czwartek, 25 grudnia 2014

(II) Rozdział jedenasty

*Maia*

*Kilka minut wcześniej*

Dobra. Ta dwójka ma coś źle poukładane w głowie. Ceniłam sobie Rossa odkąd się poznaliśmy, był moim przyjacielem i byłam mu wdzięczna, że nie rozgłosił całemu światu, jaką to jestem suką zostawiając go dla jakiejś przybłędy. Ale po prostu do siebie nie pasowaliśmy. A on powinien teraz zachować się jak mężczyzna i wyznać Laurze swoje uczucia, a nie udawać, że wcale go nie interesuje i próbując wzbudzić w niej zazdrość. A brunetka mogłaby przestać zachowywać się jak dziecko.
Naprawdę, czy ja żyję z samymi dzieciakami?
Mają szczęście, że dziewczyny wzięły tę sprawę w swoje ręce. I szczerze mówiąc nie przeszkadzały mi pocałunki Rossa. Był słodkim chłopakiem, choć już nie moim.
Nawet nie wiem, jak doszło do ponownego naszego "zejścia się". Poprosił mnie o pomoc, był taki zrozpaczony, a ja mu wdzięczna, że wciąż przy mnie jest. Nie powinnam tego robić. Ranię swoją przyjaciółkę.
Ale nie potrafiłam inaczej. Najpierw poprosiłam go o czas do przemyślenia, ale potem dziewczyny postanowiły to wykorzystać i wręcz wepchnęły mnie w ponowny związek z nim. Kochałam je, były takie kochane. Chciały dla nich jak najlepiej, to nie ich wina, że są tacy nieodpowiedzialni. I mogę się założyć, że Marano uniesie się dumą i przyprowadzi niedługo do domu jakiegoś chłoptasia.
Z moich przemyśleń wybudziła mnie nagła wrzawa w domu. Wszyscy się kłócili, Ratliff, Rocky i Kelly gdzieś zniknęły, a Vanessa wręcz niewiele hamowała się, aby nie przywalić Rikerowi.
- Co się stało? - spytałam szeptem wciąż siedzącego przy mnie Rossa.
- Rydel zaprosiła do nas na obiad byłą dziewczynę Rocky'ego z jej nowym chłopakiem.
No tak. Normalka.
Westchnęłam cicho.
- Idę na chwilę do toalety - ponownie wyszeptałam i odsunęłam z cichym skrzypem krzesło, a potem prędkim krokiem pobiegłam na górę. Przemyłam twarz zimną wodą i oparłam się o umywalkę, patrząc się wciąż w lustro. Źle się czułam.
Poczułam, jak wszystko się komplikuje. I w życiu, i w moim żołądku.
- Maia? - usłyszałam melodyjny głos chłopaka - co się dzieje?
Podbiegłam szybko do sedesu i zwymiotowałam wszystko, co dzisiaj wzięłam do ust. Ross wszedł do pomieszczenia i zebrał moje włosy, przetrzymując je z tyłu. Jak on tu wszedł?!
- Co się dzieje, kochanie?
Chciałabym wiedzieć. Uwierz mi, Ross.
Boże, co się dzieje?
A potem wszystko do mnie wróciło. Kilka tygodni temu spotkałam się z Elliotem. To mój stary przyjaciel. Upiliśmy się i chyba...
O matko. Kurwa. Cholera.
Powstrzymałam ponowne wymioty i wstałam na równe nogi, aby ponownie przemyć twarz.
Okres mi się spóźnia. A ja niczego się nie domyślałam.
- Wszystko w porządku, Ross - uśmiechnęłam się słabo, choć równie dobrze mogę się założyć, jak to złożyło się w grymas. Złapałam go za dłoń - pewnie zjadłam w domu coś nieświeżego. Wracajmy już na dół.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem, ale kiwnął głową. Uwierzył. I ma wierzyć. A ja muszę spotkać się z Elliotem. I to jak najszybciej.

~*~

*Amanda*

Dobra. Nie wiedziałam, jak mam się zachować. To było takie niezręczne. Najchętniej zakopałabym się w kołdrę albo rzuciła na ziemię i płakała do utraty tchu, waląc pięściami w podłogę.
Rocky. Mój Rocky. Ten Rocky, który zawsze przy mnie był, gdy tego potrzebowałam. Ten Rocky, który zawsze mnie pocieszał, gdy w domu znowu wybuchała jakaś kłótnia. Ten Rocky, którego kochałam całym sercem i pragnęłam być z nim już zawsze. I nadal go kocham. Nie tak, jak kiedyś - minęły już te czasy, że wszystko na świecie było beztroskie. A teraz przy nim stała jakaś blondynka. Jakaś piękna blondynka, z którą nie mam żadnych szans. Była piękna, szczupła i wyglądała na miłą.
Chciałabym wrócić do tamtych czasów.
Szkoda, że posiadanie dżina albo magicznej lampy jest możliwe tylko w bajkach.
- Jacob - mój chłopak podniósł się lekko i wyciągnął rękę ku brunetowi.
Widziałam wahanie w jego oczach.
- Rocky - koniec końców uścisnął jego dłoń - a to Kelly i Ellington.
Kelly. Nawet imię ma lepsze.
- Usiądźcie - nakazała Rydel - obiad już stygnie. A ciebie, Rocky, zamknę kiedyś na klucz w piwnicy. Brakuje ci czegoś bardzo ważnego.
- Czego?
- Dojrzałości. Jakbyś nie mógł pogodzić czegoś ważnego z czymś innym ważnym.
No tak. Rydel jak zawsze próbuje być dyskretna, choć nie zawsze jej to wychodzi.
Chłopak przewrócił teatralnie oczami, a potem cała nowo przybyła trójka usiadła do stołu. Ta Kelly patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Starałam się nie myśleć o tym i robiłam dobrą minę do złej gry. Jake nałożył mi trochę jedzenia i zaczęłam jeść, wciąż patrząc w talerz.
Nie mogę uwierzyć, jak Jacob mógł się zmienić przez tak niewiele czasu. Jeszcze kilka tygodni temu nienawidziliśmy się i staraliśmy się zrobić wszystko, aby tylko nie spędzać w swoim towarzystwie ponadczasowo chwil. Chyba jednak mu zależało.

Atmosferę w jadalni można było ciąć nożem. Maia coś wciąż szeptała do Rossa, Laura mierzyła dokładnym wzrokiem Rikera, który wyglądał, jakby chciał się rzucić na Jacoba; Rydel rozmawiała cicho z Ellem, a Vanessa kręciła swoje włosy na palcu. Rocky chyba udawał, że mnie tu nie ma, tak samo jak ja udawałam, że nie ma tu ani jego, ani Kelly.
- Kelly, idziesz z nami jutro do kina? - spytała ją Delly.
O kur...de.
- Poznałabyś lepiej Amandę - dopowiedziała Van.
Rocky zmierzył je zabójczym spojrzeniem.
- Nie sądzę, aby...
- Bardzo chętnie - blondynka uśmiechnęła się do mnie szczerze - chciałabym poznać nową koleżankę. Wiem, jakie były relacje między tobą, a Rockym, ale... - potem uświadomiła sobie, że powiedziała coś, co było tutaj nie na miejscu - przepraszam - oklapła.
Przełknęłam ślinę i gorączkowo szukałam słów, które mogłabym teraz powiedzieć.
- W... w porządku - głos mi zadrżał - bardzo chętnie bym z tobą porozmawiała. I się poznała - zdobyłam się na lekki uśmiech.
Dziewczyna szybko go odwzajemniła. Mogłaby pozować na okładkę "Vogue", była taka piękna.
- W sumie czasami bywam samotna w domu - wyznałam - moją jedyną przyjaciółką jest jednocześnie moja 'nauczycielka', a Jacob też nie może mi zapewnić przyjacielskich rozrywek. Musimy się przecież nauczyć żyć jako zakochani.
Ups. Powiedziałam o jedno zdanie za dużo. Rocky zmierzył bruneta złym spojrzeniem, a potem odłożył widelec.
- Zaraz wracam.
- Siadaj - zaoponowała Rydel - musisz się nauczyć żyć z Amandą i Jacobem. Dorośnij w końcu.
- Nie rozumiesz.
- To ty tego nie rozumiesz! Masz Kelly, Amanda ma Jacoba! Naucz się z tym żyć, każdy ma prawo być szczęśliwy!
Zacisnął mocno dłonie w pięści i usiadł z powrotem na krześle. Z biegiem lat spędzanych w ich gronie nauczyłam się, że każdy z chłopców nie umiał sprzeciwić się jedynej dziewczynie w domu. Ciekawe...
A teraz atmosfera była jeszcze gorsza. Boże, czemu?

~*~

*Laura*

Po całej tej wspaniałej akcji na obiedzie zaczęłam zbierać talerze ze stołu. Rydel kazała mi to zostawić, sama poszła się chyba odświeżyć w łazience (źle przeżywa sytuację między Rockym a Amandą), ale ja, jako pyszna i uparta osoba, nie zamierzałam jej nie pomóc. Chłopacy są okropni, tyle pracy zwalają tylko na barki Dells.
Brałam po kilka talerzy i przemywałam je pod wodą, a potem wsadzałam do zmywarki. Z własnego doświadczenia wiem, że nieprzemyte naczynia zachodzą pleśnią, blee. Od kiedy stałam się takim specem od naczyń? Jestem naczynioznawcą, powinnam nosić znak rozpoznawczy i ratować świat przed... nawet nie wiem czym. Przed pleśnią? Naczyniami? Pff.
Popchnęłam biodrem drzwi, aby kolejną porcję zanieść do kuchni, gdy usłyszałam za sobą chrząknięcie. Podskoczyłam lekko, naczynia się zachwiały, ale w porę udało mi się je ogarnąć. Nawet się nie odwróciłam w stronę przybysza.
- Czego chcesz? - spytałam miło.
Miło. 
- Możemy porozmawiać?
Minęłam blondyna w drzwiach.
- Sądzę, że nie mamy o czym.
- A ja myślę, że mamy.
Znowu go minęłam i postawiłam całą wieżę na stół.
- No to mów - mruknęłam, ale nie zamierzałam przerywać.
- Możesz posłuchać mnie przez chwilę? - spytał zirytowany.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Przecież cię słucham. Cały czas. To już za dużo.
Teraz postanowił nie dać mi przejść, łapiąc mnie za ramię. Szarpnęłam się, ale był nieustępliwy.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Laura.
Prychnęłam.
- Jasne, ja zawsze wszystkiemu jestem winna. Jeżeli jestem takim dzieciakiem, to nie proś mnie o rozmowy, bo po twoim tonie sądzę, że nie masz na to ochoty. I podzielam twój zapał.
Znowu próbowałam wyszarpać rękę z jego dłoni, ale i tym razem nic.
- Jesteś strasznie uparta i upierdliwa, ale i tak mnie wysłuchasz.
- Skąd ta pewność? - starałam się nie zabrzmieć słabo.
Co dziwne, nie widziałam twarzy Rossa, ale wiedziałam, że jest na mnie zły. I może na siebie, ale jest zbyt dumny, aby to przyznać. Zupełnie jak ja.
- Bo cię nie puszczę, dopóki nie porozmawiamy jak ludzie.
- A jak rozmawiamy? Jak psy? Hau hau - "zaszczekałam" z ironią.
Znając życie przewrócił teatralnie oczami. Znam go lepiej niż nawet siebie.
- Proszę cię, nie bądź taka.
- Ty też nie bądź taki - odważyłam się spojrzeć mu prosto w twarz - to ja zachowuję się jak dziecko? To nie ja próbuję udawać, jaka jestem od ciebie niezależna. Będę pilnować swoich spraw, nawet jeśli mamy się nienawidzić. Nie rozumiesz, Ross. Nie zrozumiesz moich uczuć, bo ledwo rozumiesz swoje. Jesteś pieprzonym egoistą i parszywym tchórzem. Uciekłeś i nie dałeś nic mi wytłumaczyć. Zachowujesz się jak dzieciak, bo próbujesz wywołać we mnie zazdrość.
W moich oczach zebrały się łzy.
- Ale ja...
- Wiesz co? - przerwałam mu, próbując wyjść jeszcze z tej sytuacji z godnością - zobacz, udało ci się. Osiągnąłeś co chciałeś.
- Ale ja...
- Nie próbujesz wywołać we mnie zazdrości? - spojrzałam na niego uważnie - naprawdę? Uważasz mnie za idiotkę? Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że naprawdę kochasz Maię. Że naprawdę chcesz jeszcze z nią być.
- Ja... nie mogę.
Spuścił wzrok.
- Tak właśnie myślałam - korzystając z chwili nieuwagi chłopaka wyrwałam się w końcu z jego uścisku - to ja ci pomagałam wyjść z dołka, kiedy cię zostawiła. To ja starałam się zawsze być przy tobie. To mi zawsze zależało bardziej na tobie niż tobie na mnie. Nawet nie próbuj zaprzeczać - powiedziałam, widząc jego reakcję - kocham Maię, jest moją przyjaciółką i życzę jej jak najlepiej, ale mogłaby się pohamować. Ty mógłbyś. Oboje moglibyście. Naprawdę cieszysz się widząc, jak cierpię? Osiągnąłeś co chciałeś, gratuluję.
Wybiegłam z kuchni Lynchów i ubrałam buty, a potem zniknęłam z ich domu. Gdy tylko przekroczyłam ich teren po moich policzkach pociekły łzy. Tak przejmujące i tak dużo ich było, że zamazały mi cały widok.

