wtorek, 5 sierpnia 2014

(II) Rozdział czwarty

*TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ*

Te trzy tygodnie były cudowne. Koncertowanie dawało nadal mi mnóstwo frajdy pomimo ogromnego zmęczenia, ale jeszcze bardziej nie mogłam się doczekać powrotu do domu. Tak bardzo stęskniłam się za Los Angeles, że bym mogła już teraz leżeć w ogrodzie plackiem na trawie w celu poopalania się.
Pomimo moich początkowych niechęci Ethan był super kolegą. Spędziłam z nim wspaniałe chwile i nie żałuję, że znowu się spotkaliśmy po tylu latach. A nawet zaczął mi się podobać, ale to już inna bajka...
Wspaniale spędziłam czas przez te dwa miesiące ze przyjaciółmi, nawet jeśli ogromnie brakowało mi Van i całego R5. No cóż, wszystkiego mieć nie można.
Ethan wyjechał wczoraj do Nowego Jorku, aby się spakować już do końca. Jego rodzice wynajęli firmę przeprowadzkową i już za kilka dni też powinien znaleźć się w LA. I mogłabym go wtedy poznać z wszystkimi przyjaciółmi.
Teraz siedziałam na swoim "łóżku" w busie i patrzyłam się w okno, przytulona do poduszki. Nudziłam się ogromnie. Wszyscy spali, bo było nad ranem, a w Los Angeles była jeszcze noc. Nie mogłam do nikogo zadzwonić ani z kimkolwiek porozmawiać. Wzdychałam co chwilę i patrzyłam uparcie w te okno, aż w końcu wpadłam na jakże genialny pomysł, aby wziąć i poczytać książkę. Geniusz, Laura!
Na szczęście na samym początku pomyślałam i wsadziłam do swojego bagażu kilka tomów ulubionych książek. "Miasto Kości" naprawdę lubiłam i już po chwili wczytałam się w słowa, znajdując się w fikcyjnym świecie łowców oraz Simona, który był jednym z moich ulubionych bohaterów.
Tak się wczytałam, że przez dłuższy okres czasu nie miałam pojęcia, co się koło mnie dzieje. Byłam przy momencie kłótni Simona z Clary, kiedy ktoś mnie dźgnął palcem w żebro. Przestraszona wystrzeliłam książką w powietrze i trafiłam nią w mojego oprawcę, którym okazała się Dove.
- Dzięki, tego było mi trzeba - powiedziała z sarkazmem, a ja ledwo powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Co chcesz?
- Chciałam cię tylko poinformować, księżniczko, że Luke zrobił tosty. Jak chcesz i jesteś głodna, to rusz swój zacny tyłeczek, rusz go i skieruj do kuchni.
Lekko się podniosłam, aby usiąść i w tym momencie zaburczał mi brzuch. Dove zniknęła mi z pola widzenia, więc spokojnie mogłam wszystko zrobić. Podniosłam książkę i wsadziłam ją pod poduszkę. Z walizki wyjęłam zwykłe jeansy rurki, fioletową zapinaną bluzkę z rękawem do łokci i balerinki. Przebrałam się szybko w wybrane ubranie i według polecenia blondynki poszłam do kuchni. Tam już stali wszyscy i zjadali śniadanie. Na talerzu stojącym na środku stołu został ostatni, jedyny tost. Rzuciłam się na niego i zabrałam go w ostatniej chwili sprzed nosa Jasona.
- Przykro mi, musiałam to zrobić - wzruszyłam ramionami i wgryzłam się w posiłek.
Ostatnio zapanowała u nas zasada, że kto pierwszy ten lepszy. Jedzenie znikało bardzo szybko, ale to z powodu dużej ilości osób. Gdybym oddała teraz kanapkę przyjacielowi, to bym musiała naprawdę dłuuuuugooo czekać, żeby cokolwiek zjeść.
- Nowa dostawa - usłyszałam głos Luke'a, który obudził mnie z przemyśleń.
Jeszcze parujące tosty położył na talerz. Było ich tylko trzy. Wszyscy popatrzyli na siebie, potem na jedzenie i tak w kółko. Nagle wszyscy jak na "huraa!" rzucili się na posiłek. Udało mi się zdobyć jedną kanapkę! Drugą miała Mary, a trzecią Simon.
Zachichotałam wrednie i znów zaczęłam pałaszować posiłek.
- Czy ktoś może orientuje się, gdzie już jesteśmy? - spytałam, patrząc w okno.
Już od dobrej pół godziny mijaliśmy tylko lasy, łąki i pastwiska. Widziałam nawet krowę, która do mnie mrugnęła! Albo coś jej wpadło do oka. Cóż, wolę pierwszą wersję.
- Prawie w Vancouver - poinformował mnie Matt.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Niecierpliwość jednak brała nade mną górę i co chwilę zerkałam na zegarek wiszący na ściance.
- Spokojnie - Mary położyła mi rękę na ramieniu - będziemy w LA jeszcze dziś wieczorem i zdążysz się zobaczyć ze wszystkimi.
Wzięłam głęboki wdech i ponownie pokiwałam głową.
- Też strasznie tęsknię za całą rodziną Lynchów, Ell'em, Aileen i John'em - wyznała - już chyba od dwóch tygodni mam ochotę obgryźć paznokcie do samych korzeni, jakby to miało przyspieszyć czas. Niestety, jesteśmy bezradni. Następnym razem trzeba się modlić, abyśmy mogli wszyscy pojechać.
- Nie starczyło by jedzenia - zażartował Matt, ale Mary rzuciła w niego poduszką.
- Nie podsłuchuj.
Chłopak uchylił się i poduszka trafiła Dove tak, że upuściła właśnie zjadaną kanapkę.
- Ja najbardziej tęsknię za Vanessą, Rydel i Ross'em - choć nie chciałam się do tego przyznać, to była sama prawda.
Podczas gdy reszta chłopców bawiła się i robiła wszystko, aby uprzykrzyć komuś życie, Ross był cały czas przy mnie, wspierał mnie i nie miał za złe, że wtedy go zbudziłam z samego rana.
- Ty kretynie! - wrzasnęła tak, że aż zatrząsł się autobus.
Stop, wróć : żartuję. Bus zatrząsł się z powodu wyboistej drogi.
Blondynka wkurzyła się, wyrzuciła brudną kanapkę do śmieci i wzięła tą samą poduszkę, którą została zaatakowana i zaczęła atakować winnego. Biedny aż był cały czerwony i gdy Cameron w końcu przestała okładać go narzędziem zbrodni, brał szybkie, urywane oddechy.
- Jak możesz bić mojego przyjaciela? Ty morderczynio! - wydarł się Jason, wziął kolejną puchową poduszkę i tak właśnie każdy, z wyjątkiem mnie, wziął udział w mordowaniu innej osoby.
Ja nabrałam sobie jeszcze kilka tostów i wycofałam się do mojej sypialni, aby spokojnie zjeść i doczytać książkę. Z kanapek zrobiłam wieżę na szafce, ale znowu bus się zatrząsł i moje arcydzieło rozpadło się.
Nawet się nie obejrzałam, a zasnęłam.

