wtorek, 9 września 2014

(II) Rozdział szósty

DEDYK DLA KARCI LYNCH! ♥


Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość, jak i przyszłość ~Jonathan Carroll

*Amanda*

Kiedy ja siedziałam znudzona i słuchałam bezpodstawnych oskarżeń, mój ojciec kręcił się i na mnie wyżywał.
- Kiedy ty w końcu się nauczysz odpowiedzialności, kretynko - powtarzał się - kiedy w końcu staniesz się posłuszna.
- Czyli taka, jaki ty jesteś? - przerwałam mu.
Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał się wysłowić.
- Daj spokój, tato - kontynuowałam - wróciłam trochę później, niż zamierzałam, przepraszam, ale przestań robić ze mnie tę najgorszą. Co, klient nie chciał wam podpisać jakiegoś gównianego świstka?
- Jak śmiesz - warknął i chyba chciał mnie uderzyć, ale w porę pojawił się Jacob.
Złapał go mocno za ramię i nie pozwolił nim ruszyć.
- Spokojnie, proszę pana - powiedział łagodnie - nic takiego się nie stało. Amanda, możemy pogadać?
- Jeśli to konieczne - westchnęłam ciężko i wstałam z kanapy, omijając szerokim łukiem ojca.
Gdy znaleźliśmy się w kuchni, a dość długo nam to zajęło, bo korytarz prowadzący do tego pomieszczenia jest cholernie długi, od razu zauważyłam, że na jego twarzy rysuje się coś na typ zainteresowania, a nie, jak zwykle, cholernej obojętności i oschłości.
- No mów - powiedziałam niemiło, nawet jeśli on nie miał takich zamiarów.
- Chciałem ci powiedzieć, że jesteś naprawdę świetną dziewczyną. Z charakterkiem, jesteś piękna, dowcipna, inteligentna, szczera i błyskotliwa. Tak, wiem, że nie układało nam się zbyt dobrze, ale moglibyśmy spróbować jeszcze raz, od nowa?
Spojrzałam na niego podejrzliwie i choć jego słowa rozprowadziły rumieńce po moich policzkach, nie miałam zamiaru ot tak, po prostu uwierzyć w każde jego słowo. Od dwóch lat naszej znajomości odezwał się do mnie miło i nie wiedziałam, co nagle stało za jego zmianą.
- Ktoś cię przysłał? - spytałam - masz mnie wrobić czy co? Jest tu ukryta kamera?
Roześmiał się serdecznie, a atmosfera stała się trochę mniej napięta, bo mi trochę ulżyło.
- Spokojnie. Chciałem tylko coś zmienić. Zobacz, od półtorej roku jesteśmy parą...
- Nie z własnego wyboru - wtrąciłam.
Kiwnął głową.
- Nie z własnego wyboru, ale parą. Niedługo ma być ślub. Proszę, postarajmy się jakoś dogadać, a potem wszystko pójdzie szybciej, niż nam się wydaje.
Dość długo przetrawiałam jego słowa, rozpraszał mnie jego nachalny wzrok, ale w końcu, z niemym westchnieniem, kiwnęłam lekko głową.
- Dlaczego... dlaczego tyle czasu byłeś taki... no wiesz...
- Ja taki nie jestem - westchnął głęboko i zaczął się przechadzać - jesteśmy wręcz zmuszeni do tego małżeństwa. Moi rodzice są nieugięci. Miałem nadzieję, że jeżeli będę taki oschły i zimny w stosunku do ciebie, może uda ci się dogadać ze swoimi rodzicami, aby to wszystko odwołali. Potem moglibyśmy najwyżej się spotykać, no wiesz, już bez presji, a jeśliby nam wyszło, wszystko było inaczej. Rozumiesz, prawda? - spytał, spoglądając na moją twarz, na którą padł cień. A potem zaśmiał się takim szczekliwym śmiechem, jakby wcale nie było mu do śmiechu - kto by pomyślał, że masz taki twardy charakterek? Tyle czasu byłem taki w stosunku do ciebie, a ty nie narzekałaś, jasne, uciekałaś z randek - na przypomnienie sobie ucieczki z restauracji na moją twarz wdarł się uśmiech - kłóciłaś się ze mną i droczyłaś, robiłaś mi na złość, ale to z powodu tej całej presji. Ja też mam to samo.
Opuściłam moje ręce luźno, ponieważ wcześniej trzymałam je na biodrach, i uśmiechnęłam się szeroko. Spojrzałam mu w oczy i pocałowałam go w policzek.
- Zastanowimy się, dobra? A teraz może spróbujemy coś wymyślić, żeby jednak nie doszło do ślubu?
Widząc jego minę, wiedziałam, że to dobry pomysł.