****************************

Więc...
Dzień dobry...
Dobry wieczór...
Witajcie kochani!
Kocham pisać emocjonujące dla mnie rozdziały. Łatwo mi się jakoś pisze o czyiś uczuciach. Łatwiej niż o moich.
Cóż, takie życie.
Nie mam pojęcia, co mogę tu jeszcze napisać. Kocham was tak bardzo! Głowa mnie boli, szklanka po kawie stoi obok mnie, a ja pracowałam nad rozdziałem. I znowu miesiąc w plecy... chyba muszę się nauczyć systematyczniej pisać tutaj rozdziały.
A dużo ich już nie zostało. Wiadomo, wielki happy end, z OGROMNYM udziałem Raury i koniec. Nienawidzę zostawiać swoich blogów :(
Komentujcie kochani! Kocham was ptysie i czekajcie cierpliwie. :))


I LOVE IT ♥ I LOVE HER, I LOVE HIM. 




wtorek, 23 grudnia 2014

Życzenia ((:

W związku ze zbliżającymi się świętami chcę Wam życzyć kochani wszystkiego dobrego ze zbliżającym się nowym rokiem 2015, spełnienia marzeń, zdrowia, szczęścia, pomyślności (zupełnie jak na urodziny :')), dostania się do wymarzonej szkoły (jeśli ktoś już kończy, tak jak ja!), dobrych wyników w nauce i ogólnie wszystkiego dobrego!
KOCHAM WAS, PTYSIE :') ♥




środa, 26 listopada 2014

(II) Rozdział dziesiąty

To badziewie dedykuję Abi :3


Kiedy chcę, potrafię być normalna.
Potrafię być miła.
Potrafię być pomocna.
Potrafię być przyjacielska.
Potrafię przyznać komuś rację, a nie być nieustępliwa.
Ale jeżeli nie chcę, to po co to komu?
Kiedyś naprawdę podziękuję kochanej siostrzyczce.
Zamordowaniem jej.

Wszystkie one, moje przyjaciółki dobrze wiedziały o "wojnie" z Rossem. W sumie to żadna wojna. Nie odzywamy się do siebie zbyt często, tylko w ostatecznych chwilach. Dotąd jeszcze nic nie wybuchło, nic nie zostało zniszczone ani zbite.
Ja chodzę wiecznie obrażona, a on, jako palant, nawet nie zechce nic wytłumaczyć. Mężczyzna. Tiaa.
No więc doskonale o tym wiedziały. A Vanessa, miłosierna siostrzyczka od siedmiu boleści wplątała mnie w kolację u Lynchów. Powiedziała, że to ważny wieczór dla Rydel i jako jej przyjaciółka mam obowiązek się tam pojawić. Pieprzyć cały świat.
Ale jednak tam pojechałam. Tak czy siak nie chciałam jej zawieść, to jedna z moich najlepszych przyjaciółek, zawsze mogłam na niej polegać. Musiałam jej pokazać, że ona na mnie też może, nawet jeśli jej młodszy brat to dupek i tchórz uciekający od problemów.
Siedząc w samochodzie z centrum handlowego kręciłam się na siedzeniu pasażera. Wciąż coś palcami targałam, dotykałam, jakaś choroba.
Vanessa wciąż patrzyła na mnie pobłażliwie, kiedy tylko mogła zerkała na mnie.
- Masz chorobę sierocą czy co?
Wzruszyłam ramionami.
- Denerwuję się.
- Jeżeli nie chcesz...
- Chcę - przerwałam jej.
Przewróciła teatralnie oczami i zabębniła palcami o kierownicę czekając na zielone światło.
- Możesz go unikać albo traktować jak powietrze. Wielkie mi co. Ja tak traktowałam Rikera, kiedy mnie wkurzał.
- Dzięki, przekażę mu to.
- Tej blondwłosej małpie? On ma mózg wielkości orzeszka i jest tępy jak ołówek. Nic nie zrozumie.
Zachichotałam i spuściłam wzrok. Zagryzłam wargę nie mogąc się powstrzymać od niekontrolowanych łez. Mam chyba depresję. Wyję z byle powodu, a po chwili mogę śmiać się do rozpuku.
Pogładziłam swoje jeansy i westchnęłam cicho.
- Kiedy kolejny wywiad? - spytała siostra.
- Jutro - odparłam z dumą - będę występowała z piosenką i udzielę krótkiego wywiadu. Zapewne znowu będzie pytanie o moje miłostki.
- Mała, musisz się tak jeszcze wiele nauczyć.
Zmrużyłam oczy.
- Hmm?
- Tym żyje show-biznes i paparazzi. Nie odpędzisz się od tego. Taka jest zawsze kolej rzeczy. Nawet jeżeli potwierdzisz, że się z kimś spotykasz, będzie milion pytań kim on jest, jak wygląda, jaki jest czy czym się zajmuje. Potem będą cię śledzili i próbowali wyłapać, z kim chodzisz. A jeżeli się pojawisz na wywiadzie z chłopakiem będzie mnóstwo pytań o wasz związek i przede wszystkim jaka jesteś, kiedy kochasz. Wtedy on nie będzie się potrafił połapać w tym wszystkim.
Westchnęłam cicho i spojrzałam przez okno, opierając głowę o dłoń. Mnóstwo osób biegło, śpieszyło się. Nie doceniamy tych dobrych, drobnych, niewielkich chwil, które przynoszą naszemu życiu najwięcej radości i szczęścia. Jesteśmy tchórzami i masochistami. Zamiast ułatwiać utrudniamy sobie życie. Uciekamy przed szczęściem, przed miłością, przed radością z życia. Biegniemy tylko za karierą i pieniędzmi. Z mojego punktu widzenia jest to straszne.
- Wiesz, że Jimmy Fallon polecił mnie komuś i dostałam propozycję bycia jurorem w The Voice of Usa?
Van zahamowała gwałtownie, co zaowocowało zatrąbieniem na nas przez jakiegoś grubego faceta z młodą laską u boku. Kryminalista lub mafiozo. Siostra pokazała mu środkowy palec i zamknęła okno od samochodu, aby nie słyszeć jego przekleństw.
- Że co? I dopiero teraz się o tym dowiaduje?!
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, czy mam się zgodzić - wyznałam.
- Laura, ty kretynko, musisz! To świetnie Cię zareklamuje i będziesz bardziej popularna! Spójrz na Demi Lovato lub Kim Kardashian. One po tych programach miały więcej fanów!
- Nie wszystko opiera się na popularności.
- Moim zdaniem powinnaś przyjąć tę propozycję. Możliwe, że taka okazja więcej się nie zdarzy.
Ness miała rację. Nie chodziło tu o popularność, ale o sam fakt. Ona mnie wspierała.
Znowu oparłam czoło o szybę i znudzona patrzyłam na mijane samochody.

- Obudź się, śpiąca królewno - usłyszałam nad uchem.
Zerwałam się z miejsca i upadłam na żwirową ziemię.
Usłyszałam chichoty nad głową.
- Baby - mruknęłam i potarłam się po bolącym miejscu - Rocky jako książę od siedmiu boleści się znalazł.
Poruszył brwiami.
- Cwaniak. Bój się dziś iść do łóżka. Dzień dobry dzieciaki.
Kiedy ja w ogóle zasnęłam?
- Dobry, staruszko - powiedział zadowolony Riker.
Koło niego stał jeszcze Ellington i Rydel oraz moja kochana siostrzyczka.
- Co dziś na obiad? - spytałam beztrosko.
Starałam się udawać, że mam gdzieś humory Rossa i starałam się dobrze bawić bez niego.
- Nie zdążyła przyjechać i już o jedzeniu myśli - Vanessa przewróciła oczami.
- Kurczak z ryżem i ogórkami w śmietanie - odpowiedziała Delly - idźcie, chłopcy, nakładajcie sobie i temu piątemu czubkowi. I Van - dodała widząc morderczy wzrok szatynki - ja muszę chwilę porozmawiać z Laurą.
- Ale... - nie zdążyłam skończyć, bo wszyscy zdążyli już zniknąć za progiem.
Westchnęłam cicho i przejechałam sobie dłonią po twarzy.
- Laura... ja już o wszystkim wiem - głos Rydel brzmiał na... zmartwiony - Ross jest nieswój. Ty też. On mi wszystko powiedział. Nie ma powodu do żadnego wstydu.
- Jakiego wstydu? - spytałam zdziwiona - co on ci powiedział?
Blondynka wyglądała na zaskoczoną.
- No... wiesz. Że go pocałowałaś, a potem jako tako stchórzyłaś, coś w ten deseń.
Zła zacisnęłam dłonie w pięści.
- Zabiję gnoja - warknęłam.
- Nie przed obiadem, ok? Nie chce mi się chować talerza - zażartowała.
- Ale i tak zginie.
I już moja w tym głowa.
Ale tak naprawdę Delly wyglądała na zmartwioną, ale też na podekscytowaną. Ona coś przede mną ukrywa. Pewnie coś ustaliła z Van.
- Chodźmy, pewnie jesteś głodna.
Kiwnęłam głową. Pod ciepłym dotykiem palców Rydel złagodniałam i posłusznie poszłam za nią w kierunku domu. Słyszałam radosne przekomarzania i ciche śmiechy. To wszystko było takie odległe od mojego teraźniejszego nastroju.
A gdy zdjęłam buty i weszłam do kuchni kolejna głupia, ostra szpilka przeszyła moje serce. Poczułam ostrą niechęć, było mi tak cholernie niedobrze. Miałam ochotę wymiotować, chciałam się stąd wydostać, zakopać się gdzieś i nigdy już nie wychodzić.
Poczułam tę niechęć do Mai, choć ona niczemu nie zawiniła. No może oprócz tego, że to przez jej zerwanie z blondynem zbliżyliśmy się do siebie i poczułam te zawistne uczucia.
On ją całował. Byłam pewna, że robił to celowo. Na pewno słyszał, jak wchodzę do domu albo śledził moje ruchy zza okna. Nie sądziłam, że nawet on jest taki beznadziejny. Nawet on. Uważałam go za ideał faceta. Tak kochał Mitchell, płakał za nią. Zawsze marzyłam o księciu, który by mnie kochał. Nie trafiłam. Cóż za ironia.
Moje oczy stały się wilgotne, ale odwróciłam głowę i usiadłam na wyznaczonym sobie miejscu. Starałam robić dobrą minę do złej gry. Starałam się udawać, że go nie ma. Że nie oddycham tym samym powietrzem co on. Śmiałam się z wygłupów Rocky'ego i Rattlifa, czekałam na podanie obiadu przez blondynkę i żyłam. Nikt z nich nie wiedział, jak okropny jest stan mojej duszy.
- Jeszcze dwa talerze? Kto jeszcze przyjdzie? - usłyszałam aksamitny głos Kelly.
Jestem cholerną egoistką. Nie zauważyłam nawet obecności mojej jednej z najlepszych przyjaciółek.
- Co? - spytała zamroczona Rydel niosąc dzbanek jakiegoś napoju i ziemniaki na stół. Wstałam, aby jej pomóc - dziękuję. A będzie jeszcze Amanda z Jacobem.
Nastała cisza, którą po chwili rozdarł stukot widelca odbijanego od podłogi.
- KTO?
Pierwszy raz słyszałam tak przerażony, ale jednocześnie pozbawiony uczuć głos Rocky'ego. Brunet odsunął krzesło, mocno skrzypiąc i wstał, a potem wybiegł z domu.