~*~

*Amanda*

- Hej, jesteś gotowa? - usłyszałam cichy głos przy swojej głowie.
Uniosłam lekko kąciki ust do góry i pokiwałam głową. Jeszcze chyba nigdy nie było mi tak trudno się uśmiechnąć.
- Chodźmy - wyszeptałam i złapałam Jake'a za gorącą dłoń.
Nie chciałam tego robić. Nie chciałam go dotykać. Nie chciałam go już nigdy widzieć. Nie chciałam go już znać. Niestety, musiałam.
Oto ja, Amanda Destiny Thompson. Córka jednego z najbogatszych biznesmenów na świecie, właściciela jednej z najbardziej zarabiającej firmy muzycznej. Mój ojczulek zarabia miliony tygodniowo, a i tak te pieniądze idą znowu w biznes.
Nie lubiłam Jacoba. Został on wybrany na mojego wybranka przez "ukochanych rodzicieli". Tak naprawdę jego rodzice też są bardzo bogaci, a że mój ojciec jest strasznie skąpy i kocha pieniądze, to chce, aby mój przyszły mąż też był ogromnie bogaty. Na co temu człowiekowi tyle pieniędzy?
Szczerze? Nienawidziłam siebie i większości ludzi wokół siebie.
Nienawidziłam swoich rodziców za to, że nigdy nie mieli dla mnie czasu i próbują non stop rządzić moim życiem. To jest moje życie i mogę już o nim decydować! Ich zdaniem jestem nieodpowiedzialna i popełnię wiele ogromnych błędów, jeśli nie będę ich słuchać. Od drugiego roku życia co roku mam nową opiekunkę. Wszystkie zarabiały marne grosze i dlatego po kilku miesiącach się zwalniały. Rodzice nigdy nie spojrzeli na mnie czule, nie przytulili do siebie, nie doradzali, nie kochali.
Nienawidziłam Jacoba i jego rodziców. Cała trójka była straszne nadziana i zarozumiała. On też! Nigdy nie okazał mi dość czułości. Nigdy nie dotknął mojej ręki. Gdyby to robił, mogłabym się w nim zakochać. Nie zrobię tego. Mam serce i swoje uczucia i zrobię wszystko, aby nie doszło do tego małżeństwa.
Nienawidziłam siebie. Nie miałam nigdy dość siły w sobie, aby zaprotestować albo chociażby szczeniacko uciec z domu. Okej, nic mi nie brakowało z rzeczy materialnych, ale brakowało mi przyjaźni, miłości. Jeszcze nigdy w swoim krótkim życiu się nie zakochałam. Mam jedną, jedyną przyjaciółkę. Nazywa się Sarah i mieszka z nami w domu, bo jest moją nauczycielką domową. Ma 24 lata i ma na tyle dobrze, że ojciec ją polubił, bo zwiększył ilość wypłaty.
Jaki sens ma moje życie? Czasami chciałam się pociąć, zapomnieć o Bożym świecie, a nawet umrzeć, ale zawsze gdy przykładałam do nadgarstka żyletkę, odrzucałam ją. Bałam się tego bólu. Jestem zwykłym tchórzem.
- Jesteśmy na miejscu - usłyszałam głos naszego kierowcy, Damien'a.
Kiwnęłam na niego głową i wyszłam z samochodu. Razem z Jacobem, ramię w ramię, weszliśmy do restauracji.
- Czy w czymś mogę pomóc? - spytała, wyglądająca na miłą, kelnerka.
Nie miała więcej niż 30 lat. Miała blond włosy z niebieskimi pasemkami. Jej szczupłe, opalone ciało odziane było w krótką jeansową sukienkę, co było tutaj ich mundurkiem oraz różową kamizelkę z nazwą restauracji i imieniem kelnerki. Amanda. Zupełnie jak ja.
