Rano wstałam bardzo wcześnie i przez dłuższą chwilę nie mogłam się ogarnąć, gdzie jestem. Po chwili zauważyłam uśmiechniętą Laurę siedzącą obok mnie.
- Hej - wymruczałam, przeciągając się - w kogo pokoju śpię?
- Rocky'ego - przyjaciółka zachichotała - wczoraj zasnęłaś mu na kolanach, więc cię przeniósł do siebie, właśnie tutaj. Bał się twojej reakcji, że niby będzie z tobą spać, więc przeniósł się na kanapę, do salonu.
- Spałam mu na kolanach? Poszedł do salonu? - powtórzyłam tępo.
Lau pokiwała twierdząco głową.
- Muszę go przeprosić - wyznałam, patrząc bez celu na ścianę.
- Nie sądzę, aby był zły. Nawet chyba się uśmiechał.
Spojrzałam na nią lekko zirytowana.
- No to super. Nie ma to jak zasnąć na kolanach swojego idola.
Laura wybuchnęła śmiechem i poklepała mnie po odkrytym kolanie.
- Bez przesady. Ja wczoraj siedziałam na baranach swojego idola, który robił z siebie idiotę. A potem się wywalił.
Zawtórowałam jej, kładąc się na łóżku.
- To miło, że R5 nie jest takie puste, jak większość gwiazd show-biznesu - wyznałam.
Pokiwała głową.
- No cóż, sława uderza niektórym do głowy. Mniejsza z tym. Przyniosłam ci ubrania, mamy ten sam rozmiar, więc problemu nie będzie. Idź się umyj, pierwsze drzwi po prawej, a potem zejdź na śniadanie. Pomagam dla Ross'a robić naleśniki.
Spojrzałam na nią porozumiewawczo i zrobiłam brewki. Uśmiechnęła się.
- Bez przesady. On jest zbyt głupi, żeby sam je zrobić. Jeszcze by nas zatruł.
- Ej! - usłyszałyśmy jęk Ross'a, na co roześmiałyśmy się szaleńczo.
- Nie trzeba było podsłuchiwać! - krzyknęła Lau.
Przyjaciółka walnęła mnie lekko poduszką, ale po chwili wstała i poprawiła swoją bluzkę. Nie zwróciłam nawet uwagi, że jest już przyszykowana do dalszego dnia. Ładnie ubrana, umyta, uczesana. Cała ona.
Teatralnie przewróciłam uwagi, a koleżanka wyszła z pokoju.
- Szybciutko. Całego dnia nie mamy - szepnęła - uciekam, bo jeszcze na serio doda jakiejś trucizny do naszych naleśników.
Zamknęła drzwi, a ja zachichotałam. No co, z nimi nie można się nudzić. Poszłam do łazienki z ręcznikiem, zapominając o ubraniach. Umyłam się, wytarłam i otuliłam nim. Wyszłam ostrożnie z łazienki, by nikogo nie zbudzić. Z dołu usłyszałam ciche śmiechy Laury i Rossa.
Weszłam do pokoju Rocky'ego i wrzasnęłam.
- Aaaa!
- Aaaa! - krzyknął brunet, a po chwili zjechał mnie od stóp do głów. I do dosłownie. Wzrokiem.
- Sorry, nie wiedziałam, że tu jesteś - mruknęłam zmieszana i oblałam się rumieńcem.
- Spoko. Wchodź i się ubieraj, ja wyjdę.
Skinęłam głową i weszłam do pokoju. Gdy chłopak wyszedł, trzasnęłam nimi i z nie wiadomego mi powodu, zaczęłam się śmiać jak jakaś wariatka. Ogarnęłam się dopiero po kilku minutach, ubrałam i w jeszcze mokrych włosach zeszłam do kuchni. Tam czekało mnie pobojowisko.
- Co tu się stało? - zastałam Laurę, Rossa i całą kuchnię w mące i cieście. Wszyscy byli uśmiechnięci. No, oprócz kuchni.