No cóż. Na pewno nie tak sobie wyobrażałam ten dzień. Już nawet nie mówiąc o użalaniu się nad sobą. Kto by pomyślał?
Nastała wrzawa. Riker był wściekły na siostrę. Rat razem z Kelly wybiegł z domu w poszukiwaniu przyjaciela. Ross nagle oderwał się od Mitchell i zainteresował światem nie kręcącym się wokół Mai. Vanessa starała się uspokoić najstarszego blondyna, a potem, gdy wciąż wrzeszczał na przyjaciółkę sprzedała mu uderzenie w policzek. Ryland jako jedyny normalny usłyszał dzwonek do drzwi. Do mieszkania weszła znajoma mi kolejna blondynka, z którą tak bardzo się upiłam na plaży i jakiś chłopak, brunet. Amanda uśmiechnęła się nieśmiało.
- Chyba przyszliśmy nie w porę - zauważył nowo przybyły.
- Nie, wszystko okej - powiedziała Delly nieswoim głosem.
- Ty jesteś? - spytał niemiło Riker.
- Jacob - przedstawiła Destiny - a to jest Rydel, Riker, Ryland, Ross, Maia, Laura i Vanessa.
Rozejrzała się po kuchni, zapewne w poszukiwaniu jeszcze jednego członka tej pokręconej rodziny.
- Kim dla ciebie jest Jacob? - spytała Ness.
Blondynka zarumieniła się.
- Jesteśmy narzeczeństwem - powiedział Jake - nie z własnego wyboru - dodał przerażony, kiedy kolejny widelec opadł ze stukiem na podłogę.
Oby komuś się wbił ten sztuciec w stopę. Może wtedy nauczyliby się kontrolować swoje uczucia.
- Chętnie ten widelec wbiłbym w coś innego - syknął Rik i usiadł na swoim miejscu posyłając nowemu znajomemu ostre spojrzenie.
Przewróciłam teatralnie oczami i weszłam do kuchni, aby pomóc całkowicie Lynch i zanieść ten obiad na stół.
- Nie musisz - Rydel próbowała powstrzymać jedną moją dłoń.
Uśmiechnęłam się szeroko i wzięłam w drugą rękę kolejny podłużny talerz.
- Ale chcę - zaoponowałam.
Odwzajemniła mój gest.
- Dziękuję.
Kiwnęłam głową i zaniosłam posiłek do jadalni. Lynchowie ogólnie rzadko z niej korzystają, tylko w ograniczonych przypadkach.
Amanda i Jacob zdążyli się już rozebrać. Była dziewczyna Rocky'ego gawędziła z moją siostrą, a brunet wręcz dusił się pod oburzonym spojrzeniem Rikera. Miał szczęście, że siedziałam naprzeciw przyjaciela. Kopnęłam go w kostkę i posłałam morderczy wzrok. Zrozumiał mnie bez słów. Starał się rozluźnić, co nie było dla niego łatwe.
Dołączyłam do rozmowy dziewczyn, które już umawiały się na pójście do kina.
- Wstęp tylko dla dziewczyn, oszołomie - starsza siostra wystawiła w moją stronę język.
Ona jest starsza? Chyba tylko na papierku.
- Czyli że Cię nie będzie? - odgryzłam się z udawanym smutkiem.
Amanda zachichotała, a potem westchnęła.
- Chciałabym mieć rodzeństwo.
- Chcesz? Mogę Ci ją oddać za darmo. Jest też dobrym łamaczem łóżek - zaoferowałam.
- Zamknij się, Marano - syknęła szatynka.
- Masz to samo nazwisko, cielaku. Coś Ci nie wyszło.
Przewróciła oczami i dała mi kuksańca w bok.
Zapadła kilkusekundowa cisza. Już po chwili do domu wpadły trzy osoby - Ellington Ratliff, jego najlepszy przyjaciel i dziewczyna najlepszego przyjaciela.
A wzrok Amandy mówił więcej niż tysiąc słów.

*********

Witam was po dłuższej przerwie. Naprawdę mi przykro i głupio, że po miesięcznej przerwie daję wam TO, ale już chyba nic tu nie poradzę. Po prostu was przepraszam.
Akcja jako tako się rozkręca. A jeżeli chodzi o Maię to bez toporów wojennych i bez patelni w moją stronę. Powiem tylko tyle, że to doprowadzi do pogodzenia Raury i Mitchell jest z Rossem tylko z powodu jednego planu. Ale csii, nic nie mówiłam.
Jeżeli ktoś będzie mnie szukał to jestem w schronie. Ukrywam się przed kimś.
Miłego wieczoru, kochani. Czekajcie cierpliwie na nexta. Pojawi się on szybciej :3

sobota, 25 października 2014

(II) Rozdział dziewiąty

*Laura*

Cholerne słońce, nawet wyspać się nie da!
Naciągnęłam kołdrę na swoją twarz. Nawet nie chodziło już tylko o kwestię słońca. Było mi zimno, miałam gęsią skórkę. Co się w ogóle dzieje? I czemu mnie tak piekielnie boli głowa?
A potem powolutku, jakby na paluszkach do moich myśli zaczęły wkradać się wspomnienia ze wczorajszego wieczoru. Jęknęłam cicho i złapałam się za głowę, przez którą przeszła kolejna fala bólu.
- Dzień dobry, słoneczko - do pokoju wparadował Ross.
Zaraz, zaraz, co on tu robi?
Odsłoniłam lekko oczy i spojrzałam na chłopaka, który był już całkowicie ubrany, a w rękach trzymał talerz z parującymi naleśnikami, a w drugiej ręce jakieś opakowanie tabletek i butelkę wody.
Zaraz, zaraz, co ja tu robię?
Bo to, to na pewno nie mój pokój.
- Wszystko w porządku? - chłopak zmarszczył brwi - na krześle zostawiłem ci ubrania Rydel, są dla niej trochę za małe, więc nie ma nic przeciwko, abyś je sobie wzięła.
- Ubrania? Naleśniki? Twój pokój? - pokręciłam przecząco głową - trochę tego dla mnie za dużo. Co ja tu w ogóle robię?
- Pamiętasz, że byliśmy wczoraj na otwarciu tego klubu?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - wytknęłam mu, ale po chwili westchnęłam i pokiwałam głową.
- Spotkałaś Amandę i upiłyście się prawie do nieprzytomności. Wyrabiałaś różne głupoty, dlatego wziąłem cię do domu, ale Vanessy jeszcze nie było, więc przywiozłem cię do nas.
- Jakie głupoty? Gadałam przez sen?
- Zadajesz strasznie dużo pytań - uśmiechnął się szeroko - powiem ci potem, ale najpierw zjedz.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie zjem, dopóki mi nie powiesz.
Westchnął głęboko i postawił talerz oraz cały ekwipunek na szafce koło łóżka.
- Pójdźmy na kompromis. Ty zaczniesz jeść, a ja ci powiem.
- Okej - wyszeptałam i wzięłam się za pałaszowanie śniadania - no to mów - powiedziałam widząc, że chłopak wciąż milczy - umowa to umowa.
- Weź jeszcze tabletki - zignorował mnie - pomoże to na kaca.
- Ross! - warknęłam - albo powiesz, albo wyjdę z domu.
- W bieliźnie chyba nigdzie nie pójdziesz - zaszydził, a ja się zarumieniłam. Zajrzawszy pod kołdrę stwierdziłam, że się nie mylił - po prostu zaczęłaś gadać o przyjacielu, który był latarnią. Potem powiedziałaś, że nie mogę go obrażać, ale po chwili zmieniłaś zdanie i wykąpałaś się w morzu i... to wszystko.
Wiedziałam, że kłamie.
- Łżesz - stwierdziłam - co jeszcze?
- Ale...
- Ross! Bo zacznę krzyczeć! A Rydel, kiedy jest zmęczona to ty też będziesz zmęczony. Psychicznie.
- Pocałowałaś mnie, może być? - prychnął - daj spokój. Weź te tabletki, zjedz, ubierz się i idź do domu. Po prostu idź.
Wstał prędkim ruchem i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.

~*~

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
Wysoki kucyk, okulary przeciwsłoneczne, ubrania Rydel i wio! Nawet się z nim nie pożegnałam. Nie chciał mnie widzieć? Tak chciał pogrywać? Dobra. Ale niech liczy się z tym, że wojna dopiero się zaczyna.
Teoretycznie nie wiem, czemu tak zareagowałam. Nachlałam się i zrobiłam głupotę. Tyle. Nic wielkiego. Ale gdy o tym myślę, nawet o tym nie pamiętając w miejscu pod moim sercem rodzi się ciepłe uczucie. Chlolera!
Miał jednak powód. Nie chciał mnie. Byłam na tyle okropna, a jestem tylko jego przyjaciółką. Nie chciał mnie jako dziewczyny. Tylko wielka szkoda, że nie dał mi zareagować i uciekł, jak tchórz.
Miałam ochotę krzyczeć na cały świat, zacząć zachowywać się jak rozkapryszony bachor, niech wszyscy przy mnie skaczą. Ross zachowuje się jak dupek, a ja jak dziecko. Idealne połączenie. A jednak zaczęłam się w nim zakochiwać. Boże, jestem psychiczna.
Nie miałam pojęcia, że to wszystko tak wyjdzie. Miała to być tylko krótkotrwała, idealna historyjka zakończona happy endem. Przez moje uczucia nic nie wyjdzie. Wszystko się zniszczy. Jestem od nich tak cholernie uzależniona, jak gdyby byli najlepszym gatunkiem narkotyków. Po prostu nie potrafię już bez nich żyć.
Po moim policzku poleciała łza, którą natychmiastowo starłam. Nie zapłaczę po nim. Niech umawia się z Maią, chodzi na prostytutki czy robi co mu się żywnie podoba. Nie obchodzi mnie już to.
Teraz zaczęłam żywić do niego nieuzasadniony gniew, złość i żałość. Nie dał mi odpowiedzieć, po prostu wyszedł. Dupek!
Po prostu mnie to wszystko przerasta. Go pewnie też. Chyba będzie najlepiej, jak przez jakiś czas nie będę się z nimi widywać. Zajmę się swoją karierą, poukładam sobie wszystko w życiu. Tak będzie lepiej.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni i odnalazłam w kontaktach numer.
- Jillian? Bardzo chętnie wystąpię w twoim programie. Dziś wieczorem.
Tak będzie lepiej.

~*~

- Dasz radę - promienny uśmiech Vanessy - jesteś wspaniała i piękna, na pewno dasz radę.
Odwzajemniłam jej gest.
- Dziękuję. Za wszystko.
Miałam najwspanialszą siostrę na świecie. Zrozumiała mnie i obiecała nie zapraszać Lynchów do nas do domu, kiedy ja jestem. Oczywiście ona utrzymuje nadal z nimi normalny kontakt, ale ja już w tym nie uczestniczę. Na razie.
- Nie masz za co. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Pokiwałam smutno głową i westchnęłam.
- Uczucia nie wybierają.
- Może jak pobędziesz z dala od niego to się okaże, że to tylko zauroczenie. Albo po prostu ci się podoba. Czemu od razu ma być to miłość?
Spuściłam wzrok w dół.
- Ale... ja nie muszę sobie tego udowadniać - powiedziałam cicho - Vanessa, ja znam swoje uczucia. Ty też mnie znasz.
- Wiem - objęła mnie lekko ramieniem - kogo ja okłamuję?
- Ja nie rzucam słów na wiatr. A tym bardziej uczuć. Wiesz o tym doskonale, że od wielu lat mam wciąż te same zainteresowania, ten sam szampon do włosów, pastę do zębów, ulubione piosenki, moich ulubionych aktorów, którzy mi się podobają, a już na pewno te same uczucia. I jednak pomimo tego, jak bardzo Bobby mnie zranił, nadal go kocham. Tak samo jak kocham Rossa. W moim słowniku nie istnieje takie coś jak "tymczasowa miłość", "romans", "zdrada" lub "zauroczenie", które zawsze kończy się źle.
Wiedziałam, że mam rację. I siostra też to wiedziała.
Usiadłam na wygodnym fotelu w opustoszałym pomieszczeniu, biorąc do ust kilka kulek winogron. Jeszcze niedawno wesoło gawędziłam z Debby Ryan oraz Peyton List też zaproszone dziś do programu, a teraz siedziałam smętnie, bo ciężkiej rozmowie z moją siostrą.
- Laura Marano, wchodzisz za pięć minut - powiedział mężczyzna, który nagle otworzył drzwi do pomieszczenia, by po chwili je zamknąć i zniknąć za kolejnymi korytarzami.
Wstałam na równe nogi, przez chwilę się zachwiałam na miętowych koturnach, więc musiałam przetrzymać się ściany, aby nie wywinąć orła. Poprawiłam sukienkę w tym samym kolorze co buty i sprawdziłam, czy na szyi nadal mam naszyjnik z fioletową ozdobą. To było automatycznie. Naszyjnik po mamie. Znalazłam go dziś rano.
- Wszystko będzie dobrze - Van za wszelką cenę próbowała mnie rozluźnić - jeśli tylko nie zdemolujesz studia Jillian.
- Ha-ha, bardzo śmieszne - powiedziałam z sarkazmem, ale potem wyobrażając sobie siebie w roli złej rockmenki demolującej studio talk-showu zachichotałam - jaką piosenkę mam zaśpiewać? Z nowej płyty, oczywiście.
Starsza siostra spojrzała na mnie jak na idiotkę, a potem uśmiechnęła się szeroko.
- "Parachute" - westchnęłam cicho wiedząc, jak Ness uwielbia tę piosenkę.
Ja też ją bardzo lubię.
Wyszłyśmy z pokoiku i poszłyśmy znajomym korytarzem ku scenie. Zza kurtyny widziałam jeszcze, jak Debby i Peyton żegnają się z Jillian, więc musiałam popędzić trochę dalej, ku mojemu zespołowi.
- Pamiętacie wszystkie chwyty i dźwięki do "Parachute"? - spytałam chłopców.
- Jasne - Simon uśmiechnął się lekko, a Paul przygryzł kawałek swojej kanapki pokazując mi kciuk do góry.
- To dobrze - odetchnęłam - wchodzimy za trzy, dwa, jeden...
- Proszę, powitajmy na scenie gorącymi oklaskami Laurę Marano!
Kurtyna się podniosła. Mój zespół zaczął przygrywać na swoich instrumentach, a ja swoim głosem zaczęłam śpiewać słowa własnej piosenki.
Pamiętałam jeszcze, gdy zaczęłam ją pisać. Miałam wtedy piętnaście lat, inspirowałam się pierwszymi kawałkami R5 oraz Christiny Aguilery i napisałam swój pierwszy utwór. Nie miałam wtedy pojęcia jak daleko dziś zajdę.
Gdy piosenka się skończyła podeszłam do fotelu obok Jillian, a długonoga szatynka wstała i objęła mnie delikatnie. Byłyśmy znajomymi, byłam z nią kilka razy na kawie.
- Cześć, Laura. Wykonanie twojej piosenki na tej oto scenie było genialne, prawda?
Gdy siadałam tłum zaczął bić mi brawa. Nie zasługiwałam na nie. Na pewno nie dziś, skoro jestem tutaj tylko dlatego, aby odreagować Lynchów.
- Dziękuję wam serdecznie - sztuczny uśmiech na mojej twarzy - jest mi naprawdę miło.
- Sama napisałaś tę piosenkę?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Jak wszystkie pozostałe z płyty.
- Naprawdę? - Jillian była zdziwiona, nigdy jej się z tego nie spowiadałam. Z resztą, nikt o tym nie wiedział z wyjątkiem Ness'y.
- Tak. Ta piosenka była pierwszą, którą kiedykolwiek napisałam. Ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną.
- Wow, to niesamowite. Jesteś jedną z niewielu gwiazd, które piszą własne piosenki.
- Gdyby ktoś inny je za mnie napisał nie czułabym ich. Nie opowiadały by o moich doświadczeniach, przeżyciach, uczuciach.
No właśnie, uczuciach.
- Kim się zainspirowałaś?
- Christiną Aguilerą oraz pierwszymi kawałkami R5 - wyznałam zgodnie z prawdą.
I wtedy zapadła cisza.
- R5? Jesteś ich fanką od tak długiego czasu?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Cenię ich od bardzo dawna.
- A teraz kim dla ciebie są?
- Przyjaciółmi. Wszyscy. Bez wyjątku - powiedziałam twardo, starając się tak brzmieć - miałam wielkie szczęście mogąc ich poznać, już nie mówiąc o tym, jak bliską jestem dla nich koleżanką.
- Taa, przyjaciółmi - Jill pokiwała twierdząco głową. Ten wywiad przechodził na niebezpieczne tory, a ja nie mogę na to pozwolić - nie wiem, czy słyszałaś, ale niektórzy twoi fani shippują cię z Rossem Lynchem. Miałam za zadanie zadać ci pytanie, czy coś was łączy.
- Nie. Tylko przyjaźń. Ross to naprawdę świetny facet, ale nie widzę go w roli mojego chłopaka. Z resztą, on kocha inną dziewczynę. I Jillian, przyszłam tu tylko dla rozmowy o mojej muzyce i o podstawowych rzeczach, a nie o moim życiu prywatnym. Proszę, aby ono zostało w cieniu.
- Dobrze - kobieta westchnęła - szybkie pytania, a potem będziesz już wolna.
- Albo dobrze, zaczekaj. Posłuchajcie mnie uważnie. Jeśli was to tak ciekawi to jestem w kimś zakochana. Jego tożsamość pozostanie w cieniu, jeśli on będzie odwzajemniał moje uczucia zapewne zauważycie nasze zdjęcia w internecie i wszystko będzie wiadomo. Proszę, nie shippujcie mnie z moimi przyjaciółmi, to jest zawstydzające, kochani. Jeśli coś mnie będzie z kimś łączyło, dowiecie się o tym jako pierwsi. Możemy zaczynać ten quiz?