- Mamy rezerwację na stolik 25 przy oknie - powiedział chłopak stojący obok mnie.
- Oczywiście, proszę za mną - rzekła i zaczęła iść do przodu.
Co chwilę oglądała się, czy za nią idziemy, a szatyn patrzył wciąż na jej tyłek.
- Jacob - syknęłam - daj spokój.
Walnęłam go torebką w ramię. Przewrócił teatralnie oczami i zaczął się dookoła rozglądać. Po chwili byliśmy już na miejscu. Zdjęłam swoją jeansową kurtkę i powiesiłam ją na oparciu krzesła. Po chwili wylądowała tam też torebka z czerwonej skóry, którą dostałam na 16 urodziny. To był najlepszy prezent, który dostałam od rodzicieli. Przygładziłam boki transparentnej białej sukienki i usiadłam na obitym łososiową skórą fotelu. Do swojej ręki wzięłam menu i zaczęłam patrzeć, co chcę zjeść.
- Poproszę panzanellę, czekoladowe lody i dużą szklankę coli - zamówiłam to, na co miałam ochotę.
Towarzysz posłał mi krytyczne spojrzenie, ale kompletnie go zignorowałam.
- A pan?
- Spaghetti carbonara, tiramisu i lampkę czerwonego wina.
Kelnerka wszystko zanotowała.
- Muszą państwo trochę poczekać - posłała mi półuśmiech - ale niedługo posiłek już będzie.
Kiedy odchodziła, odetchnęłam i wygrzebałam ze swojej torebki telefon.
- No co ty robisz? - nim się obejrzałam, mój iPhone zniknął mi sprzed oczu - to jest romantyczna kolacja.
- Może dla ciebie - warknęłam i wyrwałam chłopakowi swoją własność.
Pokręcił niedowierzająco głową.
- Wiecznie robisz mi wstyd.
- To zniknij z mojego życia - nie zamierzałam być milutka - myślisz, że mi się chce z tobą tutaj siedzieć? To się grubo mylisz. Jesteś zwykłym zarozumiałym egoistą, który myśli, że jest najlepszy! Proszę, idź, nie będę za tobą tęsknić!
Nie chciałam być głośno, ale trochę mnie poniosło. Większość stolików stojących niedaleko patrzyło na nas z niemałym zainteresowaniem.
- No i na co się patrzycie, co?! - byłam tak wściekła, że mogłabym kogoś zagryźć - macie za nudne własne życie?!
- Amanda, uspokój się! - Jacob położył mi rękę na ramieniu, którą błyskawicznie strzepnęłam.
Zacisnęłam zęby i popchnęłam szatyna, aby usiadł na tyłku i się nie wtrącał. Nie odezwałam się ani słowem, wsadziłam słuchawki do uszu i miałam wszystko gdzieś. Chciałam stąd zniknąć, znaleźć się w domu pod ciepłym kocem, z ciepłą herbatą zrobioną przez Sarah. Chciałam z nią porozmawiać.
Nie wiem, ile tak siedziałam. Wiedziałam tylko, że słuchałam muzyki tak długo, aż nasza kelnerka z nietęgą miną przyniosła nam jedzenie. Wzięłam widelec z moim jedzeniem do ust i rozkoszowałam się smakiem.
Nagle wpadłam na głupi pomysł. Na tyle głupi, ile być może skuteczny.
Gdy mój towarzysz nie patrzył wepchałam swoją kurtkę do dużej torby. Dojadłam i dopiłam wszystko do końca i wstałam od stołu, szurając krzesłem. W całej restauracji ucichło jak makiem zasiał. Westchnęłam.
- Gdzie idziesz?
- A ty co, książkę piszesz? - spytałam z sarkazmem - do toalety. Zaraz wrócę.
