czwartek, 25 września 2014

(II) Rozdział siódmy

Dedyk dla Gosi Kożuch =)

Bo w teat­rze życia, nie ma prób, od ra­zu przechodzi­my do przed­sta­wienia swo­jej ro­li, mi­mo bra­ku sce­nariu­sza na przyszłość. 


*Dwa tygodnie później*

Dziś nadszedł czas mojego wypisu. Nie musiałam już dłużej tu leżeć, wszystko było w porządku (bynajmniej nie z moim umysłem, który, mimo wypadku i tego wszystkiego, nadal jest jakiś upośledzony), mogłam po prostu wrócić do domu i do normalnego życia. Jasne, musiałam trochę odpocząć od codziennego koncertowania, a do busu pewnie też wsiądę z wielkim ociąganiem za kilka miesięcy, ale postanowiłam trochę podgrzać karierę i powystępować w jakiś programach muzycznych czy talk-showach. Oczywiście, moje życie osobiste szło w odstawkę, nie mam zamiaru nic mówić oprócz o swojej karierze i muzyce.
Amanda, ta od Rocky'ego, nie pojawiła się już ani razu. Nie dziwię się jej. Gdy tylko tu przyszła, wszyscy na nią tak napadli, a do tego spotkała swoich starych znajomych, z którymi , chce czy nie chce, ma wspólną przeszłość. Nie wzięłam od niej numeru telefonu ani niczego, więc nie miałam się jak z nią skontaktować, ale jeżeli mamy się jeszcze kiedykolwiek spotkać, na pewno się to stanie.
- Pomóż mi, Laura - zaczęła marudzić Vanessa i rzuciła kolejną gazetką na ziemię.
Leżała na moim łóżku szpitalnym i przeszukiwała strony w błyskawicznym poszukiwaniu odpowiedniej sukienki na jakieś rozdanie nagród, gdzie zostaliśmy wszyscy, całą grupą, zaproszeni.
Westchnęłam ciężko i wstałam z łóżka, aby podnieść stertę gazetek modowych. Miałam już dość dzisiejszego dnia, a dopiero się zaczął. Nie dość, że ta wredna jędza jęczy mi nad uchem, to do tego lekarz się spóźnia, a ja nie mogę się doczekać powrotu do domu.
- Ta jest ładna - powiedziałam, nie patrząc nawet na stronę.
- Mówisz to już dwudziesty pierwszy raz z kolei - powiedziała zdenerwowana i zaczęła znów szeleścić kartkami - ona musi być idealna. Taka, żeby się spodobała... - nagle umilkła, a ja spojrzałam na nią uważnie.
Nawet fakt, że jesteśmy siostrami nie popchnął nas do tego, abyśmy się sobie żaliły, kto nam się podoba. Ostatnim moim zauroczeniem był Bobby i mam nadzieję, że już nigdy na takiego kretyna nie trafię. On pobił nawet Rocky'ego i Ell'a razem wziętych, a to nie lada wyzwanie.
- Vanessa, komu ma się spodobać twoja sukienka?
- Nikomu - odparła szybko, zbyt szybko, a potem schowała twarz w poduszce - tylko mi - wymamrotała niewyraźnie.
- Znam cię lepiej, niż ty sama siebie, więc lepiej gadaj, albo pożałujesz - starałam się brzmieć twardo, ale nie mogłam opanować śmiechu.
- Przecież powiedziałam, że nikomu - prychnęła, ale nie brzmiało to ani trochę przekonująco.
- A może chodzi o Rikera? - spytałam chytrze, a ona drgnęła, a po kilku chwilach odwróciła się w moją stronę z wypiekami na twarzy.
- O tego pacana? Nie ma mowy. No coś ty, nawet tak nie myśl - gadała coś bez ładu i składu, więc wiedziałam, że trafiłam w samo sedno.
Przysiadłam się koło niej i spojrzałam na sukienkę, której uważnie się przyglądała.
- Jego ulubionym kolorem jest niebieski i woli dłuższe sukienki - powiedziałam, co pamiętałam.
- Skąd wiesz?  - spytała mnie zdziwiona i już nie starała się udawać, że to nie chodzi o najstarszego chłopaka z Lynchów.  Zbyt dobrze ją znałam.
- W porównaniu do ciebie, ja słucham, co ludzie do mnie mówią - zachichotałam, a ona w odwecie uderzyła mnie poduszką - nie, poważnie. Mówił mi kiedyś, a Rydel to potwierdziła.
Kiwnęła głową i znowu zanurkowała w kolejnych gazetach.  Westchnęłam i w tym samym momencie go sali wszedł mój lekarz prowadzący.