***************************************

Rozdział jest do dupy ;')
Opowiada tylko o Laurze, ale kompletny brak weny, zero.
Długo już tego bloga nie pociągnę. Wymyślę tylko, jak się to wszystko skończy i zajmę się pozostałymi blogami.
Pisząc to męczę nie tylko was, ale i siebie. Od kilku tygodni nie mogę wymyślić, co ma się dziać, jak to wszystko ubrać w słowa. To jest bez sensu. Zabiorę się za pozostałe dwa blogi, zacznę pisać kolejny, już założony, będzie wtedy łatwiej.
Skończę też blog "Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać", bo go kompletnie zawaliłam. Historia miała być kompletnie inna, a wyszło jeszcze inaczej. Wybaczcie ;c
Jeśli chcecie się o coś zapytać lub po prostu porozmawiać szukajcie mnie na twitterze : https://twitter.com/kalinowska_ola
Tam ostatnio jestem najczęściej :3
Kocham Was!


środa, 8 października 2014

(II) Rozdział ósmy

Dobrze się widzi tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu ~ Antoine de Saint-Exupery "Mały Książę"

Istnieje tyle uczuć; tyle więzów między ludzkich. Człowiek potrafi drugiego człowieka kochać, lubić, nienawidzić lub tylko akceptować. Takiej relacji nie da się kupić za pieniądze ani zmusić kogoś do nich, to przychodzi samo, z czasem.
Miłość. To najpiękniejsze uczucie pomiędzy dwoma osobami. Pomimo swoich wad, niedoskonałości, pomimo kłótni i różnicy zdań na określony temat, to wszystko nie może zniszczyć tego uczucia. Prawdziwa miłość trwa naprawdę długo, nie da jej się wymusić. Ta druga osoba jest najważniejsza na świecie, nie liczy się nic poza jej szczęściem. Prawda, robi się tyle głupot, ale zawsze się je wybacza.
No właśnie. Wybaczenie. Przebaczyć komuś jego złe uczynki jest trudno, ale to zawsze jest możliwe. Osoba ta musi zasłużyć na przebaczenie, bo jeśli nie będzie się o to starała, to po co to komu? To tak, jak karać małego szczeniaczka. Pies robi wszystko, aby właściciel mu przebaczył, potrafi przetrwać wszystkie cierpienia i kary, a nadal kocha człowieka. Czy ludzie tak potrafią?
Zaufanie. Łatwo zadać sobie pytanie - jakiej osobie ufam? Jakiej osobie mogę zaufać wiedząc, że nie wyda moich sekretów? Rydel. Vanessa. Kelly. Raini. Moje przyjaciółki i siostra zrobiłyby dla mnie wszystko, tak samo, jak ja dla nich. Często się kłócimy, najczęściej o głupoty, ale bez tego nie byłoby przyjaźni. Więc komu mogę jeszcze zaufać? Rossowi - to najwspanialsza osoba, jaką kiedykolwiek poznałam. Wiele nas różni, ale umiemy się porozumieć; Rocky'emu - ten świr jest bardzo kochany, a nawet jego uzależnienie od żelków i nieporządku nigdy nie zepsuje naszej przyjaźni, bo jest ona wspaniała; Rikerowi - jest mi jak starszy brat. Jest świetny, daje dobre rady, dziwi mnie czasem, że nie ma dziewczyny, ale wydaje mi się, że ma jedną taką na oku; Ellowi - och, nie mam pojęcia, co jeszcze mogę napisać, żeby się nie powtarzać. Ufam wszystkim moim przyjaciołom - Calumowi, Mai, Dove, Lukowi, Mattowi i Mary, a kiedyś nawet ufałam Bobby'emu. Nie wierzę, że nawet tutaj muszę o nim wspominać.
Zaufanie jest wspaniałe. Wiem, że ktoś przy mnie jest i mnie wspiera, a tego najbardziej potrzebuje.

Z dziennika Laury Marano.
~*~

Jedną nogą tam, drugą nogą tu - nuciłam sobie pod nosem; tekst, a raczej jakieś badziewie wymyślałam z nudów, aby umilić tę przenikającą do szpiku kości ciszę. Układałam na nowej półce swoje rzeczy, które zostały całe po napadzie na nasz dom. Nie wierzę, że policja nadal nie złapała nikogo, kto mógłby to zrobić. Bo do cholery, po to byli szkoleni, prawda?
Vanessa wypadła na spotkanie z jakąś znajomą, nie chciała mi powiedzieć którą, więc tylko wzruszyłam ramionami. Co mogłam zrobić? Zatrzymać ją? Przecież to ona teoretycznie jest jeszcze moim prawnym opiekunem, poza tym jest starsza.
Wciąż nie mogłam zrozumieć, jak tu jest cicho. Przez te tygodnie, kiedy byłam u Lynchów i w trasie wiecznie był hałas, nawet w szpitalu, gdy ta banda oszołomów mnie odwiedzała, było głośno. Nie byłam do tego przyzwyczajona.
- Laura? - usłyszałam za plecami.
Przerażona podskoczyłam do góry i upuściłam na ziemię ramkę ze zdjęciem moim z moją mamą, szkło się potłukło.
- Ross, do cholery, jak możesz mnie tak straszyć? - nie odwróciłam się w jego stronę, wiedziałam że to on. Zamiast tego uklęknęłam przy zbitym przedmiocie i zaczęłam zbierać szkło, starając się nie skaleczyć. Kiedy zwróciłam głębszą uwagę na rozweseloną twarz mojej mamy, po moim policzku popłynęła łza, która spadła prosto na jej twarz na zdjęciu.
- Wybacz, odkupię ci ramkę.
Pociągnęłam nosem i przetarłam policzek ręką.
- Coś chciałeś? - spojrzałam na niego i stanęłam już na wyprostowanych nogach.
- Chciałem się zapytać, czy nie poszłabyś ze mną... to znaczy z nami na otwarcie nowego klubu na plaży - powiedział, a ja ujrzałam, jak między jego brwiami pojawia się pionowa kreska - płakałaś?
- Nie - pokręciłam przecząco głową - coś mi po prostu wpadło do oka - skłamałam i odłożyłam rozbitą ramkę na najbliższą szafkę - jasne, chętnie się z wami przejdę na tę plażę.
Uśmiechnął się lekko i skinął na mnie ręką. Podeszłam do niego i wtuliłam jak w największego pluszowego misia, jakiego możnaby było kupić w sklepie.
- Nie oszukasz mnie, Laur. Co się stało? - spytał miękko, gładząc moje lekko falowane włosy.
Pokręciłam głową co oznaczało, że nie chcę o tym rozmawiać. Westchnął tylko cicho.
- Ale wiesz, że zawsze możesz mi o tym powiedzieć?
- Tak, wiem o tym Ross - odsunęłam się od niego - o której jest te wielkie otwarcie?
- Wpół do siódmej - odparł.
Spojrzałam na zegarek. Było kilka minut po czternastej.
- A bardzo się nudzisz? - dobry humorek wrócił mi tak szybko, jak zniknął. 
Spojrzał na mnie podejrzanie i niepewnie skinął głową.
- To świetnie - uśmiechnęłam się szeroko i zaklaskałam w ręce jak mała dziewczynka - pomożesz mi posprzątać mój pokój.
Jęknął tylko, ale nie miał wyboru, bo to byłam ja.

