Dedyk dla Gosi Kożuch =)
Bo w teatrze życia, nie ma prób, od razu przechodzimy do przedstawienia swojej roli, mimo braku scenariusza na przyszłość.
*Dwa tygodnie później*
Dziś nadszedł czas mojego wypisu. Nie musiałam już dłużej tu leżeć, wszystko było w porządku (bynajmniej nie z moim umysłem, który, mimo wypadku i tego wszystkiego, nadal jest jakiś upośledzony), mogłam po prostu wrócić do domu i do normalnego życia. Jasne, musiałam trochę odpocząć od codziennego koncertowania, a do busu pewnie też wsiądę z wielkim ociąganiem za kilka miesięcy, ale postanowiłam trochę podgrzać karierę i powystępować w jakiś programach muzycznych czy talk-showach. Oczywiście, moje życie osobiste szło w odstawkę, nie mam zamiaru nic mówić oprócz o swojej karierze i muzyce.
Amanda, ta od Rocky'ego, nie pojawiła się już ani razu. Nie dziwię się jej. Gdy tylko tu przyszła, wszyscy na nią tak napadli, a do tego spotkała swoich starych znajomych, z którymi , chce czy nie chce, ma wspólną przeszłość. Nie wzięłam od niej numeru telefonu ani niczego, więc nie miałam się jak z nią skontaktować, ale jeżeli mamy się jeszcze kiedykolwiek spotkać, na pewno się to stanie.
- Pomóż mi, Laura - zaczęła marudzić Vanessa i rzuciła kolejną gazetką na ziemię.
Leżała na moim łóżku szpitalnym i przeszukiwała strony w błyskawicznym poszukiwaniu odpowiedniej sukienki na jakieś rozdanie nagród, gdzie zostaliśmy wszyscy, całą grupą, zaproszeni.
Westchnęłam ciężko i wstałam z łóżka, aby podnieść stertę gazetek modowych. Miałam już dość dzisiejszego dnia, a dopiero się zaczął. Nie dość, że ta wredna jędza jęczy mi nad uchem, to do tego lekarz się spóźnia, a ja nie mogę się doczekać powrotu do domu.
- Ta jest ładna - powiedziałam, nie patrząc nawet na stronę.
- Mówisz to już dwudziesty pierwszy raz z kolei - powiedziała zdenerwowana i zaczęła znów szeleścić kartkami - ona musi być idealna. Taka, żeby się spodobała... - nagle umilkła, a ja spojrzałam na nią uważnie.
Nawet fakt, że jesteśmy siostrami nie popchnął nas do tego, abyśmy się sobie żaliły, kto nam się podoba. Ostatnim moim zauroczeniem był Bobby i mam nadzieję, że już nigdy na takiego kretyna nie trafię. On pobił nawet Rocky'ego i Ell'a razem wziętych, a to nie lada wyzwanie.
- Vanessa, komu ma się spodobać twoja sukienka?
- Nikomu - odparła szybko, zbyt szybko, a potem schowała twarz w poduszce - tylko mi - wymamrotała niewyraźnie.
- Znam cię lepiej, niż ty sama siebie, więc lepiej gadaj, albo pożałujesz - starałam się brzmieć twardo, ale nie mogłam opanować śmiechu.
- Przecież powiedziałam, że nikomu - prychnęła, ale nie brzmiało to ani trochę przekonująco.
- A może chodzi o Rikera? - spytałam chytrze, a ona drgnęła, a po kilku chwilach odwróciła się w moją stronę z wypiekami na twarzy.
- O tego pacana? Nie ma mowy. No coś ty, nawet tak nie myśl - gadała coś bez ładu i składu, więc wiedziałam, że trafiłam w samo sedno.
Przysiadłam się koło niej i spojrzałam na sukienkę, której uważnie się przyglądała.
- Jego ulubionym kolorem jest niebieski i woli dłuższe sukienki - powiedziałam, co pamiętałam.
- Skąd wiesz? - spytała mnie zdziwiona i już nie starała się udawać, że to nie chodzi o najstarszego chłopaka z Lynchów. Zbyt dobrze ją znałam.