- Więc, pan... Lauro - poprawił się.
Od tych dwóch tygodni walczyłam z tym mężczyzną, żeby nie mówił do mnie po nazwisku albo "panienko" i chyba w końcu, kiedy wychodzę, się tego nauczył.
Przyjął też do siebie fakt, że powiedział mi o swojej córce. Może mu ulżyło, może nauczył się z tym żyć. Nie wiem.
- Chyba nie możesz się już doczekać, aby stąd wyjść.
Kiwnęłam głową i oboje nagle spojrzeliśmy na moją siostrzyczkę,gdy warknęła sfrustrowana i rzuciła kolejną gazetką o ścianę. Chyba nawet nie zauważyła jego przyjścia.
Spojrzał na mnie ze współczuciem i kontynuował.
- Proszę tylko tu o twój podpis i twojej siostry. Czy ona naprawdę jest pełnoletnia?
- Tak. Ale też zakochana.
- Więc to wiele wyjaśnia - uśmiecha się do mnie ciepło - przyniosłem też ci leki, które masz brać po wyjściu ze szpitala. I oszczędzaj się, bo skutki mogą być poważne.
- Dziękuję panu - odwzajemniam jego gest i wstaję na równe nogi, poprawiając fałdę na sukience, którą mam na sobie. Tak bardzo tęskniłam za moimi ubraniami.
Podchodzę do niego i obejmuje go lekko. On także łapie mnie za plecy. Przez ten mój czas leżenia tutaj był dla mnie bardzo miły i wyrozumiały dla moich nadpobudliwych przyjaciół.  Traktuje go jak ojca, którego, krótko mówiąc, nie mam.
- Jeszcze raz dziękuję - uśmiechnęłam się szeroko do niego - a teraz, jeśli pan pozwoli, muszę wziąć swojego pupila i zabrać go ze sobą do domu, bo kiedy się ocknie, będzie środek nocy i narobi mnóstwo zamieszania.
- Jasne - kiwnął głową i roześmiał się widząc, jak podchodzę do Vanessy i ciągnę ją za bluzkę w kierunku stołu, aby podpisała w końcu ten świstek, abym mogła w końcu wyjść.
Kiedy na mnie spojrzała wydawało mi się, że wyszła dopiero z modowego transu. O matko, dobrze, że ja taka nie jestem.
Już po dziesięciu minutach byłyśmy przed szpitalem. Poranne, rześkie powietrze chlusnęło mnie w prosto w twarz, zaczęłam też się trząść z zimna. Jestem idiotką, bo nie zostawiłam na wierzchu żadnej bluzy.
- Van, gdzie oni są?
Wzruszyła ramionami i podeszła do kosza, wyrzucając całą kupę gazetek z ofertami ubrań.
- Zadzwonię do nich - mruknęła i wyciągnęła z kieszeni swój telefon.
Gdy już miała wcisnąć zieloną słuchawkę, pod budynek podjechało znajome auto, a od strony kierowcy wysiadł Riker. Nawet z daleka słyszałam, jak na jego widok Ness'ie zabiło mocniej serce. Zakochana idiotka. Też bym chciała mieć taką osobę.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie - powiedział blondyn i wziął ode mnie cały bagaż, a potem spakował go do bagażnika - Rocky, kretyn, nie wierzył, że jak się wrzuci mentosa do coli, to wybuchnie, więc próbował to zrobić. Wybuchło i cały pokój jest teraz mokry.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No cóż, chociaż raz masz sensowne wytłumaczenie - odparłam rozbawiona i wsiadłam na tylne siedzenie samochodu. Czekało mnie duże zdziwienie, gdy powitał mnie szeroki uśmiech Ross'a, który na wstępie odwzajemniłam - cześć, co tu robisz? - wyszeptałam cicho i zerknęłam na okno, za którym siostra gadała z najstarszym z członków R5.
- Też mi miło cię widzieć - odparł z sarkazmem - Riker pewnie opowiedział całą historię, więc nie mam nic do powiedzenia oprócz tego, że nie palę się do sprzątania salonu.
Przytuliłam go do siebie, a potem, gdy nasze rodzeństwo wsiadło do auta, Ross złapał mnie za dłoń. Był bardzo ciepły i miły, i bezpieczny. Czułam się przy nim bezpiecznie i tylko to się liczyło, prawda?
Nawet gdy byliśmy już na miejscu i wysiadaliśmy, ani na chwilę mnie nie puścił. To naprawdę miłe uczucie i pokochałam je od razu.