~*~

Dobre trzy godziny później w końcu wszystko stało na swoim miejscu, moje ubrania wszystkie były poskładane i ładnie poukładane w szafie, a ja mogłam spokojnie przygotować się do otwarcia tego klubu na plaży. Wzięłam wcześniej odłożoną śliczną niebieską sukienkę na ramiączkach, która sięgała do polowy ud, kwiaty na tym ubraniu były wszędzie; wzięłam też wszystko, czego potrzebowałam i skierowałam się w stronę łazienki.
- Chcesz to idź się przyszykuj w łazience na dole, Ross - rzuciłam, zanim pobiegłam szybko do łazienki, dotykając bosymi stopami drewnianej nawierzchni podłogi.
Zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania i weszłam pod prysznic. Brzoskwiniowy żel pod prysznic ukoił moje wszystkie nerwy, a ja mogłam się chwilę zrelaksować. Gdy już się umyłam wysuszyłam włosy i zakręciłam je lokówką, a potem wpięłam sobie kilka spinek z różami. Ubrałam się w wybraną przez siebie sukienkę, pomalowałam usta pomadką ochronną, a powieki lekko różanym kolorem. Uśmiechnięta wyszłam z łazienki, z pokoju wyciągnęłam jeszcze czarną, malutką torebkę, do której wsadziłam trochę pieniędzy, telefon i klucze od domu, a potem zeszłam na dół, gdzie czekałam na Ross'a. Wyszedł kilka minut później. Miał na sobie białą, lekko pogniecioną koszulę, włosy ułożone w artystyczny nieład, a na nogach czarne jeansy.
- Wow - powiedział ledwo słyszalnie, gdy stanęłam przed nim - wyglądasz pięknie.
Poczułam, jak zdradzieckie plamy wypływają mi na policzki.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz niczego sobie - odparłam z małym uśmiechem, a potem chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę korytarza. Tam nałożyłam jeszcze kremowe sandały rzymianki i byliśmy gotowi.
Kiedy wyszliśmy przed dom, czekało mnie zaskoczenie.
- Ty okradłeś bank czy co? - miałam szeroko otwarte usta widząc przed sobą nowe, sportowe auto - kogo to samochód?
- Powiedzmy, że okradłem swoją ciocię - zaśmiał się lekko - użyczyła mi ten pojazd na dzisiejszy wieczór, bo moje rodzeństwo chce zabrać osobę towarzyszącą i każdy ma oddzielny samochód. Co jak co, ale ja jestem najmłodszy i miałem najmniej do powiedzenia.
Wybuchnęłam szczerym śmiechem i podeszłam do drzwiczek od strony kierowcy.
- Mogę poprowadzić? - spytałam rozpromieniona.
Ross uśmiechnął się lekko.
- No nie wiem, panno Marano, czy mogę pani dać kluczyki. Oczka się świecą, ale może być panna nierozważna.
Zmarszczyłam zabawnie brwi i dałam mu sójkę w bok.
- Oj, nie urodziłeś się w średniowieczu i skończ mówić jak jakiś upośledzony nastolatek dwudziestego pierwszego wieku - prychnęłam - jestem doskonałym kierowcą.
Pokiwał głową jak znawca.
- Tak, jasne - powiedział z sarkazmem - moja sama obecność tak na ciebie działa, że będziesz się czuła jak pijana.
Przewróciłam teatralnie oczami i niecierpliwie wyciągnęłam dłoń. Chłopak z małym uśmiechem rzucił mi kluczyki, a ja zapiszczałam jak mała dziewczynka i nim zdążył się obejrzeć siedziałam na miejscu kierowcy.
- Wsiadasz czy podesłać ci specjalne zaproszenie?
Prychnął ze śmiechem i posłusznie wsiadł na miejsce koło mnie. Już po chwili pędziliśmy z zawrotną szybkością po ulicach Los Angeles. Co z tego, że niedawno miałam wypadek, że łamię prawo i w ogóle, liczyło się tylko tu i teraz. Od zawsze uwielbiałam szybką jazdę.
Już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Lynch ciężko oddychał i był czerwony na twarz; zachichotałam widząc jego minę.
- Nie było tak źle, prawda? - złapałam na chwilę jego rękę.
- Nie, w ogóle - odpowiedział z ironią - to było fantastyczne przeżycie.
Uśmiechnęłam się złośliwie i wysiadłam z samochodu. W tej chwili wzrok wszystkich skupił się na mnie. Czułam się jak w jakiejś głupiej komedii, kiedy to nowa dziewczyna wysiada z super auta w zwolnionym tempie, a wszyscy patrzą się tylko na nią. Usłyszałam ciche gwizdy, a dziewczyny stojące obok mnie zaczęły plotkować o moim wyglądzie, oczywiście obrażając mnie, że one wyglądają tysiąc razy lepiej, a na ich widok nikt tak nie zareagował. Norma.
Gdy skierowałam się w stronę wejścia, któryś z tych idiotów uszczypnął mnie w tyłek. Parsknęłam wściekła i złapałam go za rękę, ostro ją wykręcając.
- Jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz, gdy ci tego nie pozwolę, dostaniesz tam, gdzie światło nie dochodzi - wysyczałam mu prosto w twarz i puściłam jego ramię.
Potarł bolące miejsce, a potem spojrzał na mnie przerażony. No i dobrze! Nie zadziera się z Laurą Marano!

*Amanda*

- To miejsce jest... hmm... dość przyjemne - powiedziałam Jacobowi, wchodząc do budynku, a raczej jego części, gdzie leciała cicha muzyka. Po prawej stronie ściany stał barek z różnymi rodzajami alkoholów i napojów, można było też znaleźć tu jakąś przekąskę. W lewym roku stała szafa grająca, a niedaleko jej duża scena, na której już były porozkładane urządzenia. Był też widok na ocean przez niezasłonięte duże okno. Był tutaj duży tłum, nigdzie nie można było znaleźć odrobiny ciszy, ale w końcu czego się dziwić, skoro dziś jest tutaj wielkie otwarcie.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba - uśmiechnął się do mnie ciepło - muszę przyznać, że spędza mi się z tobą czas o wiele lepiej niż wtedy, gdy się kłóciliśmy. I wiem o tobie dużo więcej.
Odwzajemniłam jego gest i splątałam razem nasze palce. Zdziwiony spojrzał na nasze ręce, ale jej nie zabrał, a na jego policzkach wykwitły rumieńce.
- No co? Przyjaciele mogą robić takie rzeczy - powiedziałam, a potem tego pożałowałam.
Z jego oczu zniknął blask, zasmucił się i puścił moją rękę. Poczułam pustkę.
- No jasne, przyjaciele.
Jake dobrze wiedział o Rocky'm i nie starał się przyspieszać niczego, ale chyba miał dość, że ciągle myślę o swoim eks, skoro minęło tyle lat. Prawda jest taka, że po prostu Lynch był moją pierwszą miłością i na zawsze już pozostanie w moim sercu.
- Jake, zaczekaj... - zaczęłam, ale on już zniknął w tłumie. Zachowuje się jak dziecko. Jeszcze niedawno był skory mi powiedzieć, że mnie nie cierpi, potem że mnie tylko trochę lubi, a gdy mówię, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, to się obraża. Co za człowiek.
Przejechałam sobie dłonią po twarzy i wsadziłam za ucho niesforny kosmyk, który spadł mi na twarz. Jeszcze raz porozglądałam się po pomieszczeniu i postanowiłam się jakoś rozluźnić, więc podeszłam do barku.
- Wisky z colą - powiedziałam lekko.
Chłopak za ladą był młody, na pewno nie był starszy ode mnie. Czarne, zmierzwione włosy ładnie kontrastowały z jego układem rys i oczami koloru ciemnego brązu. Gdy się do mnie uśmiechnął miał przesłodkie dołeczki w policzkach, a gdy nalewał mi do szklanki zamawianego przeze mnie drinka jego mięśnie napinały się co chwilę i rozluźniały. Normalnie cud przed moimi oczami.
Postawił przed moim nosem dużą szklankę z zamawianym napojem i niedbale oparł się o ladę. I znów ten jego uśmiech, ugh.
- Założę się, że nie jesteś pełnoletnia.
- A ja się założę, że masz ważniejsze sprawy niż wiszenie mi nad głową - odparłam z sarkazmem.
Może i bym z nim na spokojnie porozmawiała, ale czułabym się winna wobec Jacoba. No wow, jeszcze nawet nie jesteśmy razem, a ja już czuję, że go zdradzam rozmawiając z kimś innym. Normalnie genialny umysł mam.
- Przeszkadzam ci?
Wzięłam dużego łyka napoju i spojrzałam na niego krzywo.
- Wybacz, jestem zaręczona - pokazałam mu pierścionek zaręczynowy na moim serdecznym palcu.
Teoretycznie jesteśmy narzeczeństwem, ale próbujemy to na razie zmienić. Nie zdjęłam pierścionka bo co jak co, ale był przepiękny.
Na tę wiadomość szatyn zakrztusił się czymś co akurat pił, a ja wzięłam kolejnego dużego łyka alkoholu. Promile zaczęły mi krążyć w krwi powodując moje rozbawienie i pewność siebie. Napiłam się jeszcze raz z kufla, a potem odstawiłam go z cichym stukotem i wstałam, aby podejść do Jacoba. Widziałam, jak wychodził z łazienki, a teraz taranował sobie drogę, aby gdzieś przejść, być może w poszukiwaniu mnie. Pragnęłam mu ułatwić to zadanie. Lekko się zatoczyłam, tracąc równowagę, którą w ostatniej chwili uzyskałam i poszłam w kierunku Jake'a.
- Kochanie! - krzyknęłam z cichym chichotem i uwiesiłam się chłopakowi na szyi - tęskniłeś?
- Piłaś? - spojrzał na mnie ostro - wiesz, że nie powinnaś.
- To był tylko jeden kieliszek. Albo butelka. Nieważne - pocałowałam go w szczękę, gdzie rysowała się już linia lekkiego zarostu - jesteś zły?
Westchnął głęboko.
- Nie. Ale chodźmy już lepiej do domu.
- Do domu? Dopiero tu przyszliśmy - uśmiechnęłam się promiennie i zrobiłam kółko wokół własnej osi - chodźmy się trochę pobawić - wzięłam jego dłoń i pociągnęłam na środek parkietu, zaczynając swoje harce i inne dziwne pozy. Nie umiem tańczyć, mam dwie lewe nogi, ale kogo to obchodziło? Liczyła się teraz tylko dobra zabawa.
Wzięłam jego obie dłonie w swoje, a po moim kręgosłupie przebiegły przyjemne dreszcze. Chciałam go jakoś rozbawić, rozruszać, aby zaczął się dobrze bawić i przestał być takim nudziarzem. Zabawne, zawsze siebie uważałam za nudną. W sumie teraz wszystko wydawało się zabawne.
Kiedy usłyszeliśmy przy wejściu jakąś małą kłótnię, odwróciłam się w tamtą stronę. O Boże, tylko nie to.
Poczułam, jakby zimne powietrze chlusnęło mnie właśnie w twarz; otrzeźwiałam i schowałam się za plecami bruneta. Zdziwiony popatrzył na mnie, ale go uciszyłam gestem dłoni.
- Tam jest on - powiedziałam szeptem.
Zmierzył wzrokiem wchodzącą do baru grupkę, a potem jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Chodziło ci o tego Rocky'ego? Z R5?
- A o kogo innego, głupku - parsknęłam i wyjrzałam zza jego pleców jeszcze raz.
I wtedy moje serce rozdarło kolejne uczucie. Zazdrość. Był z jakąś ładną brunetką, ona trzymała jego dłoń, a on swoje ramie na jej talii. Wciąż rozmawiali, uśmiechali się do siebie i żartowali. Nawet z daleka mogłam zobaczyć, jak na jej szyi wisi pozłacany naszyjnik na specjalne zamówienie z napisem Relly. Zapewne połączenie ich imion, bo takie żeńskie imię nie istnieje. Hmm... Kelly? Tak, pewnie tak.
Zazgrzytałam zębami widząc jej idealną figurę, śliczny uśmiech, błyszczące oczy. Może to wredne z mojej strony, ale miałam nadzieję, że trafił na jakąś brzydulę, jak ja. Co jak co, ale ona była tysiąc razy ładniejsza ode mnie.
Poczułam, jak Jake głaszcze moje ramię w geście pocieszenia.
Po moim policzku pociekła łza, którą od razu starłam.
- Zaraz wracam - oznajmiłam i zaczęłam się przepychać między tłumem, aby wyjść z tego miejsca. Potrzebowałam powietrza. Czułam, jak robi mi się słabo, a ściany niebezpiecznie się do mnie zbliżają.
Gdy w końcu byłam prawie przy wejściu, zobaczył mnie. Był to tylko ułamek sekundy, spojrzeliśmy sobie w oczy, te znajome oczy, a potem wyszłam z budynku z cichym trzaskiem drzwi.

*Ross*

Splątałem moje palce z palcami Laury. Widząc ten uroczy gest podniosła nasze dłonie i pocałowała mnie lekko w palec.
- To ja powinienem cię całować - odparłem rozbawiony, a potem dotarło do mnie, co powiedziałem - cholera, nie to miałem na myśli... ja... o Boże - schowałem twarz w dłoniach, ale usłyszałem jej cichy chichot.
- Spokojnie, zrozumiałam - wbiła na chwilę wzrok w ziemię - w sumie - powiedziała, zgarniając swoje niesforne włosy do tyłu - nie miałabym nic przeciwko.
Spojrzała na mnie, w jej oczach widziałem szczęście i błyski. Potem stanęła na palcach i lekko pocałowała mnie w policzek, a potem weszła do końca do środka.
Złapałem się za miejsce, gdzie przed chwilą dotknęły mnie jej wargi, a potem zacząłem tańczyć jak wariat. Rydel wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Cholerka, Ross - jej głos się wciąż trząsł - ona ci mówi, że nie ma nic przeciwko, żebyś ją całował, a ty ją tak wrednie potraktowałeś.
Wystawiłem w jej stronę język.
- Zdecydowaliście już, z czym w końcu będziemy występować?
Siostra pokiwała głową.
- Wystąpię z Ell'em z "Sleeping with a friend", potem zaśpiewasz "Heart Made Up On You" i "Cali Girls". Nie mamy dużo czasu, więc trzeba się sprężać.
Kiwnąłem głową. Już miałem odchodzić, ale jeszcze na chwilę odwróciłem się w jej stronę.
- Dla twojej wiadomości nigdy nie umyję tego policzka. I mam zamiar ją całować.
Znowu się zaśmiała, ale potem jej głos zastąpił inny hałas i szum. Próbowałem znaleźć Laurę, ale nigdzie jej nie było. Gdzie ona jest?