~*~

Wciąż nie mogłam przestać myśleć o Rocky'm. Miałam ogromne szczęście, że nie trafiłam na niego w szpitalu, ale zapewne przechadzał się gdzieś po korytarzu z nową dziewczyną, która jest pewnie sto razy ładniejsza i mądrzejsza ode mnie. I ma szczęście. Przez te myśli przez moje serce przeleciała bolesna szpilka. Cierpiałam, myśląc o tym, ale jednocześnie nie mogłam przestać o tym myśleć. Ironia losu, co? Przed oczy wciąż nasuwał mi się obraz Rocky'ego dotykającego i całującego inną dziewczynę. Robił wszystko, co ona chciała. Traktował ją jak księżniczkę. Tak jak mnie kiedyś.
To wszystko przez rodziców. Chcieli się przeprowadzić na drugi koniec miasta, wypisali ze szkoły i zapisali na domowe nauczanie, wręcz zamknęli w domu. Nie mam nawet czasu wyjść porządnie i pójść na długi spacer, sama, bez Jacoba. Jasne, dzięki dzisiejszej rozmowie i naszym planie spojrzałam na niego w lepszym świetle, ale kilka minut nie zmieni lat nienawiści.
Chcąc w końcu skończyć użalać się nad sobą, przeciągnęłam się na łóżku i wstałam. Moje szarawe, gdzieniegdzie porwane dresy zsunęły mi się z bioder, kiedy podchodziłam do szafki z płytami. Miałam naprawdę bogatą kolekcję filmów, a na ścianie dużą plazmę. Mimo, iż mnie nienawidzą i chcą mieć jak najwięcej kasy, dbają o mnie w miarę dobrze.
Miałam sporo płyt z filmami, których nawet nie oglądałam. Włączyłam pierwszy film i od razu go odrzuciłam, bo imię głównego bohatera tej historyjki romantycznej (w prawdziwym życiu nigdy tak nie jest, jak w filmach) było po prostu Rocky. Następny film potraktowałam podobnie - facet miał podobnie brzmiące imię, dokładnie Roiben. Inne, ale tak cholernie podobne. Czemu nie mogę przestać o tym myśleć?!
Na następnym opakowaniu przeczytałam już opis dystrybutora i odetchnęłam z ulgą - żadnych imion na R. Przypomniało mi się nagle, że ten film dostałam od Jacoba. Może byłoby mi weselej, gdyby obejrzał go ze mną? Może, jeżeli nam się nie uda plan, nawiążemy dzięki temu nić porozumienia? Warto spróbować.
Bosymi stopami wyszłam na korytarz i zaczęłam chodzić po naszym ogromnym domu w poszukiwaniu bruneta. Zajrzałam do jego pokoju, kuchni, salonu, prawie do wszystkich pomieszczeń w domu, ale po nim ani śladu. Opakowanie, które wsadziłam sobie za pasek spodenek, obijało mi biodra i powodowało niewielki ból, co kompletnie ignorowałam. No gdzie on jest, do jasnej ciasnej?!
A potem klepnęłam się w czoło. Ulubionym miejscem jego przysiadywania był taras. To najoczywistsze na świecie, Amanda! Nawet ja o tym wiem.
Nie musiałam nic robić, po prostu stanęłam w drzwiach od tarasu i spoglądałam na Jake'a. Siedział odwrócony do mnie tyłem i brzdąkał coś na gitarze. Z jego ust niekiedy wydobywały się pojedyncze dźwięki.
- Umm, Jake?
- Tak? - odwrócił się do mnie, jakby od dawna wiedział że tu jestem; cholera, jakiś jasnowidz?! (to z dedykacją dla ciebie, Izka, haha :D ~od autorki).
- Chciałbyś ze mną obejrzeć, no ten... - wzięłam opakowanie do ręki i przeczytałam tytuł - "O północy w Paryżu"?
Uśmiechnął się szeroko.
- To ta płytka, którą ci dałem na urodziny?
Odwzajemniłam jego gest i nie musiałam nic mówić; on wiedział, że trafił w samo sedno.
- No to jak?