- W porównaniu do ciebie, ja słucham, co ludzie do mnie mówią - zachichotałam, a ona w odwecie uderzyła mnie poduszką - nie, poważnie. Mówił mi kiedyś, a Rydel to potwierdziła.
Kiwnęła głową i znowu zanurkowała w kolejnych gazetach. Westchnęłam i w tym samym momencie go sali wszedł mój lekarz prowadzący.
- Więc, pan... Lauro - poprawił się.
Od tych dwóch tygodni walczyłam z tym mężczyzną, żeby nie mówił do mnie po nazwisku albo "panienko" i chyba w końcu, kiedy wychodzę, się tego nauczył.
Przyjął też do siebie fakt, że powiedział mi o swojej córce. Może mu ulżyło, może nauczył się z tym żyć. Nie wiem.
- Chyba nie możesz się już doczekać, aby stąd wyjść.
Kiwnęłam głową i oboje nagle spojrzeliśmy na moją siostrzyczkę,gdy warknęła sfrustrowana i rzuciła kolejną gazetką o ścianę. Chyba nawet nie zauważyła jego przyjścia.
Spojrzał na mnie ze współczuciem i kontynuował.
- Proszę tylko tu o twój podpis i twojej siostry. Czy ona naprawdę jest pełnoletnia?
- Tak. Ale też zakochana.
- Więc to wiele wyjaśnia - uśmiecha się do mnie ciepło - przyniosłem też ci leki, które masz brać po wyjściu ze szpitala. I oszczędzaj się, bo skutki mogą być poważne.
- Dziękuję panu - odwzajemniam jego gest i wstaję na równe nogi, poprawiając fałdę na sukience, którą mam na sobie. Tak bardzo tęskniłam za moimi ubraniami.
Podchodzę do niego i obejmuje go lekko. On także łapie mnie za plecy. Przez ten mój czas leżenia tutaj był dla mnie bardzo miły i wyrozumiały dla moich nadpobudliwych przyjaciół. Traktuje go jak ojca, którego, krótko mówiąc, nie mam.
- Jeszcze raz dziękuję - uśmiechnęłam się szeroko do niego - a teraz, jeśli pan pozwoli, muszę wziąć swojego pupila i zabrać go ze sobą do domu, bo kiedy się ocknie, będzie środek nocy i narobi mnóstwo zamieszania.
- Jasne - kiwnął głową i roześmiał się widząc, jak podchodzę do Vanessy i ciągnę ją za bluzkę w kierunku stołu, aby podpisała w końcu ten świstek, abym mogła w końcu wyjść.
Kiedy na mnie spojrzała wydawało mi się, że wyszła dopiero z modowego transu. O matko, dobrze, że ja taka nie jestem.
Już po dziesięciu minutach byłyśmy przed szpitalem. Poranne, rześkie powietrze chlusnęło mnie w prosto w twarz, zaczęłam też się trząść z zimna. Jestem idiotką, bo nie zostawiłam na wierzchu żadnej bluzy.
- Van, gdzie oni są?
Wzruszyła ramionami i podeszła do kosza, wyrzucając całą kupę gazetek z ofertami ubrań.
- Zadzwonię do nich - mruknęła i wyciągnęła z kieszeni swój telefon.
Gdy już miała wcisnąć zieloną słuchawkę, pod budynek podjechało znajome auto, a od strony kierowcy wysiadł Riker. Nawet z daleka słyszałam, jak na jego widok Ness'ie zabiło mocniej serce. Zakochana idiotka. Też bym chciała mieć taką osobę.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie - powiedział blondyn i wziął ode mnie cały bagaż, a potem spakował go do bagażnika - Rocky, kretyn, nie wierzył, że jak się wrzuci mentosa do coli, to wybuchnie, więc próbował to zrobić. Wybuchło i cały pokój jest teraz mokry.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No cóż, chociaż raz masz sensowne wytłumaczenie - odparłam rozbawiona i wsiadłam na tylne siedzenie samochodu. Czekało mnie duże zdziwienie, gdy powitał mnie szeroki uśmiech Ross'a, który na wstępie odwzajemniłam - cześć, co tu robisz? - wyszeptałam cicho i zerknęłam na okno, za którym siostra gadała z najstarszym z członków R5.