*Rocky*

Czy to ona? Boże, czemu mi zsyłasz to wszystko właśnie teraz, kiedy wszystko jest na dobrej drodze? Te same oczy, włosy, usta, po prostu wszystko. Wszystko, za czym tęskniłem.
- Coś się stało? - spytała troskliwie Kelly.
Uśmiechnąłem się słabo i pokręciłem głową.
- Nie, po prostu wydawało mi się, że widziałem kogoś znajomego. Nieważne.
- Nie kłamiesz? - spytała mnie, kładąc mi rękę na policzku i zaglądając głęboko w oczy.
I jak miałem skłamać? Miałem powiedzieć prawdę i zacząć pierdzielić o byłej, która tu była? Może to nawet nie ona? Może to jej zaginiona siostra bliźniaczka? Albo klon? Albo kosmitka, która urwała jej głowę i się za nią przebrała? Albo... Dobra, spokój. Nie wymyślaj już nic głupszego, idioto, pomyślałem i głęboko westchnąłem.
Zdobyłem się na szerszy uśmiech.
- Jestem z tobą wyłącznie szczery - złapałem ją za dłoń - a teraz chodź potańczyć, bo zaraz wir muzyki mnie porwie i trafię... gdzieś.
Zachichotała.
- Znaczy, że na scenę?
- To też może być, choć moja wersja wydarzeń jest bardziej prawdopodobna - zażartowałem.
Wybuchnęła szczerym śmiechem. Boże, jaka ona jest wspaniała. Zapewne domyśliła się, że kłamię, ale nie chciała wysuwać błędnych wniosków. Kocham ją całym sercem i nie pozwoliłbym jej nigdy skrzywdzić. A już na pewno ja jej nie skrzywdzę, nawet jeśli bym miał zostać miliarderem za to albo jakby był to jedyny sposób, aby uratować ludzkość. Nie skrzywdziłbym jej. Jest na to zbyt wrażliwa, zbyt delikatna, jest po prostu zbyt Kelly. Mój ideał.
Nawet się nie opanowałem, kiedy moje wargi dotknęły jej ust. Całowałem ją z pasją, jakby zaraz miała mi zniknąć. Dotykałem jej rozgrzanych policzków, a ona wplątała palce w moje włosy. I dla takich chwil warto żyć.

*Laura*

Zobaczyłam Amandę. Mówiłam, że jeżeli mamy się jeszcze spotkać, to tak będzie? Była smutna, zapewne widziała Rocky'ego z Kelly. Współczułam jej, ale jednak nie mogłam powiedzieć, że Rocky źle zrobił - Kelly jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek i cieszyłam się jej szczęściem. Brunet też wyglądał przy niej jakby był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Za żadne skarby nie pozwoliłabym ich rozdzielić.
Wyszłam na plażę i usiadłam koło niej na piasku. Wyciągnęłam nogi, wcześniej zdjąwszy buty, aby fala morska obmyła moje nogi. Siedziałyśmy w ciszy. Po jej policzkach ciekły łzy, a ja jedynie mogłam ją głaskać po ramieniu. Po co innego mogłam zrobić? Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Prawie nigdy nie jest dobrze. Jasne, wszystko się ułoży, potem będzie w końcu szczęśliwa, ale do tego czasu mogą minąć wieki, a ona będzie te wieki cierpiała.
- Wiem, jak się czujesz - wyszeptałam cicho.
Było słychać echo muzyki z baru.
- Wiem, bo sama miałam złą sytuację. Miałam kiedyś chłopaka. Ranił mnie przy każdej możliwej okazji, przynosił kwiaty na zgodę i myślał, że zawsze wszystko będzie dobrze. Bił mnie. W końcu dowiedziałam się, że mnie zdradza. Zerwaliśmy, a on cały czas mnie nawiedzał. Odkąd poznałam Rossa i jego rodzinę dał mi chyba spokój, ale często czuję jakby mnie obserwował. Słuchaj, Amanda...
- Czemu mi to mówisz? - przerwała mi.
- Bo wiem, że musisz się czuć okropnie. Posłuchaj mnie, jeszcze znajdziesz swojego księcia.
- Ten książę chyba właśnie mi zwiał na czarnym koniu - parsknęła i pociągnęła się za włosy - ranię wszystkich dookoła, więc nie dziwię się, że ludzie nie chcą mnie znać.
- Czemu tak uważasz? Daj spokój, jesteś na pewno wspaniała. I wiesz co? Mam pomysł. Chodź się czegoś napijemy. Też się chętnie rozluźnię i zapomnę o swoich smutkach.
Wyciągnęłam ku jej rękę, którą niepewnie dotknęła. Uśmiechnęłam się i pociągnęłam ją w stronę budynku. Ramię w ramię podeszłyśmy do baru i zamówiłyśmy sobie po drinku.
- Nie wiem, czy wytrzymam.
Zaśmiałam się.
- Nie martw się, Des. Ja mam taką słabą głowę, że chyba nikt mnie nie pokona.
Na trzy cztery wypiłyśmy całą zawartość kieliszków. Skrzywiłam się czując ohydny smak, ale po chwili przemieniło się to w ciepło w moim żołądku. Czułam, jak alkohol pływa w moich żyłach powodując dobry humor.
Następna kolejka i ta sama kolej rzeczy, tylko za każdym razem byłyśmy co raz bardziej pijane. Na twarzy blondynki widziałam szeroki uśmiech, więc i sama się uśmiechnęłam. Nagle usłyszałam, jak ktoś sprawdza łączność mikrofonu, podłącza wieżę i robi wszystko. To był Ellington. Mój uśmiech stał się szerszy na wieść, że R5 będzie występować. Co jak co, ale nadal kocham ich muzykę.
Najpierw występowała Delly z Ell'em. Ross grał na gitarze z tyłu i rzucał mi, jego zdaniem, ukradkowe spojrzenia. Amanda cały czas wpatrywała się w Rocky'ego, a na jej twarzy widniał smutek i złość. Riker też pogrywał coś na gitarze.
Potem było Heart Made Up On You. Kwitły mi rumieńce na policzkach za każdym razem, gdy patrzyłam na śpiewającego Ross'a. To było coś niesamowitego. Zawsze było.
- A ten kawałek dedykujemy wszystkim pięknym tutaj paniom - powiedział blondyn do mikrofonu i zaczęli grać odpowiednią melodię.

Drop tops, sitting next to Cee-Lo
Pacific coast highway
This happens every day
And our song keep playing on the radio 
Like 20 times a day
Man this is so cray-zay

Keep seeing the pretty ladies walking round in high heels in LA 
What can I say
Sexy shades, two piece, the girls are lookin fine today
It’s getting hot you see

I like them Cali girls
Valley girls
Like the way they move
Love the things they do
Keep me up at night


Spojrzenie Ross'a. 

I like them Cali girls


Valley girls
When they look at me 
Not too hard to see
That a Cali girl is what I need 

Cali girls
Valley girls let me take you out
Make you scream and shout
Keep you up at night

I like them Cali girls
Valley girls 
When they look at me
Not too hard to see 
That a Cali girl is what I need 

Uśmiechnął się do mnie promiennie, wciąż śpiewając swój tekst. Odwzajemniłam jego uśmiech.

Models always hanging out at Venice Beach 
The ones in magazines
They’re hanging out with me (hanging out with me)
And you know Katy Perry wasn’t lying when she told you (uh-huh)
You know the Cali girls they really rock my world

Small skirts , So hot, lookin that other way
What can I say
Sexy shades, two piece, the girls are looking fine to say
It’s like this everyday 

When you got Cali girls
Valley girls
Like the way they move
Love the things they do
Keep me up at night

I like them cali girls
Valley girls
When they look at me 
Not too hard to see
That a Cali girl is what I need 

Cali girls
Valley girls let me take you out
Make you scream and shout
Keep you up at night

I like them Cali girls
Valley girls 
When they look at me
Not too hard to see 
That a Cali girl is what I need 

I can’t get those Cali girls out of my head

I can’t get those Cali girls out of my head

I like them cali girls
Valley girls
Like the way they move
Love the things they do
Keep me up at night

I like them Cali girls
Cali girls
When they look at me 
Not too hard to see
That a Cali girl is what I need 

Cali girls
Valley girls let me take you out
Make you scream and shout
Keep you up at night

I like them Cali girls
Valley girls
When they look at me
Not too hard to see 
That a Cali girl is what I need

- Dziękujemy!
Klaskałam w dłonie jak najgłośniej potrafiłam. Wymieniłyśmy z blondynką przelotne uśmiechy, świetnie się bawiłyśmy. Nawet nie przeszkadzało jej, że Rocky jest na scenie. 

Kolejne kieliszki. Czy nie przesadzamy?
To się nie liczyło. Po prostu się świetnie bawiłam i tyle.

*Narrator*

Było już długo po jedenastej w nocy. Siedzącą przy barku Laurę odciągnął Ross.
- Oj, nie ładnie, Laura. Nie można tak dużo pić.
Zachichotała pijana i pogłaskała blondyna po włosach.
- Nie gadaj.
- Kruszynko, wracamy do domu.

- Ja? Kruszynką? - oburzyła się brunetka, kładąc na biodra swoje dłonie - ja jestem jak ten... no... wiesz... nie ważne. Jestem silniejsza od najsilniejszego faceta świata.
Lynch wybuchnął śmiechem.
- Śmiem wątpić. A teraz chodź.
- Wątpisz? Teraz za karę nigdzie z tobą nie pójdę - parsknęła i zniknęła w tłumie nim dziewiętnastolatek się obejrzał.
Pokręcił niedowierzająco głową i zaczął szukać brunetki. Wyszedł na świeże powietrze. Nigdzie jej nie było widać, więc zaczął iść dalej. Nagle poczuł, jak ktoś wskakuje na jego plecy i zakrywa mu oczy.
- Zgadnij kto to?
- Kruszynka?
- Zgaduj dalej, nie ma tu takiej - powiedziała Laura - nie lubię cię. Idę do Boba.
- Do kogo?
Dziewczyna zaczęła znowu uciekać od chłopaka. Niestety dla niej potknęła się o coś i jak długa wylądowała na piasku i zaczęła krzyczeć jak wariatka, gdy Ross złapał ją za kostki.
- Bob! Pomóż mi! - darła się - kurna, Bob!
Wciąż się stawiała, próbowała jakoś się przytrzymać, ale piasek wciąż wymykał jej się spomiędzy palców.
- Wstań, Lau. Przedstawisz mi Boba?
Uśmiechnęła się szeroko i stanęła na baczność.
- Zobaczysz, będziecie mężem i żoną. Lub żoną i  mężem - zaczęła się głowić - lub mężem i mężem. Coś w ten deseń.
Pociągnęła blondyna do najbliższego drzewa i przytuliła się do niego mocno.

- Bob, poznaj Ross'a. Ro-os, poznaj Boba. On lubi walić ludzi butelką po szampanie, to takie super - powiedziała rozanielona.
- Ale Laura, on jest drzewem. 

- Cicho, bo zranisz jego uczucia - Marano zakryła uszy drzewu - a nie chcę, aby się na mnie obraził. Ale w sumie... - przyjrzała się dokładniej Lynchowi - niech się obraża. Nie chcę, aby mi ciebie zabrał.
Rzuciła się na szyję przyjacielowi.
- Kurna - zawyła - Boże, jak mi się chce... - nie dokończyła, bo uznała, że to niestosowne.
- Co chcesz? Pić? Siku? Jeść? Lamę? - pytał Ross.
- Seksić - wypaliła - z tobą. Ale ty pewnie nie chcesz - zarumieniła się.
Ross wybuchnął szczerym śmiechem.

- Oj ty rozrabiako - dotknął lekko jej nosa - chodźmy już lepiej do domu. Ciekawe jak rano zareagujesz, jak ci wszystko opowiem. Pewnie mi nie...
Przerwał widząc, jak brunetka zdejmuje z siebie sukienkę i w samej bieliźnie biegnie w stronę oceanu. 
- Ross! Topię się! - wrzasnęła, kiedy jakaś fala zwaliła ją z nóg - Boże, dopomóż mi! 
Z jednej strony te sytuacje były zabawne, ale z drugiej strony Ross chciał już wrócić do domu i położyć się spać, a rano porozmawiać poważnie z Laurą. 

Podbiegł do wody, aby podnieść brunetkę, ale ta złapała się kurczowo jego szyi, oplotła nogami jego talię i wpiła mu się w usta. 
Ross, niechętnie, ale odciągnął od siebie przyjaciółkę i zaprowadził ją do samochodu, wcześniej łapiąc jej sukienkę. Posadził ją jak małe dziecko na siedzenie i zapiął ją szczelnie pasami, a sam usiadł za kierownicą. Zdecydowanie, ten wieczór należał do pierwszej piątki najbardziej męczących, ale i poważnie dających do myślenia. W końcu, jedna sytuacja może zmienić relację już na zawsze. 


*************************************

Uff, skończyłam ☺ Ten rossdział jest jednym z najdłuższych, o ile nie najdłuższym, który kiedykolwiek napisałam. Jest nudny, akcja ciągnie się niemiłosiernie, ale cóż poradzić? Już nic lepszego chyba nie napiszę. 

Jest też dla mnie dziś bardzo ważny dzień. Dziś mija rok od założenia tego bloga :) 
Krótkie statystyki : 

* 38051 wyświetleń :3
* 37 obserwatorów 
* 412 komentarzy 
* 53 posty, w tym 38 rozdziałów. 

Dziękuję wam za wszystko i mam nadzieję, że to wszystko będzie wciąż rosło, bo to przynosi ogromny zapał do pracy i uśmiech na ustach. 