- A nic takiego - wykręciła się Lau i pstryknęła mnie w nos, na którym zostało trochę mąki - Ross się trochę za bardzo nudził.
- Miałaś pilnować, żeby nas nie zatruł, a nie brudzić całą ich kuchnię - ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.
- Nie bój się, zaraz posprzątacie - powiedział blondyn, a Laura spojrzała na niego jak na idiotę.
- Posprzątacie? A co z tobą? - założyła ręce na biodra.
- Powiedziałem posprzątacie? Chodziło mi, że posprzątamy. Przejęzyczyłem się - powiedział nerwowo i zmierzwił jej włosy.
- Tiaa, na pewno - mruknęła, ale wzięła się do roboty. On poszedł za jej przykładem, a ja uśmiechnięta poszłam do salonu. Nie będę im przeszkadzać.
Wstydziłam się trochę włączyć telewizor albo się przejść obejrzeć dom, więc siedziałam nieruchomo i wpatrywałam się w pusty ekran. Po chwili do salonu zszedł Rocky. Usiadł koło mnie i sam nie wiedział, co ma powiedzieć. Po chwili jednak lekko zakaszlał, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Przejdziemy się?
~~*~~*~~*~~*~~
*Laura*
- Trzeba się chyba teraz umyć - zaproponowałam przyjacielowi.
- Albo najpierw obudzić resztę i podać im śniadanie - uśmiechnął się figlarnie i puścił do mnie oczko. Zachichotałam. Cały dzień śmiechów.
- Może być. Ja rozstawię śniadanie, ty idź ich pobudź. Zacznij od Vanessy i Rikera - powiedziałam - trzymaj - podałam mu dzbanek z wodą, a on od razu zrozumiał, o co mi chodzi. Chętnie pobiegł na górę, a ja z uśmiechem na ustach porozstawiałam kubki z sokiem i talerze z naleśnikami.
Nagle usłyszałam krzyk siostry.
- To był pomysł Laury! - krzyknął spanikowany Ross i po chwili usłyszałam trzask drzwi. Po chwili kolejne krzyki i kolejne zwalanie na mnie winy. No co za człowiek! Ciężko po schodach weszła zmokła Van.
- Co to za pomysł?! - wydarła się, a ja zachichotałam.
- To Ross was budził, nie ja - zwaliłam winę na kolegę - do niego proszę mieć pretensję.
- Ross! - krzyknęła, a ja nie sądziłam, że tak łatwo mi pójdzie. Po chwili kolejnej porcji krzyków wszyscy usiedli do jedzenia.
- A gdzie Kelly i Rocky? - spytałam nagle, przełykając kolejny kęs śniadania. Każdy obejrzał się dookoła.
- Nie ma - wzruszył ramionami Ryland - pewnie gdzieś razem poszli.
Westchnęłam. Cały Rocky.
Gdy Ross dokończył swoje jedzenie, nie spuszczał ze mnie wzroku. Popatrzyłam na niego i napiłam się soku. (ale rym ♥ - od aut). Wstałam od stołu i poszłam do kuchni. Wstawiłam swoje naczynia do zmywarki i odwróciłam się, ale wpadłam na Lyncha. Wiadomo którego. I znów zatonęłam w jego pięknych oczach.
- Nie ładnie zwalać na mnie winę - mruknął, udając wściekłego, ale marnie mu to wychodziło. Wyszczerzyłam zęby w ironicznym uśmiechu.
- I co mi teraz zrobisz? Utopisz w łzach? - droczyłam się z nim.
- Nie - pokręcił przecząco głową - nic z tych rzeczy. To nie ma nic wspólnego z łzami.
Powoli do mnie dochodziło, co chce zrobić.
- Nie - mruknęłam, odchodząc - nie, nie, nie, nie, nie - powtarzałam jak mantrę, odchodząc od niego co raz dalej, ale on szedł w moje ślady. Po chwili uśmiechnął się szelmowsko, wziął mnie na barana i ignorując moje krzyki, przebiegł przez salon do ogrodu i bez zbędnych ceregieli wrzucił mnie do basenu. Wpadłam na pewien pomysł...
