli się na mnie, uśmiechnięci od ucha do ucha. Simon trzymał coś za plecami.
Rozbudzona usiadłam na łóżku i spojrzałam na nich podejrzliwie.
- Chcieliśmy cię poinformować, że jesteśmy już prawie w Los Angeles - powiedział Jason.
Zdekoncentrowana spojrzałam na zegarek. Kurcze, była prawie 18! Strasznie długo spałam.
- Iii? - spytałam, bo wiedziałam, że to nie wszystko.
Po to by nie zbierali się wszyscy.
- Chcieliśmy ci dać to - Simon wyciągnął zza pleców bukiet kwiatów - mały upominek na uczczenie końca twojej pierwszej, wielkiej trasy koncertowej.
Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam na szyję Dove. Potem ściskałam wszystkich po kolei, a Matt robił nam zdjęcia. Byłam szczęśliwa. Byli wspaniałymi przyjaciółmi.
Rozmawialiśmy przez dłuższy czas, gdy nagle usłyszeliśmy głośny, przerażony głos naszego kierowcy.
- Dzieci, usiądźcie! - krzyknął.
Simon ruszył w jego stronę, pewnie zapytać, o co chodzi. Byliśmy zdezorientowani.
Nagle busem mocno szarpnęło. Mary krzyknęła głośno i rzuciła się na swoje łóżko, tuląc się mocno do poduszki. Autobus znów podskoczył i zaczęliśmy robić slalom na drodze. Kierowca tracił panowanie nad pojazdem. Wpadliśmy w ślizg, a potem bus uderzył w coś, najprawdopodobniej w drzewo. Poleciałam do przodu, wybijając przy okazji szybę, a potem była tylko ciemność.

****************************

Dobry wieczór, kochani.
Rozdział jest beznadziejny, jak mój humor i wena ostatnio. Dopiero co zaczęłam nowy sezon i znowu nie mam weny...
Nie wiem, co mi strzeliło z tym wypadkiem. Po prostu zainspirowałam się kilkoma blogami, książkami i filmami, które ostatnio oglądałam i tak jakoś wyszło.
Ech... ta scena z Amandą... będzie ona jedną z głównych bohaterek w tym opowiadaniu. Miałam jakoś ochotę stworzyć swoją własną postać i proszę :)
Nie wiem, co tu jeszcze napisać.
Może to, że NIE ŻYCZĘ SOBIE W KOMENTARZACH ŻADNYCH ŁAŃCUSZKÓW.
Może to, że dziękuję wam serdecznie za motywujące komentarze :3
Komentujcie, kochani! ♥
Kocham was!
PS. W zakładce "Bohaterowie II" możecie zobaczyć, kto będzie występował w II sezonie :3 Cały czas zapominam was o tym poinformować.
PS2. Oglądajcie nowy teledysk :) Jest świetny! Zakochałam się.