MOGĘ LICZYĆ NA DUŻO KOMENTARZY POD TYM ROZDZIAŁEM? PRACOWAŁAM NAD NIM NAPRAWDĘ DŁUGO I MAM NADZIEJĘ, ŻE CHOĆ TROCHĘ SIĘ PODOBA :3

Pozdrawiam moje kochane misie! 







czwartek, 25 września 2014

(II) Rozdział siódmy

Dedyk dla Gosi Kożuch =)

Bo w teat­rze życia, nie ma prób, od ra­zu przechodzi­my do przed­sta­wienia swo­jej ro­li, mi­mo bra­ku sce­nariu­sza na przyszłość. 


*Dwa tygodnie później*

Dziś nadszedł czas mojego wypisu. Nie musiałam już dłużej tu leżeć, wszystko było w porządku (bynajmniej nie z moim umysłem, który, mimo wypadku i tego wszystkiego, nadal jest jakiś upośledzony), mogłam po prostu wrócić do domu i do normalnego życia. Jasne, musiałam trochę odpocząć od codziennego koncertowania, a do busu pewnie też wsiądę z wielkim ociąganiem za kilka miesięcy, ale postanowiłam trochę podgrzać karierę i powystępować w jakiś programach muzycznych czy talk-showach. Oczywiście, moje życie osobiste szło w odstawkę, nie mam zamiaru nic mówić oprócz o swojej karierze i muzyce.
Amanda, ta od Rocky'ego, nie pojawiła się już ani razu. Nie dziwię się jej. Gdy tylko tu przyszła, wszyscy na nią tak napadli, a do tego spotkała swoich starych znajomych, z którymi , chce czy nie chce, ma wspólną przeszłość. Nie wzięłam od niej numeru telefonu ani niczego, więc nie miałam się jak z nią skontaktować, ale jeżeli mamy się jeszcze kiedykolwiek spotkać, na pewno się to stanie.
- Pomóż mi, Laura - zaczęła marudzić Vanessa i rzuciła kolejną gazetką na ziemię.
Leżała na moim łóżku szpitalnym i przeszukiwała strony w błyskawicznym poszukiwaniu odpowiedniej sukienki na jakieś rozdanie nagród, gdzie zostaliśmy wszyscy, całą grupą, zaproszeni.
Westchnęłam ciężko i wstałam z łóżka, aby podnieść stertę gazetek modowych. Miałam już dość dzisiejszego dnia, a dopiero się zaczął. Nie dość, że ta wredna jędza jęczy mi nad uchem, to do tego lekarz się spóźnia, a ja nie mogę się doczekać powrotu do domu.
- Ta jest ładna - powiedziałam, nie patrząc nawet na stronę.
- Mówisz to już dwudziesty pierwszy raz z kolei - powiedziała zdenerwowana i zaczęła znów szeleścić kartkami - ona musi być idealna. Taka, żeby się spodobała... - nagle umilkła, a ja spojrzałam na nią uważnie.
Nawet fakt, że jesteśmy siostrami nie popchnął nas do tego, abyśmy się sobie żaliły, kto nam się podoba. Ostatnim moim zauroczeniem był Bobby i mam nadzieję, że już nigdy na takiego kretyna nie trafię. On pobił nawet Rocky'ego i Ell'a razem wziętych, a to nie lada wyzwanie.
- Vanessa, komu ma się spodobać twoja sukienka?
- Nikomu - odparła szybko, zbyt szybko, a potem schowała twarz w poduszce - tylko mi - wymamrotała niewyraźnie.
- Znam cię lepiej, niż ty sama siebie, więc lepiej gadaj, albo pożałujesz - starałam się brzmieć twardo, ale nie mogłam opanować śmiechu.
- Przecież powiedziałam, że nikomu - prychnęła, ale nie brzmiało to ani trochę przekonująco.
- A może chodzi o Rikera? - spytałam chytrze, a ona drgnęła, a po kilku chwilach odwróciła się w moją stronę z wypiekami na twarzy.
- O tego pacana? Nie ma mowy. No coś ty, nawet tak nie myśl - gadała coś bez ładu i składu, więc wiedziałam, że trafiłam w samo sedno.
Przysiadłam się koło niej i spojrzałam na sukienkę, której uważnie się przyglądała.
- Jego ulubionym kolorem jest niebieski i woli dłuższe sukienki - powiedziałam, co pamiętałam.
- Skąd wiesz?  - spytała mnie zdziwiona i już nie starała się udawać, że to nie chodzi o najstarszego chłopaka z Lynchów.  Zbyt dobrze ją znałam.
- W porównaniu do ciebie, ja słucham, co ludzie do mnie mówią - zachichotałam, a ona w odwecie uderzyła mnie poduszką - nie, poważnie. Mówił mi kiedyś, a Rydel to potwierdziła.
Kiwnęła głową i znowu zanurkowała w kolejnych gazetach.  Westchnęłam i w tym samym momencie go sali wszedł mój lekarz prowadzący.
- Więc, pan... Lauro - poprawił się.
Od tych dwóch tygodni walczyłam z tym mężczyzną, żeby nie mówił do mnie po nazwisku albo "panienko" i chyba w końcu, kiedy wychodzę, się tego nauczył.
Przyjął też do siebie fakt, że powiedział mi o swojej córce. Może mu ulżyło, może nauczył się z tym żyć. Nie wiem.
- Chyba nie możesz się już doczekać, aby stąd wyjść.
Kiwnęłam głową i oboje nagle spojrzeliśmy na moją siostrzyczkę,gdy warknęła sfrustrowana i rzuciła kolejną gazetką o ścianę. Chyba nawet nie zauważyła jego przyjścia.
Spojrzał na mnie ze współczuciem i kontynuował.
- Proszę tylko tu o twój podpis i twojej siostry. Czy ona naprawdę jest pełnoletnia?
- Tak. Ale też zakochana.
- Więc to wiele wyjaśnia - uśmiecha się do mnie ciepło - przyniosłem też ci leki, które masz brać po wyjściu ze szpitala. I oszczędzaj się, bo skutki mogą być poważne.
- Dziękuję panu - odwzajemniam jego gest i wstaję na równe nogi, poprawiając fałdę na sukience, którą mam na sobie. Tak bardzo tęskniłam za moimi ubraniami.
Podchodzę do niego i obejmuje go lekko. On także łapie mnie za plecy. Przez ten mój czas leżenia tutaj był dla mnie bardzo miły i wyrozumiały dla moich nadpobudliwych przyjaciół.  Traktuje go jak ojca, którego, krótko mówiąc, nie mam.
- Jeszcze raz dziękuję - uśmiechnęłam się szeroko do niego - a teraz, jeśli pan pozwoli, muszę wziąć swojego pupila i zabrać go ze sobą do domu, bo kiedy się ocknie, będzie środek nocy i narobi mnóstwo zamieszania.
- Jasne - kiwnął głową i roześmiał się widząc, jak podchodzę do Vanessy i ciągnę ją za bluzkę w kierunku stołu, aby podpisała w końcu ten świstek, abym mogła w końcu wyjść.
Kiedy na mnie spojrzała wydawało mi się, że wyszła dopiero z modowego transu. O matko, dobrze, że ja taka nie jestem.
Już po dziesięciu minutach byłyśmy przed szpitalem. Poranne, rześkie powietrze chlusnęło mnie w prosto w twarz, zaczęłam też się trząść z zimna. Jestem idiotką, bo nie zostawiłam na wierzchu żadnej bluzy.
- Van, gdzie oni są?
Wzruszyła ramionami i podeszła do kosza, wyrzucając całą kupę gazetek z ofertami ubrań.
- Zadzwonię do nich - mruknęła i wyciągnęła z kieszeni swój telefon.
Gdy już miała wcisnąć zieloną słuchawkę, pod budynek podjechało znajome auto, a od strony kierowcy wysiadł Riker. Nawet z daleka słyszałam, jak na jego widok Ness'ie zabiło mocniej serce. Zakochana idiotka. Też bym chciała mieć taką osobę.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie - powiedział blondyn i wziął ode mnie cały bagaż, a potem spakował go do bagażnika - Rocky, kretyn, nie wierzył, że jak się wrzuci mentosa do coli, to wybuchnie, więc próbował to zrobić. Wybuchło i cały pokój jest teraz mokry.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No cóż, chociaż raz masz sensowne wytłumaczenie - odparłam rozbawiona i wsiadłam na tylne siedzenie samochodu. Czekało mnie duże zdziwienie, gdy powitał mnie szeroki uśmiech Ross'a, który na wstępie odwzajemniłam - cześć, co tu robisz? - wyszeptałam cicho i zerknęłam na okno, za którym siostra gadała z najstarszym z członków R5.
- Też mi miło cię widzieć - odparł z sarkazmem - Riker pewnie opowiedział całą historię, więc nie mam nic do powiedzenia oprócz tego, że nie palę się do sprzątania salonu.
Przytuliłam go do siebie, a potem, gdy nasze rodzeństwo wsiadło do auta, Ross złapał mnie za dłoń. Był bardzo ciepły i miły, i bezpieczny. Czułam się przy nim bezpiecznie i tylko to się liczyło, prawda?
Nawet gdy byliśmy już na miejscu i wysiadaliśmy, ani na chwilę mnie nie puścił. To naprawdę miłe uczucie i pokochałam je od razu.

~*~

*Amanda*

- Więc, Jake, powiedz mi o sobie coś, czego o tobie nie wiem.
Jacob wybuchnął szczerym, serdecznym śmiechem i poklepał mnie po ramieniu. Nie ma co mówić, przez te dwa tygodnie spędzania z nim prawie każdej wolnej chwili, zaprzyjaźniliśmy się. Na pewno to było za dalekie do miłości i pragnienia swojej bliskości, ale byliśmy na dobrej drodze i to się liczyło.
- Mnóstwa rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiedział rozbawiony - uwielbiam rollercoaster i jazdę na nartach.
- Naprawdę? - spytałam zaskoczona - musisz mnie kiedyś zabrać do wesołego miasteczka!
- Na pierwszą, poważną randkę?
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie przeszkadzało mi to, że się starał, wręcz przeciwnie, ale to było dziwne uczucie. Na samą myśl o randce z nim motyle zaczęły mi latać w brzuchu.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko - ale proszę, jeżeli spotkamy kogoś znajomego, to mnie chowasz i zwiewamy.
Opowiedziałam mu całą historię o Lynchach. Nie miałam zamiaru kłamać. Chciałam iść tyle razy do Laury, poznać ją trochę lepiej, zwłaszcza, że jest moją idolką i mogłam jej już nigdy w życiu nie spotkać, ale bałam się, że znowu spotkam Rossa albo nawet gorzej - Rocky'ego. Moje serce nie zniosłoby jego widoku, tym bardziej miziającego się z jakąś królewną.
Moje rozmyślania przerwał jego pocałunek na moim policzku. Zaskoczona, przytuliłam go mocno do siebie i nie chciałam puścić. Potrzebowałam go, był moim najlepszym przyjacielem.
Naszą najbardziej intymną i szczerą scenę od samego początku naszej znajomości, przerwało pukanie do drzwi. Oderwałam się od niego, a purpurowe plamy oznaczające moje zawstydzenie wylazły na policzki.
- Proszę - powiedziałam głośno, a do pokoju weszłam Sarah, moja domowa nauczycielka - cześć, Sa.
Dziewczyna nie była zdziwiona naszym widokiem razem, spotykała nas tak dzień w dzień.
Postawiła swoją wypakowaną torbę na krzesło przy biurku i wyciągnęła ze środka kilka książek na dziś.
- Cześć, Des. Jacob, możesz wyjść? - spytała łagodnie.
Chłopak kiwnął tylko głową i skierował się ku wyjściu.
- Przygotuj się na dziś wieczór, Amanda.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Po chwili zniknął za drzwiami, a Sarah odnalazła mój rozmarzony wzrok.
- Dobra, amorku, zaczynamy dziś od chemii, kochaniutka - roześmiała się swoim charakterystycznym śmiechem, a ja schowałam twarz w poduszce. Nie cierpię chemii!