- Też mi miło cię widzieć - odparł z sarkazmem - Riker pewnie opowiedział całą historię, więc nie mam nic do powiedzenia oprócz tego, że nie palę się do sprzątania salonu.
Przytuliłam go do siebie, a potem, gdy nasze rodzeństwo wsiadło do auta, Ross złapał mnie za dłoń. Był bardzo ciepły i miły, i bezpieczny. Czułam się przy nim bezpiecznie i tylko to się liczyło, prawda?
Nawet gdy byliśmy już na miejscu i wysiadaliśmy, ani na chwilę mnie nie puścił. To naprawdę miłe uczucie i pokochałam je od razu.
~*~
*Amanda*
- Więc, Jake, powiedz mi o sobie coś, czego o tobie nie wiem.
Jacob wybuchnął szczerym, serdecznym śmiechem i poklepał mnie po ramieniu. Nie ma co mówić, przez te dwa tygodnie spędzania z nim prawie każdej wolnej chwili, zaprzyjaźniliśmy się. Na pewno to było za dalekie do miłości i pragnienia swojej bliskości, ale byliśmy na dobrej drodze i to się liczyło.
- Mnóstwa rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiedział rozbawiony - uwielbiam rollercoaster i jazdę na nartach.
- Naprawdę? - spytałam zaskoczona - musisz mnie kiedyś zabrać do wesołego miasteczka!
- Na pierwszą, poważną randkę?
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie przeszkadzało mi to, że się starał, wręcz przeciwnie, ale to było dziwne uczucie. Na samą myśl o randce z nim motyle zaczęły mi latać w brzuchu.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko - ale proszę, jeżeli spotkamy kogoś znajomego, to mnie chowasz i zwiewamy.
Opowiedziałam mu całą historię o Lynchach. Nie miałam zamiaru kłamać. Chciałam iść tyle razy do Laury, poznać ją trochę lepiej, zwłaszcza, że jest moją idolką i mogłam jej już nigdy w życiu nie spotkać, ale bałam się, że znowu spotkam Rossa albo nawet gorzej - Rocky'ego. Moje serce nie zniosłoby jego widoku, tym bardziej miziającego się z jakąś królewną.
Moje rozmyślania przerwał jego pocałunek na moim policzku. Zaskoczona, przytuliłam go mocno do siebie i nie chciałam puścić. Potrzebowałam go, był moim najlepszym przyjacielem.
Naszą najbardziej intymną i szczerą scenę od samego początku naszej znajomości, przerwało pukanie do drzwi. Oderwałam się od niego, a purpurowe plamy oznaczające moje zawstydzenie wylazły na policzki.
- Proszę - powiedziałam głośno, a do pokoju weszłam Sarah, moja domowa nauczycielka - cześć, Sa.
Dziewczyna nie była zdziwiona naszym widokiem razem, spotykała nas tak dzień w dzień.
Postawiła swoją wypakowaną torbę na krzesło przy biurku i wyciągnęła ze środka kilka książek na dziś.
- Cześć, Des. Jacob, możesz wyjść? - spytała łagodnie.
Chłopak kiwnął tylko głową i skierował się ku wyjściu.
- Przygotuj się na dziś wieczór, Amanda.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Po chwili zniknął za drzwiami, a Sarah odnalazła mój rozmarzony wzrok.
- Dobra, amorku, zaczynamy dziś od chemii, kochaniutka - roześmiała się swoim charakterystycznym śmiechem, a ja schowałam twarz w poduszce. Nie cierpię chemii!
********************************************
Nie mam kompletnie weny :( Chyba się powieszę...
Ale plus tego krótkiego rozdziału jest taki, że next pojawi się szybciej, bo na pozostałe dwa blogi mam więcej weny :)
Właśnie, zapraszam na nie :]
Miłość jest jednooka, ale nienawiść jest całkiem ślepa <klik>
Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać <klik>
KOCHAM WAS :)
CZEKAJCIE CIERPLIWIE NA ROZDZIAŁ, OKEJ? I KOMENTUJCIE, TO BĘDZIE JESZCZE SZYBCIEJ :P
Bo w teatrze życia, nie ma prób, od razu przechodzimy do przedstawienia swojej roli, mimo braku scenariusza na przyszłość.