Nie miałam zamiaru. Szybkim krokiem skierowałam się w to miejsce. Moje szpilki zastukały, aby po chwili zostać zagłuszone przez trzask drzwi od damskiej toalety. Gdy tylko zrozumiałam, że nikogo nie ma w pomieszczeniu wrzuciłam torebkę na wysoki parapet, a potem i buty. Stanęłam boso na kaloryferze i zaczęłam się wspinać na ten sam parapet. Nie było to łatwe zadanie, dodatkową trudnością była sukienka i rajstopy, które zaczęły się wszędzie czepiać i rwać.
Gdy w końcu, zdyszana, udało mi się wejść na górę, drzwi trzasnęły, a ja zamarłam. Z resztą, czego się spodziewałam? Był duży ruch, a na pewno to zajęło mi kilka minut. Zobaczyłam znowu tę kelnerkę, Amandę. Zobaczyła mnie i otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
- Pani towarzysz... no cóż, szuka pani. Ale... - tu się zacięła - mogę powiedzieć, że nie ma tu pani.
Pokiwałam szybko głową.
- Dziękuję - odetchnęłam.
Gdy kobieta zniknęła za drzwiami, otworzyłam szeroko okno. Najpierw zrzuciłam torebkę z butami, a potem zaczęłam się sama opuszczać. Z przerażeniem jednak usłyszałam głośny stukot butów i trzask drzwi. Ostatkiem czasu trzasnęłam oknem i stanęłam na palcach na jakimś stopniu. Podtrzymałam się na palcach i patrzyłam, jak Jacob uparcie szuka mnie po pomieszczeniu. Zachichotałam, co było błędem, bo chłopak mnie zobaczył i wybiegł z łazienki.
Cholera.
Zeskoczyłam na ziemię, porwałam swoje buty i torebkę i zaczęłam biec w kierunku domu. Znałam idealną kryjówkę na plaży, niedaleko mojego miejsca zamieszkania, gdzie mogłabym się ukryć przed 'moim chłopakiem'. Biegłam wciąż przed siebie i co chwilę oglądałam się, ale nigdzie go nie widziałam. Trochę spokojniejsza przystanęłam i wzięłam głęboki oddech. Zerwałam z siebie do końca rajstopy i wyrzuciłam je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Chwyciłam swój tobołek i szybkim krokiem przez plażę kierowałam się do swojej kryjówki pomiędzy drzewami. Nikt się tam nie zapuszcza, bo jest to dzika plaża, a te drzewa są trochę oddalone. Tam jest zbudowana platforma, coś na kształt domku na drzewie. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby ktokolwiek tam wchodził.
Miałam tam swoje rzeczy. Magnetofon na baterie, a w nim wciąż siedziała płyta Laury Marano, którą uwielbiam; gitara, na której dopiero co uczyłam się grać; śpiwór, karimata, kiedy nie miałam ochoty spać w domu; jakieś tomy książek; laptop; mini bagażyk z kilkoma ubraniami. Uwielbiałam tam spędzać czas. Pisałam w samotności piosenki, grałam na gitarze. Samodzielnie się uczyłam, bo nie miałam nawet kogo poprosić. Internet robi swoje.
Przez kilkanaście minut szłam wciąż przed siebie. Telefon w torebce drżał i grał piosenkę "Say Somethin", co oznaczało, że Jacob już zdążył wrócić do domu i o wszystkim poinformować moich rodziców. Miałam ich gdzieś, tak jak oni mnie. Gdy w końcu zaczęło mnie to irytować, wyłączyłam go i rzuciłam na dno torby.
Gdy doszłam na miejsce rozłożyłam karimatę, śpiwór, przebrałam się w wygodniejsze ubranie, włączyłam radio i przy niezwykłej muzyce zasnęłam.