Udawałam, że się topię. Spanikował jak baba. Nie wiedział, co ma robić. Po chwili podszedł do brzegu i wyciągnął do mnie rękę.
- Spróbuj podpłynąć do brzegu i złapać mnie.
Uśmiechnęłam się do siebie i "z trudem" dopłynęłam go brzegu. Mokrą ręką złapałam go za dłoń i za nim ktokolwiek zdążył się ogarnąć, pływał razem ze mną.
- Pokój z tobą, głąbie - zachichotałam i wyszłam na trawę. Patrzył za mną niedowierzająco. Pomachałam do niego i uśmiechnęłam się. I poszłam się suszyć.
~~*~~*~~*~~*~~
- Tu jest naprawdę pięknie - westchnęłam z zachwytu - kiedy zdążyłeś znaleźć to miejsce?
- Dzięki - chłopak się uśmiechnął - kiedyś nasza rodzina kłóciła się bez przerwy, my na wakacje przyjeżdżaliśmy tu, do babci. Po kłótni z rodzeństwem przychodziłem tu, aby pomyśleć i odpocząć. To naprawdę relaksujące miejsce.
Skinęłam głową. Miał rację.
Byliśmy niedaleko wzgórza Hollywood, w lesie. Promienie słońca przebijały się przez korony drzew. Trawa była usiana mnóstwem kolorowych kwiatów, które jeszcze bardziej dodawały uroku temu miejscu. Powietrze było tu czyste i zupełnie różne od tych koło ulicy. Niedaleko płynęła rzeczka. Było tu pięknie.
Podeszłam do rzeczki i przejrzałam się w jej lustrze. Woda była czysta. Wprost idealne miejsce na randkę.
Zaraz, zaraz. Jestem tu, w pięknym miejscu, które uważam za odpowiednie na romantyczną randkę. Jestem tu z Rocky'm. Oblałam się rumieńcem. O podobnych przypuszczeniach nie było mowy. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się w stronę chłopaka. Zagadkowym wzrokiem patrzył na mnie. Spuściłam głowę i skarciłam siebie w myślach za to, że tak na mnie działa tylko dlatego, że na mnie patrzy.
- Hej, co się stało? - spytał cicho brunet, łapiąc mnie za dłoń.
- Nic - mruknęłam - po prostu tu jest tak magicznie. Przykro mi, że dopiero teraz znalazłam te miejsce.
- Nic się nie stało - starał się unieść mi głowę, aby zajrzeć mi w oczy, ale uparcie mu się nie dawałam - Kel - powiedział miękko - przecież wszystko jest w porządku, prawda?
Mimo woli uniosłam głowę do góry i zatonęłam w jego pięknych oczach. Nim się obejrzałam chłopak zaczął się do mnie przesuwać, aż dzieliło nas tylko kilka milimetrów. Byłam oczarowana. Ale szybko z tego wszystkiego zrezygnowałam. Pocałowałam go lekko w policzek i odsunęłam się. Chciałam tego, to na pewno, ale nie byłam gotowa. Nie byłam pewna, czy chłopak nie udaje takiego fajnego. Przecież za plecami mógłby mieć każdą. I nie tylko za plecami!
Nie chciałam mieć złamanego serca...
- Wracajmy już - powiedziałam cicho - Laura z Rossem się pewnie martwią. Nie zostawiliśmy żadnej wiadomości.
- Zgoda - skinął głową i ramię w ramię wróciliśmy do domu.
A ja wciąż nie mogłam odgonić od siebie powracającego obrazu sprzed kilku chwil...
**************************************************
Siemka :) Rozdział jest w terminie. Moim zdaniem jest nudny i o niczym, ale wena często plącze mi figle. Mam nadzieję, że zostawicie po sobie komentarz z opinią ;)
Do następnego ♥
<Powinien pojawić się 8 lutego ;)>