~*~

*Amanda*

- Więc, Jake, powiedz mi o sobie coś, czego o tobie nie wiem.
Jacob wybuchnął szczerym, serdecznym śmiechem i poklepał mnie po ramieniu. Nie ma co mówić, przez te dwa tygodnie spędzania z nim prawie każdej wolnej chwili, zaprzyjaźniliśmy się. Na pewno to było za dalekie do miłości i pragnienia swojej bliskości, ale byliśmy na dobrej drodze i to się liczyło.
- Mnóstwa rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiedział rozbawiony - uwielbiam rollercoaster i jazdę na nartach.
- Naprawdę? - spytałam zaskoczona - musisz mnie kiedyś zabrać do wesołego miasteczka!
- Na pierwszą, poważną randkę?
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie przeszkadzało mi to, że się starał, wręcz przeciwnie, ale to było dziwne uczucie. Na samą myśl o randce z nim motyle zaczęły mi latać w brzuchu.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko - ale proszę, jeżeli spotkamy kogoś znajomego, to mnie chowasz i zwiewamy.
Opowiedziałam mu całą historię o Lynchach. Nie miałam zamiaru kłamać. Chciałam iść tyle razy do Laury, poznać ją trochę lepiej, zwłaszcza, że jest moją idolką i mogłam jej już nigdy w życiu nie spotkać, ale bałam się, że znowu spotkam Rossa albo nawet gorzej - Rocky'ego. Moje serce nie zniosłoby jego widoku, tym bardziej miziającego się z jakąś królewną.
Moje rozmyślania przerwał jego pocałunek na moim policzku. Zaskoczona, przytuliłam go mocno do siebie i nie chciałam puścić. Potrzebowałam go, był moim najlepszym przyjacielem.
Naszą najbardziej intymną i szczerą scenę od samego początku naszej znajomości, przerwało pukanie do drzwi. Oderwałam się od niego, a purpurowe plamy oznaczające moje zawstydzenie wylazły na policzki.
- Proszę - powiedziałam głośno, a do pokoju weszłam Sarah, moja domowa nauczycielka - cześć, Sa.
Dziewczyna nie była zdziwiona naszym widokiem razem, spotykała nas tak dzień w dzień.
Postawiła swoją wypakowaną torbę na krzesło przy biurku i wyciągnęła ze środka kilka książek na dziś.
- Cześć, Des. Jacob, możesz wyjść? - spytała łagodnie.
Chłopak kiwnął tylko głową i skierował się ku wyjściu.
- Przygotuj się na dziś wieczór, Amanda.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Po chwili zniknął za drzwiami, a Sarah odnalazła mój rozmarzony wzrok.
- Dobra, amorku, zaczynamy dziś od chemii, kochaniutka - roześmiała się swoim charakterystycznym śmiechem, a ja schowałam twarz w poduszce. Nie cierpię chemii!

********************************************

Nie mam kompletnie weny :( Chyba się powieszę...
Ale plus tego krótkiego rozdziału jest taki, że next pojawi się szybciej, bo na pozostałe dwa blogi mam więcej weny :)
Właśnie, zapraszam na nie :]

Miłość jest jednooka, ale nienawiść jest całkiem ślepa <klik>
Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać <klik>

KOCHAM WAS :)
CZEKAJCIE CIERPLIWIE NA ROZDZIAŁ, OKEJ? I KOMENTUJCIE, TO BĘDZIE JESZCZE SZYBCIEJ :P

wtorek, 9 września 2014

(II) Rozdział szósty

DEDYK DLA KARCI LYNCH! ♥


Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość, jak i przyszłość ~Jonathan Carroll