*Dwa tygodnie później*
Dziś nadszedł czas mojego wypisu. Nie musiałam już dłużej tu leżeć, wszystko było w porządku (bynajmniej nie z moim umysłem, który, mimo wypadku i tego wszystkiego, nadal jest jakiś upośledzony), mogłam po prostu wrócić do domu i do normalnego życia. Jasne, musiałam trochę odpocząć od codziennego koncertowania, a do busu pewnie też wsiądę z wielkim ociąganiem za kilka miesięcy, ale postanowiłam trochę podgrzać karierę i powystępować w jakiś programach muzycznych czy talk-showach. Oczywiście, moje życie osobiste szło w odstawkę, nie mam zamiaru nic mówić oprócz o swojej karierze i muzyce.
Amanda, ta od Rocky'ego, nie pojawiła się już ani razu. Nie dziwię się jej. Gdy tylko tu przyszła, wszyscy na nią tak napadli, a do tego spotkała swoich starych znajomych, z którymi , chce czy nie chce, ma wspólną przeszłość. Nie wzięłam od niej numeru telefonu ani niczego, więc nie miałam się jak z nią skontaktować, ale jeżeli mamy się jeszcze kiedykolwiek spotkać, na pewno się to stanie.
- Pomóż mi, Laura - zaczęła marudzić Vanessa i rzuciła kolejną gazetką na ziemię.
Leżała na moim łóżku szpitalnym i przeszukiwała strony w błyskawicznym poszukiwaniu odpowiedniej sukienki na jakieś rozdanie nagród, gdzie zostaliśmy wszyscy, całą grupą, zaproszeni.
Westchnęłam ciężko i wstałam z łóżka, aby podnieść stertę gazetek modowych. Miałam już dość dzisiejszego dnia, a dopiero się zaczął. Nie dość, że ta wredna jędza jęczy mi nad uchem, to do tego lekarz się spóźnia, a ja nie mogę się doczekać powrotu do domu.
- Ta jest ładna - powiedziałam, nie patrząc nawet na stronę.
- Mówisz to już dwudziesty pierwszy raz z kolei - powiedziała zdenerwowana i zaczęła znów szeleścić kartkami - ona musi być idealna. Taka, żeby się spodobała... - nagle umilkła, a ja spojrzałam na nią uważnie.
Nawet fakt, że jesteśmy siostrami nie popchnął nas do tego, abyśmy się sobie żaliły, kto nam się podoba. Ostatnim moim zauroczeniem był Bobby i mam nadzieję, że już nigdy na takiego kretyna nie trafię. On pobił nawet Rocky'ego i Ell'a razem wziętych, a to nie lada wyzwanie.
- Vanessa, komu ma się spodobać twoja sukienka?
- Nikomu - odparła szybko, zbyt szybko, a potem schowała twarz w poduszce - tylko mi - wymamrotała niewyraźnie.
- Znam cię lepiej, niż ty sama siebie, więc lepiej gadaj, albo pożałujesz - starałam się brzmieć twardo, ale nie mogłam opanować śmiechu.
- Przecież powiedziałam, że nikomu - prychnęła, ale nie brzmiało to ani trochę przekonująco.
- A może chodzi o Rikera? - spytałam chytrze, a ona drgnęła, a po kilku chwilach odwróciła się w moją stronę z wypiekami na twarzy.
- O tego pacana? Nie ma mowy. No coś ty, nawet tak nie myśl - gadała coś bez ładu i składu, więc wiedziałam, że trafiłam w samo sedno.
Przysiadłam się koło niej i spojrzałam na sukienkę, której uważnie się przyglądała.
- Jego ulubionym kolorem jest niebieski i woli dłuższe sukienki - powiedziałam, co pamiętałam.
- Skąd wiesz? - spytała mnie zdziwiona i już nie starała się udawać, że to nie chodzi o najstarszego chłopaka z Lynchów. Zbyt dobrze ją znałam.