~*~

*Laura*

- Wstawaj, śpiąca królewno - znowu ktoś mnie budzi.
Mogę ich wszystkich zagryźć?
Zaspana przetarłam oczy i spojrzałam na przyjaciół zebranych przy moim łóżku. Patrzyli się na mnie, uśmiechnięci od ucha do ucha. Simon trzymał coś za plecami.
Rozbudzona usiadłam na łóżku i spojrzałam na nich podejrzliwie.
- Chcieliśmy cię poinformować, że jesteśmy już prawie w Los Angeles - powiedział Jason.
Zdekoncentrowana spojrzałam na zegarek. Kurcze, była prawie 18! Strasznie długo spałam.
- Iii? - spytałam, bo wiedziałam, że to nie wszystko.
Po to by nie zbierali się wszyscy.
- Chcieliśmy ci dać to - Simon wyciągnął zza pleców bukiet kwiatów - mały upominek na uczczenie końca twojej pierwszej, wielkiej trasy koncertowej.
Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam na szyję Dove. Potem ściskałam wszystkich po kolei, a Matt robił nam zdjęcia. Byłam szczęśliwa. Byli wspaniałymi przyjaciółmi.
Rozmawialiśmy przez dłuższy czas, gdy nagle usłyszeliśmy głośny, przerażony głos naszego kierowcy.
- Dzieci, usiądźcie! - krzyknął.
Simon ruszył w jego stronę, pewnie zapytać, o co chodzi. Byliśmy zdezorientowani.
Nagle busem mocno szarpnęło. Mary krzyknęła głośno i rzuciła się na swoje łóżko, tuląc się mocno do poduszki. Autobus znów podskoczył i zaczęliśmy robić slalom na drodze. Kierowca tracił panowanie nad pojazdem. Wpadliśmy w ślizg, a potem bus uderzył w coś, najprawdopodobniej w drzewo. Poleciałam do przodu, wybijając przy okazji szybę, a potem była tylko ciemność.