*Amanda*

Kiedy ja siedziałam znudzona i słuchałam bezpodstawnych oskarżeń, mój ojciec kręcił się i na mnie wyżywał.
- Kiedy ty w końcu się nauczysz odpowiedzialności, kretynko - powtarzał się - kiedy w końcu staniesz się posłuszna.
- Czyli taka, jaki ty jesteś? - przerwałam mu.
Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał się wysłowić.
- Daj spokój, tato - kontynuowałam - wróciłam trochę później, niż zamierzałam, przepraszam, ale przestań robić ze mnie tę najgorszą. Co, klient nie chciał wam podpisać jakiegoś gównianego świstka?
- Jak śmiesz - warknął i chyba chciał mnie uderzyć, ale w porę pojawił się Jacob.
Złapał go mocno za ramię i nie pozwolił nim ruszyć.
- Spokojnie, proszę pana - powiedział łagodnie - nic takiego się nie stało. Amanda, możemy pogadać?
- Jeśli to konieczne - westchnęłam ciężko i wstałam z kanapy, omijając szerokim łukiem ojca.
Gdy znaleźliśmy się w kuchni, a dość długo nam to zajęło, bo korytarz prowadzący do tego pomieszczenia jest cholernie długi, od razu zauważyłam, że na jego twarzy rysuje się coś na typ zainteresowania, a nie, jak zwykle, cholernej obojętności i oschłości.
- No mów - powiedziałam niemiło, nawet jeśli on nie miał takich zamiarów.
- Chciałem ci powiedzieć, że jesteś naprawdę świetną dziewczyną. Z charakterkiem, jesteś piękna, dowcipna, inteligentna, szczera i błyskotliwa. Tak, wiem, że nie układało nam się zbyt dobrze, ale moglibyśmy spróbować jeszcze raz, od nowa?
Spojrzałam na niego podejrzliwie i choć jego słowa rozprowadziły rumieńce po moich policzkach, nie miałam zamiaru ot tak, po prostu uwierzyć w każde jego słowo. Od dwóch lat naszej znajomości odezwał się do mnie miło i nie wiedziałam, co nagle stało za jego zmianą.
- Ktoś cię przysłał? - spytałam - masz mnie wrobić czy co? Jest tu ukryta kamera?
Roześmiał się serdecznie, a atmosfera stała się trochę mniej napięta, bo mi trochę ulżyło.
- Spokojnie. Chciałem tylko coś zmienić. Zobacz, od półtorej roku jesteśmy parą...
- Nie z własnego wyboru - wtrąciłam.
Kiwnął głową.
- Nie z własnego wyboru, ale parą. Niedługo ma być ślub. Proszę, postarajmy się jakoś dogadać, a potem wszystko pójdzie szybciej, niż nam się wydaje.
Dość długo przetrawiałam jego słowa, rozpraszał mnie jego nachalny wzrok, ale w końcu, z niemym westchnieniem, kiwnęłam lekko głową.
- Dlaczego... dlaczego tyle czasu byłeś taki... no wiesz...
- Ja taki nie jestem - westchnął głęboko i zaczął się przechadzać - jesteśmy wręcz zmuszeni do tego małżeństwa. Moi rodzice są nieugięci. Miałem nadzieję, że jeżeli będę taki oschły i zimny w stosunku do ciebie, może uda ci się dogadać ze swoimi rodzicami, aby to wszystko odwołali. Potem moglibyśmy najwyżej się spotykać, no wiesz, już bez presji, a jeśliby nam wyszło, wszystko było inaczej. Rozumiesz, prawda? - spytał, spoglądając na moją twarz, na którą padł cień. A potem zaśmiał się takim szczekliwym śmiechem, jakby wcale nie było mu do śmiechu - kto by pomyślał, że masz taki twardy charakterek? Tyle czasu byłem taki w stosunku do ciebie, a ty nie narzekałaś, jasne, uciekałaś z randek - na przypomnienie sobie ucieczki z restauracji na moją twarz wdarł się uśmiech - kłóciłaś się ze mną i droczyłaś, robiłaś mi na złość, ale to z powodu tej całej presji. Ja też mam to samo.
Opuściłam moje ręce luźno, ponieważ wcześniej trzymałam je na biodrach, i uśmiechnęłam się szeroko. Spojrzałam mu w oczy i pocałowałam go w policzek.
- Zastanowimy się, dobra? A teraz może spróbujemy coś wymyślić, żeby jednak nie doszło do ślubu?
Widząc jego minę, wiedziałam, że to dobry pomysł.