- W porównaniu do ciebie, ja słucham, co ludzie do mnie mówią - zachichotałam, a ona w odwecie uderzyła mnie poduszką - nie, poważnie. Mówił mi kiedyś, a Rydel to potwierdziła.
Kiwnęła głową i znowu zanurkowała w kolejnych gazetach. Westchnęłam i w tym samym momencie go sali wszedł mój lekarz prowadzący.
- Więc, pan... Lauro - poprawił się.
Od tych dwóch tygodni walczyłam z tym mężczyzną, żeby nie mówił do mnie po nazwisku albo "panienko" i chyba w końcu, kiedy wychodzę, się tego nauczył.
Przyjął też do siebie fakt, że powiedział mi o swojej córce. Może mu ulżyło, może nauczył się z tym żyć. Nie wiem.
- Chyba nie możesz się już doczekać, aby stąd wyjść.
Kiwnęłam głową i oboje nagle spojrzeliśmy na moją siostrzyczkę,gdy warknęła sfrustrowana i rzuciła kolejną gazetką o ścianę. Chyba nawet nie zauważyła jego przyjścia.
Spojrzał na mnie ze współczuciem i kontynuował.
- Proszę tylko tu o twój podpis i twojej siostry. Czy ona naprawdę jest pełnoletnia?
- Tak. Ale też zakochana.
- Więc to wiele wyjaśnia - uśmiecha się do mnie ciepło - przyniosłem też ci leki, które masz brać po wyjściu ze szpitala. I oszczędzaj się, bo skutki mogą być poważne.
- Dziękuję panu - odwzajemniam jego gest i wstaję na równe nogi, poprawiając fałdę na sukience, którą mam na sobie. Tak bardzo tęskniłam za moimi ubraniami.
Podchodzę do niego i obejmuje go lekko. On także łapie mnie za plecy. Przez ten mój czas leżenia tutaj był dla mnie bardzo miły i wyrozumiały dla moich nadpobudliwych przyjaciół. Traktuje go jak ojca, którego, krótko mówiąc, nie mam.
- Jeszcze raz dziękuję - uśmiechnęłam się szeroko do niego - a teraz, jeśli pan pozwoli, muszę wziąć swojego pupila i zabrać go ze sobą do domu, bo kiedy się ocknie, będzie środek nocy i narobi mnóstwo zamieszania.
- Jasne - kiwnął głową i roześmiał się widząc, jak podchodzę do Vanessy i ciągnę ją za bluzkę w kierunku stołu, aby podpisała w końcu ten świstek, abym mogła w końcu wyjść.
Kiedy na mnie spojrzała wydawało mi się, że wyszła dopiero z modowego transu. O matko, dobrze, że ja taka nie jestem.
Już po dziesięciu minutach byłyśmy przed szpitalem. Poranne, rześkie powietrze chlusnęło mnie w prosto w twarz, zaczęłam też się trząść z zimna. Jestem idiotką, bo nie zostawiłam na wierzchu żadnej bluzy.
- Van, gdzie oni są?
Wzruszyła ramionami i podeszła do kosza, wyrzucając całą kupę gazetek z ofertami ubrań.
- Zadzwonię do nich - mruknęła i wyciągnęła z kieszeni swój telefon.
Gdy już miała wcisnąć zieloną słuchawkę, pod budynek podjechało znajome auto, a od strony kierowcy wysiadł Riker. Nawet z daleka słyszałam, jak na jego widok Ness'ie zabiło mocniej serce. Zakochana idiotka. Też bym chciała mieć taką osobę.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie - powiedział blondyn i wziął ode mnie cały bagaż, a potem spakował go do bagażnika - Rocky, kretyn, nie wierzył, że jak się wrzuci mentosa do coli, to wybuchnie, więc próbował to zrobić. Wybuchło i cały pokój jest teraz mokry.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No cóż, chociaż raz masz sensowne wytłumaczenie - odparłam rozbawiona i wsiadłam na tylne siedzenie samochodu. Czekało mnie duże zdziwienie, gdy powitał mnie szeroki uśmiech Ross'a, który na wstępie odwzajemniłam - cześć, co tu robisz? - wyszeptałam cicho i zerknęłam na okno, za którym siostra gadała z najstarszym z członków R5.