********************************************

Nie mam kompletnie weny :( Chyba się powieszę...
Ale plus tego krótkiego rozdziału jest taki, że next pojawi się szybciej, bo na pozostałe dwa blogi mam więcej weny :)
Właśnie, zapraszam na nie :]

Miłość jest jednooka, ale nienawiść jest całkiem ślepa <klik>
Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać <klik>

KOCHAM WAS :)
CZEKAJCIE CIERPLIWIE NA ROZDZIAŁ, OKEJ? I KOMENTUJCIE, TO BĘDZIE JESZCZE SZYBCIEJ :P

wtorek, 9 września 2014

(II) Rozdział szósty

DEDYK DLA KARCI LYNCH! ♥


Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość, jak i przyszłość ~Jonathan Carroll

*Amanda*

Kiedy ja siedziałam znudzona i słuchałam bezpodstawnych oskarżeń, mój ojciec kręcił się i na mnie wyżywał.
- Kiedy ty w końcu się nauczysz odpowiedzialności, kretynko - powtarzał się - kiedy w końcu staniesz się posłuszna.
- Czyli taka, jaki ty jesteś? - przerwałam mu.
Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał się wysłowić.
- Daj spokój, tato - kontynuowałam - wróciłam trochę później, niż zamierzałam, przepraszam, ale przestań robić ze mnie tę najgorszą. Co, klient nie chciał wam podpisać jakiegoś gównianego świstka?
- Jak śmiesz - warknął i chyba chciał mnie uderzyć, ale w porę pojawił się Jacob.
Złapał go mocno za ramię i nie pozwolił nim ruszyć.
- Spokojnie, proszę pana - powiedział łagodnie - nic takiego się nie stało. Amanda, możemy pogadać?
- Jeśli to konieczne - westchnęłam ciężko i wstałam z kanapy, omijając szerokim łukiem ojca.
Gdy znaleźliśmy się w kuchni, a dość długo nam to zajęło, bo korytarz prowadzący do tego pomieszczenia jest cholernie długi, od razu zauważyłam, że na jego twarzy rysuje się coś na typ zainteresowania, a nie, jak zwykle, cholernej obojętności i oschłości.
- No mów - powiedziałam niemiło, nawet jeśli on nie miał takich zamiarów.
- Chciałem ci powiedzieć, że jesteś naprawdę świetną dziewczyną. Z charakterkiem, jesteś piękna, dowcipna, inteligentna, szczera i błyskotliwa. Tak, wiem, że nie układało nam się zbyt dobrze, ale moglibyśmy spróbować jeszcze raz, od nowa?
Spojrzałam na niego podejrzliwie i choć jego słowa rozprowadziły rumieńce po moich policzkach, nie miałam zamiaru ot tak, po prostu uwierzyć w każde jego słowo. Od dwóch lat naszej znajomości odezwał się do mnie miło i nie wiedziałam, co nagle stało za jego zmianą.
- Ktoś cię przysłał? - spytałam - masz mnie wrobić czy co? Jest tu ukryta kamera?
Roześmiał się serdecznie, a atmosfera stała się trochę mniej napięta, bo mi trochę ulżyło.
- Spokojnie. Chciałem tylko coś zmienić. Zobacz, od półtorej roku jesteśmy parą...
- Nie z własnego wyboru - wtrąciłam.
Kiwnął głową.
- Nie z własnego wyboru, ale parą. Niedługo ma być ślub. Proszę, postarajmy się jakoś dogadać, a potem wszystko pójdzie szybciej, niż nam się wydaje.
Dość długo przetrawiałam jego słowa, rozpraszał mnie jego nachalny wzrok, ale w końcu, z niemym westchnieniem, kiwnęłam lekko głową.
- Dlaczego... dlaczego tyle czasu byłeś taki... no wiesz...
- Ja taki nie jestem - westchnął głęboko i zaczął się przechadzać - jesteśmy wręcz zmuszeni do tego małżeństwa. Moi rodzice są nieugięci. Miałem nadzieję, że jeżeli będę taki oschły i zimny w stosunku do ciebie, może uda ci się dogadać ze swoimi rodzicami, aby to wszystko odwołali. Potem moglibyśmy najwyżej się spotykać, no wiesz, już bez presji, a jeśliby nam wyszło, wszystko było inaczej. Rozumiesz, prawda? - spytał, spoglądając na moją twarz, na którą padł cień. A potem zaśmiał się takim szczekliwym śmiechem, jakby wcale nie było mu do śmiechu - kto by pomyślał, że masz taki twardy charakterek? Tyle czasu byłem taki w stosunku do ciebie, a ty nie narzekałaś, jasne, uciekałaś z randek - na przypomnienie sobie ucieczki z restauracji na moją twarz wdarł się uśmiech - kłóciłaś się ze mną i droczyłaś, robiłaś mi na złość, ale to z powodu tej całej presji. Ja też mam to samo.
Opuściłam moje ręce luźno, ponieważ wcześniej trzymałam je na biodrach, i uśmiechnęłam się szeroko. Spojrzałam mu w oczy i pocałowałam go w policzek.
- Zastanowimy się, dobra? A teraz może spróbujemy coś wymyślić, żeby jednak nie doszło do ślubu?
Widząc jego minę, wiedziałam, że to dobry pomysł.

~*~

Wciąż nie mogłam przestać myśleć o Rocky'm. Miałam ogromne szczęście, że nie trafiłam na niego w szpitalu, ale zapewne przechadzał się gdzieś po korytarzu z nową dziewczyną, która jest pewnie sto razy ładniejsza i mądrzejsza ode mnie. I ma szczęście. Przez te myśli przez moje serce przeleciała bolesna szpilka. Cierpiałam, myśląc o tym, ale jednocześnie nie mogłam przestać o tym myśleć. Ironia losu, co? Przed oczy wciąż nasuwał mi się obraz Rocky'ego dotykającego i całującego inną dziewczynę. Robił wszystko, co ona chciała. Traktował ją jak księżniczkę. Tak jak mnie kiedyś.
To wszystko przez rodziców. Chcieli się przeprowadzić na drugi koniec miasta, wypisali ze szkoły i zapisali na domowe nauczanie, wręcz zamknęli w domu. Nie mam nawet czasu wyjść porządnie i pójść na długi spacer, sama, bez Jacoba. Jasne, dzięki dzisiejszej rozmowie i naszym planie spojrzałam na niego w lepszym świetle, ale kilka minut nie zmieni lat nienawiści.
Chcąc w końcu skończyć użalać się nad sobą, przeciągnęłam się na łóżku i wstałam. Moje szarawe, gdzieniegdzie porwane dresy zsunęły mi się z bioder, kiedy podchodziłam do szafki z płytami. Miałam naprawdę bogatą kolekcję filmów, a na ścianie dużą plazmę. Mimo, iż mnie nienawidzą i chcą mieć jak najwięcej kasy, dbają o mnie w miarę dobrze.
Miałam sporo płyt z filmami, których nawet nie oglądałam. Włączyłam pierwszy film i od razu go odrzuciłam, bo imię głównego bohatera tej historyjki romantycznej (w prawdziwym życiu nigdy tak nie jest, jak w filmach) było po prostu Rocky. Następny film potraktowałam podobnie - facet miał podobnie brzmiące imię, dokładnie Roiben. Inne, ale tak cholernie podobne. Czemu nie mogę przestać o tym myśleć?!
Na następnym opakowaniu przeczytałam już opis dystrybutora i odetchnęłam z ulgą - żadnych imion na R. Przypomniało mi się nagle, że ten film dostałam od Jacoba. Może byłoby mi weselej, gdyby obejrzał go ze mną? Może, jeżeli nam się nie uda plan, nawiążemy dzięki temu nić porozumienia? Warto spróbować.
Bosymi stopami wyszłam na korytarz i zaczęłam chodzić po naszym ogromnym domu w poszukiwaniu bruneta. Zajrzałam do jego pokoju, kuchni, salonu, prawie do wszystkich pomieszczeń w domu, ale po nim ani śladu. Opakowanie, które wsadziłam sobie za pasek spodenek, obijało mi biodra i powodowało niewielki ból, co kompletnie ignorowałam. No gdzie on jest, do jasnej ciasnej?!
A potem klepnęłam się w czoło. Ulubionym miejscem jego przysiadywania był taras. To najoczywistsze na świecie, Amanda! Nawet ja o tym wiem.
Nie musiałam nic robić, po prostu stanęłam w drzwiach od tarasu i spoglądałam na Jake'a. Siedział odwrócony do mnie tyłem i brzdąkał coś na gitarze. Z jego ust niekiedy wydobywały się pojedyncze dźwięki.
- Umm, Jake?
- Tak? - odwrócił się do mnie, jakby od dawna wiedział że tu jestem; cholera, jakiś jasnowidz?! (to z dedykacją dla ciebie, Izka, haha :D ~od autorki).
- Chciałbyś ze mną obejrzeć, no ten... - wzięłam opakowanie do ręki i przeczytałam tytuł - "O północy w Paryżu"?
Uśmiechnął się szeroko.
- To ta płytka, którą ci dałem na urodziny?
Odwzajemniłam jego gest i nie musiałam nic mówić; on wiedział, że trafił w samo sedno.
- No to jak?

___


*Laura*

- Panie doktorze, naprawdę jest konieczne tak długie leżenie w tym szpitalu? - spytałam, spoglądając na mężczyznę, który pochylał się nade mną i robił coś we włosach - ał! - syknęłam, kiedy coś mnie zapiekło.
- To dla twojego dobra, dziecinko - odpowiedział i zamilkł, więc to była odpowiedź do dwóch moich zdań, jeżeli to drugie w ogóle można nazwać zdaniem.
Westchnęłam przeciągle i poprawiłam się delikatnie na łóżku, kiedy dał mi chwilę swobody. Spojrzałam na stojącego za szklanymi drzwiami Ross'a, który jako jedyny postanowił dziś u mnie zostać. I tak bym nie pozwoliła na to Vanessie - siedzi u mnie całymi dniami, prawie w ogóle nie chodzi na plan i się nie wysypia, może stracić i pracę, i zdrowie, i dobre samopoczucie.
- Czemu mój przyjaciel nie może być teraz tutaj?
Wspomnienie jego ciepłej ręki trzymającej wiecznie moją przyprawiło mnie o przyjemne dreszcze.
- Takie są procedury - mruknął - tylko rodzina może przy tym być.
- A jeśli powiem, że to mój chłopak? - moje brwi poszły ostro do góry.
Lekarz przerwał i spojrzał na mnie sceptycznie.
- To moja córka by o tym wiedziała - powiedział.
- Wie pan, że istnieje takie coś jak prywatność? A może jesteśmy razem i ukrywamy to przed światem, by nie było bezsensownego szumu wokół mnie?
Parsknął śmiechem.
- Dziecinko, widać, że jesteś nowa w tym biznesie. Paparazzi wszystko wyłapią - zauważyłam, że szybko spąsowiał, ale wrócił do poprzedniej czynności - po prostu nic przed nimi nie ukryjesz.
- A pan jakoś dużo zna się na tym, jak na lekarza, nie sądzi pan?
Odwrócił się do mnie tyłem i już wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
- No co się stało?
- Moja córka... - przełknął ślinę - no cóż, była kiedyś aktorką, dość sławną, ale nie wytrzymała presji i... tyle. Zabiła się.
Spuściłam wzrok na swoje paznokcie, jakby nagle stały się ósmym cudem świata.
- Tak mi przykro - powiedziałam szczerze - mi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Śmierć każdego w końcu dosięga.
- Ale ona miała dopiero 18 lat - powiedział płaczliwie, a potem wydobył z siebie świszczący dźwięk i wytarł mokre policzki wierzchem dłoni i wrócił do robienia na mnie swoich "czarów-marów".
Nie odezwałam się ani słowem, dopóki nie wyszedł z mojej sali.

~*~

- Co ty powiedziałaś doktorkowi, co? Wybiegł stąd, jakbyś powiedziała mu, że jest jakaś nowa wyprzedaż specjalnie dla lekarzy - zażartował Ross, wchodząc do sali i uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
Nie odwzajemniłam jego gestu. Tępym, bezuczuciowym wzrokiem wpatrywałam się w niewidzialny punkt na ścianie za Ross'em. Nie rozumiałam, jak mogłam tak skrzywdzić tego człowieka nagłą potrzebą bliskości blondyna stojącego teraz przede mną. Przez swoje głupie zachcianki obudziłam w mężczyźnie bolesne wspomnienia i mogę już teraz tego żałować.
- Laura? - podszedł do mnie i pomachał mi przed oczami ręką - jesteś tu ze mną?
Jak za wybudzeniem z magicznego snu, jakie można przeczytać tylko w bajkach, spojrzałam na chłopaka i starałam się uśmiechnąć, ale na pewno, jak znam siebie, wyszedł z tego tylko grymas.
- Nie wiem, może po prostu się spieszył? - powiedziałam nienaturalnie cienkim głosem i zakryłam twarz włosami, aby zakryć napływające rumieńce.
- Laura, ja wiem, że ty dobrze wiesz...
- Ja? Ja nic nie wiem. Daj mi spokój, Ross.
Poczucie winy. Ja też czułam teraz ból w środku. Rodzice. Oni odeszli. Już nigdy ich nie zobaczę.
Po moim policzku popłynęła łza. Starałam się ją zetrzeć, aby Ross tego nie zauważył, ale mi się nie udało.
- Nie dam ci spokoju, jesteś moją przyjaciółką - usiadł na krześle obok łóżka i złapał mnie za rękę - czemu płaczesz, ptaszku?
Nic nie mówiąc, wtuliłam się w niego mocno i zaczęłam płakać jak małe dziecko. On tylko głaskał mnie po plecach z cichym "Cii, wszystko będzie dobrze".
Nic nigdy nie jest dobrze. I oboje dobrze o tym wiemy, Ross.

**************************

Witam wszystkich :)
Krótko : dziękuję za komentarze i komentujcie, znowu :D

 PRZYPOMINAM :
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ.

Lecę, bo mój pies chce iść na dwór. Tak jak obiecywałam, Szanell ♥