~*~

Wciąż nie mogłam przestać myśleć o Rocky'm. Miałam ogromne szczęście, że nie trafiłam na niego w szpitalu, ale zapewne przechadzał się gdzieś po korytarzu z nową dziewczyną, która jest pewnie sto razy ładniejsza i mądrzejsza ode mnie. I ma szczęście. Przez te myśli przez moje serce przeleciała bolesna szpilka. Cierpiałam, myśląc o tym, ale jednocześnie nie mogłam przestać o tym myśleć. Ironia losu, co? Przed oczy wciąż nasuwał mi się obraz Rocky'ego dotykającego i całującego inną dziewczynę. Robił wszystko, co ona chciała. Traktował ją jak księżniczkę. Tak jak mnie kiedyś.
To wszystko przez rodziców. Chcieli się przeprowadzić na drugi koniec miasta, wypisali ze szkoły i zapisali na domowe nauczanie, wręcz zamknęli w domu. Nie mam nawet czasu wyjść porządnie i pójść na długi spacer, sama, bez Jacoba. Jasne, dzięki dzisiejszej rozmowie i naszym planie spojrzałam na niego w lepszym świetle, ale kilka minut nie zmieni lat nienawiści.
Chcąc w końcu skończyć użalać się nad sobą, przeciągnęłam się na łóżku i wstałam. Moje szarawe, gdzieniegdzie porwane dresy zsunęły mi się z bioder, kiedy podchodziłam do szafki z płytami. Miałam naprawdę bogatą kolekcję filmów, a na ścianie dużą plazmę. Mimo, iż mnie nienawidzą i chcą mieć jak najwięcej kasy, dbają o mnie w miarę dobrze.
Miałam sporo płyt z filmami, których nawet nie oglądałam. Włączyłam pierwszy film i od razu go odrzuciłam, bo imię głównego bohatera tej historyjki romantycznej (w prawdziwym życiu nigdy tak nie jest, jak w filmach) było po prostu Rocky. Następny film potraktowałam podobnie - facet miał podobnie brzmiące imię, dokładnie Roiben. Inne, ale tak cholernie podobne. Czemu nie mogę przestać o tym myśleć?!
Na następnym opakowaniu przeczytałam już opis dystrybutora i odetchnęłam z ulgą - żadnych imion na R. Przypomniało mi się nagle, że ten film dostałam od Jacoba. Może byłoby mi weselej, gdyby obejrzał go ze mną? Może, jeżeli nam się nie uda plan, nawiążemy dzięki temu nić porozumienia? Warto spróbować.
Bosymi stopami wyszłam na korytarz i zaczęłam chodzić po naszym ogromnym domu w poszukiwaniu bruneta. Zajrzałam do jego pokoju, kuchni, salonu, prawie do wszystkich pomieszczeń w domu, ale po nim ani śladu. Opakowanie, które wsadziłam sobie za pasek spodenek, obijało mi biodra i powodowało niewielki ból, co kompletnie ignorowałam. No gdzie on jest, do jasnej ciasnej?!
A potem klepnęłam się w czoło. Ulubionym miejscem jego przysiadywania był taras. To najoczywistsze na świecie, Amanda! Nawet ja o tym wiem.
Nie musiałam nic robić, po prostu stanęłam w drzwiach od tarasu i spoglądałam na Jake'a. Siedział odwrócony do mnie tyłem i brzdąkał coś na gitarze. Z jego ust niekiedy wydobywały się pojedyncze dźwięki.
- Umm, Jake?
- Tak? - odwrócił się do mnie, jakby od dawna wiedział że tu jestem; cholera, jakiś jasnowidz?! (to z dedykacją dla ciebie, Izka, haha :D ~od autorki).
- Chciałbyś ze mną obejrzeć, no ten... - wzięłam opakowanie do ręki i przeczytałam tytuł - "O północy w Paryżu"?
Uśmiechnął się szeroko.
- To ta płytka, którą ci dałem na urodziny?
Odwzajemniłam jego gest i nie musiałam nic mówić; on wiedział, że trafił w samo sedno.
- No to jak?