- Też mi miło cię widzieć - odparł z sarkazmem - Riker pewnie opowiedział całą historię, więc nie mam nic do powiedzenia oprócz tego, że nie palę się do sprzątania salonu.
Przytuliłam go do siebie, a potem, gdy nasze rodzeństwo wsiadło do auta, Ross złapał mnie za dłoń. Był bardzo ciepły i miły, i bezpieczny. Czułam się przy nim bezpiecznie i tylko to się liczyło, prawda?
Nawet gdy byliśmy już na miejscu i wysiadaliśmy, ani na chwilę mnie nie puścił. To naprawdę miłe uczucie i pokochałam je od razu.
~*~
*Amanda*
- Więc, Jake, powiedz mi o sobie coś, czego o tobie nie wiem.
Jacob wybuchnął szczerym, serdecznym śmiechem i poklepał mnie po ramieniu. Nie ma co mówić, przez te dwa tygodnie spędzania z nim prawie każdej wolnej chwili, zaprzyjaźniliśmy się. Na pewno to było za dalekie do miłości i pragnienia swojej bliskości, ale byliśmy na dobrej drodze i to się liczyło.
- Mnóstwa rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiedział rozbawiony - uwielbiam rollercoaster i jazdę na nartach.
- Naprawdę? - spytałam zaskoczona - musisz mnie kiedyś zabrać do wesołego miasteczka!
- Na pierwszą, poważną randkę?
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie przeszkadzało mi to, że się starał, wręcz przeciwnie, ale to było dziwne uczucie. Na samą myśl o randce z nim motyle zaczęły mi latać w brzuchu.
- Jasne - uśmiechnęłam się lekko - ale proszę, jeżeli spotkamy kogoś znajomego, to mnie chowasz i zwiewamy.
Opowiedziałam mu całą historię o Lynchach. Nie miałam zamiaru kłamać. Chciałam iść tyle razy do Laury, poznać ją trochę lepiej, zwłaszcza, że jest moją idolką i mogłam jej już nigdy w życiu nie spotkać, ale bałam się, że znowu spotkam Rossa albo nawet gorzej - Rocky'ego. Moje serce nie zniosłoby jego widoku, tym bardziej miziającego się z jakąś królewną.
Moje rozmyślania przerwał jego pocałunek na moim policzku. Zaskoczona, przytuliłam go mocno do siebie i nie chciałam puścić. Potrzebowałam go, był moim najlepszym przyjacielem.
Naszą najbardziej intymną i szczerą scenę od samego początku naszej znajomości, przerwało pukanie do drzwi. Oderwałam się od niego, a purpurowe plamy oznaczające moje zawstydzenie wylazły na policzki.
- Proszę - powiedziałam głośno, a do pokoju weszłam Sarah, moja domowa nauczycielka - cześć, Sa.
Dziewczyna nie była zdziwiona naszym widokiem razem, spotykała nas tak dzień w dzień.
Postawiła swoją wypakowaną torbę na krzesło przy biurku i wyciągnęła ze środka kilka książek na dziś.
- Cześć, Des. Jacob, możesz wyjść? - spytała łagodnie.
Chłopak kiwnął tylko głową i skierował się ku wyjściu.
- Przygotuj się na dziś wieczór, Amanda.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Po chwili zniknął za drzwiami, a Sarah odnalazła mój rozmarzony wzrok.
- Dobra, amorku, zaczynamy dziś od chemii, kochaniutka - roześmiała się swoim charakterystycznym śmiechem, a ja schowałam twarz w poduszce. Nie cierpię chemii!
********************************************
Nie mam kompletnie weny :( Chyba się powieszę...
Ale plus tego krótkiego rozdziału jest taki, że next pojawi się szybciej, bo na pozostałe dwa blogi mam więcej weny :)
Właśnie, zapraszam na nie :]
Miłość jest jednooka, ale nienawiść jest całkiem ślepa <klik>
Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać <klik>
KOCHAM WAS :)
CZEKAJCIE CIERPLIWIE NA ROZDZIAŁ, OKEJ? I KOMENTUJCIE, TO BĘDZIE JESZCZE SZYBCIEJ :P