****************************

Dobry wieczór, kochani.
Rozdział jest beznadziejny, jak mój humor i wena ostatnio. Dopiero co zaczęłam nowy sezon i znowu nie mam weny...
Nie wiem, co mi strzeliło z tym wypadkiem. Po prostu zainspirowałam się kilkoma blogami, książkami i filmami, które ostatnio oglądałam i tak jakoś wyszło.
Ech... ta scena z Amandą... będzie ona jedną z głównych bohaterek w tym opowiadaniu. Miałam jakoś ochotę stworzyć swoją własną postać i proszę :)
Nie wiem, co tu jeszcze napisać.
Może to, że NIE ŻYCZĘ SOBIE W KOMENTARZACH ŻADNYCH ŁAŃCUSZKÓW.
Może to, że dziękuję wam serdecznie za motywujące komentarze :3
Komentujcie, kochani! ♥
Kocham was!
PS. W zakładce "Bohaterowie II" możecie zobaczyć, kto będzie występował w II sezonie :3 Cały czas zapominam was o tym poinformować.
PS2. Oglądajcie nowy teledysk :) Jest świetny! Zakochałam się.



12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział:)
    A Amanda namiesza jakoś?Mam nadzieję że nie bo to moja imienniczka .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy w jakim sensie namiesza :3
      Co do powstałych już par i przyszłej Raury - nie, nie martw się :)

      Usuń
  2. Super!!! Zawsze wiedziałam, że masz talent :-)
    Rozdział zarąbisty!!!!! <3 <3 <3
    Dawaj szybko next!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny :) i nowa postać.... :D
    czekam na nexta :)
    Co do teledysku.... jak dla mnie cudo !! Jedynie ten pocałunek mnie wkurzył -_-

    OdpowiedzUsuń
  4. super rozdział wiedziałam że będzie wypadek przecież tak pięknie być nie może.Teledysk zajebisty ale czemu Ross musiał się całować a nie np Rocky

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział :*
    Czekam na next kochana <3

    PS. Uwielbiam tą piosenkę. Oj już dajcie spokój z tym pocałunkiem Rossa. Mnie też na początku wkurzył, ale pogodziłam się z tym.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mi się podoba:) Tylko mam nadzieję, że szybko będzie Raura i że Amanda nie namiesza w ich życiu. Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  7. Super :) Ciekawe z tym wypadkiem, nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Chamska reklama :
    http://lauraiross-raura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział zarąbisty, końcu zachęcając na do niecierpliwego czekania na nexta:D
    Strasznie jestem ciekawa, jak rozwiniesz wątek Amandy^^

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej ;). Właśnie skończyłam czytać wszystkie dotychczasowe rozdziały ;). Piszesz świetnie, masz znakomity styl, bardzo przyjemnie pochłania się całą historię ;). Rozdziały nie są nudne, a ja nie zauważyłam, jakobyś straciła wenę ;*. Jak mogłaś skończyć w takim momencie? Wypadek? Nie podoba mi się to, ale rozumiem dlaczego tak zrobiłaś. Przecież nie może bez przerwy panować sielanka ;D. Okej... czekam z niecierpliwością na nexta. Oby Laurze i reszcie nic się nie stało. Pozdrawiam serdecznie,
    Marlena < 33.

    OdpowiedzUsuń