___


*Laura*

- Panie doktorze, naprawdę jest konieczne tak długie leżenie w tym szpitalu? - spytałam, spoglądając na mężczyznę, który pochylał się nade mną i robił coś we włosach - ał! - syknęłam, kiedy coś mnie zapiekło.
- To dla twojego dobra, dziecinko - odpowiedział i zamilkł, więc to była odpowiedź do dwóch moich zdań, jeżeli to drugie w ogóle można nazwać zdaniem.
Westchnęłam przeciągle i poprawiłam się delikatnie na łóżku, kiedy dał mi chwilę swobody. Spojrzałam na stojącego za szklanymi drzwiami Ross'a, który jako jedyny postanowił dziś u mnie zostać. I tak bym nie pozwoliła na to Vanessie - siedzi u mnie całymi dniami, prawie w ogóle nie chodzi na plan i się nie wysypia, może stracić i pracę, i zdrowie, i dobre samopoczucie.
- Czemu mój przyjaciel nie może być teraz tutaj?
Wspomnienie jego ciepłej ręki trzymającej wiecznie moją przyprawiło mnie o przyjemne dreszcze.
- Takie są procedury - mruknął - tylko rodzina może przy tym być.
- A jeśli powiem, że to mój chłopak? - moje brwi poszły ostro do góry.
Lekarz przerwał i spojrzał na mnie sceptycznie.
- To moja córka by o tym wiedziała - powiedział.
- Wie pan, że istnieje takie coś jak prywatność? A może jesteśmy razem i ukrywamy to przed światem, by nie było bezsensownego szumu wokół mnie?
Parsknął śmiechem.
- Dziecinko, widać, że jesteś nowa w tym biznesie. Paparazzi wszystko wyłapią - zauważyłam, że szybko spąsowiał, ale wrócił do poprzedniej czynności - po prostu nic przed nimi nie ukryjesz.
- A pan jakoś dużo zna się na tym, jak na lekarza, nie sądzi pan?
Odwrócił się do mnie tyłem i już wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
- No co się stało?
- Moja córka... - przełknął ślinę - no cóż, była kiedyś aktorką, dość sławną, ale nie wytrzymała presji i... tyle. Zabiła się.
Spuściłam wzrok na swoje paznokcie, jakby nagle stały się ósmym cudem świata.
- Tak mi przykro - powiedziałam szczerze - mi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Śmierć każdego w końcu dosięga.
- Ale ona miała dopiero 18 lat - powiedział płaczliwie, a potem wydobył z siebie świszczący dźwięk i wytarł mokre policzki wierzchem dłoni i wrócił do robienia na mnie swoich "czarów-marów".
Nie odezwałam się ani słowem, dopóki nie wyszedł z mojej sali.

~*~

- Co ty powiedziałaś doktorkowi, co? Wybiegł stąd, jakbyś powiedziała mu, że jest jakaś nowa wyprzedaż specjalnie dla lekarzy - zażartował Ross, wchodząc do sali i uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
Nie odwzajemniłam jego gestu. Tępym, bezuczuciowym wzrokiem wpatrywałam się w niewidzialny punkt na ścianie za Ross'em. Nie rozumiałam, jak mogłam tak skrzywdzić tego człowieka nagłą potrzebą bliskości blondyna stojącego teraz przede mną. Przez swoje głupie zachcianki obudziłam w mężczyźnie bolesne wspomnienia i mogę już teraz tego żałować.
- Laura? - podszedł do mnie i pomachał mi przed oczami ręką - jesteś tu ze mną?
Jak za wybudzeniem z magicznego snu, jakie można przeczytać tylko w bajkach, spojrzałam na chłopaka i starałam się uśmiechnąć, ale na pewno, jak znam siebie, wyszedł z tego tylko grymas.
- Nie wiem, może po prostu się spieszył? - powiedziałam nienaturalnie cienkim głosem i zakryłam twarz włosami, aby zakryć napływające rumieńce.
- Laura, ja wiem, że ty dobrze wiesz...
- Ja? Ja nic nie wiem. Daj mi spokój, Ross.
Poczucie winy. Ja też czułam teraz ból w środku. Rodzice. Oni odeszli. Już nigdy ich nie zobaczę.
Po moim policzku popłynęła łza. Starałam się ją zetrzeć, aby Ross tego nie zauważył, ale mi się nie udało.
- Nie dam ci spokoju, jesteś moją przyjaciółką - usiadł na krześle obok łóżka i złapał mnie za rękę - czemu płaczesz, ptaszku?
Nic nie mówiąc, wtuliłam się w niego mocno i zaczęłam płakać jak małe dziecko. On tylko głaskał mnie po plecach z cichym "Cii, wszystko będzie dobrze".
Nic nigdy nie jest dobrze. I oboje dobrze o tym wiemy, Ross.

**************************

Witam wszystkich :)
Krótko : dziękuję za komentarze i komentujcie, znowu :D

 PRZYPOMINAM :
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ.

Lecę, bo mój pies chce iść na dwór. Tak jak obiecywałam, Szanell ♥