___


*Laura*

- Panie doktorze, naprawdę jest konieczne tak długie leżenie w tym szpitalu? - spytałam, spoglądając na mężczyznę, który pochylał się nade mną i robił coś we włosach - ał! - syknęłam, kiedy coś mnie zapiekło.
- To dla twojego dobra, dziecinko - odpowiedział i zamilkł, więc to była odpowiedź do dwóch moich zdań, jeżeli to drugie w ogóle można nazwać zdaniem.
Westchnęłam przeciągle i poprawiłam się delikatnie na łóżku, kiedy dał mi chwilę swobody. Spojrzałam na stojącego za szklanymi drzwiami Ross'a, który jako jedyny postanowił dziś u mnie zostać. I tak bym nie pozwoliła na to Vanessie - siedzi u mnie całymi dniami, prawie w ogóle nie chodzi na plan i się nie wysypia, może stracić i pracę, i zdrowie, i dobre samopoczucie.
- Czemu mój przyjaciel nie może być teraz tutaj?
Wspomnienie jego ciepłej ręki trzymającej wiecznie moją przyprawiło mnie o przyjemne dreszcze.
- Takie są procedury - mruknął - tylko rodzina może przy tym być.
- A jeśli powiem, że to mój chłopak? - moje brwi poszły ostro do góry.
Lekarz przerwał i spojrzał na mnie sceptycznie.
- To moja córka by o tym wiedziała - powiedział.
- Wie pan, że istnieje takie coś jak prywatność? A może jesteśmy razem i ukrywamy to przed światem, by nie było bezsensownego szumu wokół mnie?
Parsknął śmiechem.
- Dziecinko, widać, że jesteś nowa w tym biznesie. Paparazzi wszystko wyłapią - zauważyłam, że szybko spąsowiał, ale wrócił do poprzedniej czynności - po prostu nic przed nimi nie ukryjesz.
- A pan jakoś dużo zna się na tym, jak na lekarza, nie sądzi pan?
Odwrócił się do mnie tyłem i już wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
- No co się stało?
- Moja córka... - przełknął ślinę - no cóż, była kiedyś aktorką, dość sławną, ale nie wytrzymała presji i... tyle. Zabiła się.
Spuściłam wzrok na swoje paznokcie, jakby nagle stały się ósmym cudem świata.
- Tak mi przykro - powiedziałam szczerze - mi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Śmierć każdego w końcu dosięga.
- Ale ona miała dopiero 18 lat - powiedział płaczliwie, a potem wydobył z siebie świszczący dźwięk i wytarł mokre policzki wierzchem dłoni i wrócił do robienia na mnie swoich "czarów-marów".
Nie odezwałam się ani słowem, dopóki nie wyszedł z mojej sali.

~*~

- Co ty powiedziałaś doktorkowi, co? Wybiegł stąd, jakbyś powiedziała mu, że jest jakaś nowa wyprzedaż specjalnie dla lekarzy - zażartował Ross, wchodząc do sali i uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
Nie odwzajemniłam jego gestu. Tępym, bezuczuciowym wzrokiem wpatrywałam się w niewidzialny punkt na ścianie za Ross'em. Nie rozumiałam, jak mogłam tak skrzywdzić tego człowieka nagłą potrzebą bliskości blondyna stojącego teraz przede mną. Przez swoje głupie zachcianki obudziłam w mężczyźnie bolesne wspomnienia i mogę już teraz tego żałować.
- Laura? - podszedł do mnie i pomachał mi przed oczami ręką - jesteś tu ze mną?
Jak za wybudzeniem z magicznego snu, jakie można przeczytać tylko w bajkach, spojrzałam na chłopaka i starałam się uśmiechnąć, ale na pewno, jak znam siebie, wyszedł z tego tylko grymas.
- Nie wiem, może po prostu się spieszył? - powiedziałam nienaturalnie cienkim głosem i zakryłam twarz włosami, aby zakryć napływające rumieńce.
- Laura, ja wiem, że ty dobrze wiesz...
- Ja? Ja nic nie wiem. Daj mi spokój, Ross.
Poczucie winy. Ja też czułam teraz ból w środku. Rodzice. Oni odeszli. Już nigdy ich nie zobaczę.
Po moim policzku popłynęła łza. Starałam się ją zetrzeć, aby Ross tego nie zauważył, ale mi się nie udało.
- Nie dam ci spokoju, jesteś moją przyjaciółką - usiadł na krześle obok łóżka i złapał mnie za rękę - czemu płaczesz, ptaszku?
Nic nie mówiąc, wtuliłam się w niego mocno i zaczęłam płakać jak małe dziecko. On tylko głaskał mnie po plecach z cichym "Cii, wszystko będzie dobrze".
Nic nigdy nie jest dobrze. I oboje dobrze o tym wiemy, Ross.

**************************

Witam wszystkich :)
Krótko : dziękuję za komentarze i komentujcie, znowu :D

 PRZYPOMINAM :
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ.

Lecę, bo mój pies chce iść na dwór. Tak jak obiecywałam, Szanell ♥

10 komentarzy:

  1. Będę pierwsza? Ehh pewnie zanim napiszę na tym ułomnym telefonie parę słów od siebie, kilkanaście osób zdąrzy mnie wyprzedzić. No, ale tak, a więc mi się bardzo podobał rozdział, ale szczególnie chcę podziękować Dinusiowi, że wytrzymał. Kocham Cię mały! Choć chyba jesteś duży haha. Ciebie Ola też kosiam ♡☆♪♩♬
    Okey, ode mnie to tyle bo jestem na tel. Czekam na next misiu 😘😃

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział, kochana :*
    Dedyk dla mnie? Dziękuje <3
    Czekam na next ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :)
    Czekan na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział!
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :)
    Jest bardzo fajnie, dawaj szybko next!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozdrów psiaka :)
    Mega rozdział <33

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny zresztą jak zawsze<333 Czekam niecierpliwie na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział :D czekam na next <3
    http://naszahistoriazycia.blogspot.com/2014/09/rozdzia-23-szczeble-szczescia.html - zapraszam :*

    OdpowiedzUsuń