wtorek, 8 lipca 2014

(II) Rozdział pierwszy

Zmiany przyjdą na pew­no, lecz nie wte­dy, kiedy się na nie czeka.  ~Stefan Kisielewski 

Z wielkim uśmiechem na twarzy weszłam na scenę. Zobaczyłam tysiące swoich fanów, wrzeszczących, domagających się widowiska. Ich rozanielone, zadowolone twarze. 
Wchodząc na środek sceny, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, machając do wszystkich. Zostałam nagrodzona jeszcze większymi krzykami. Roześmiałam się. Jestem naprawdę wielką szczęściarą.
Zerknęłam za kulisy. Z wielkim, pokrzepiającym uśmiechem stały tam Dove i Mary, z którą naprawdę mocno się zżyłam. Robiłyśmy wszystko razem, pomagała razem z moją blondwłosą przyjaciółką mnie przygotować.
Z rozczarowaniem nie zauważyłam nikogo innego. Luke z Mattem poszli zrobić sobie kawę i popracować nad oświetleniem i innymi ważnymi rzeczami. Koncert musi być dobry.
Miałam ogromną nadzieję, że znów zrobią mi taką niespodziankę. 
Jeszcze prawie na początku trasy odwiedzili mnie wszyscy. Byliśmy wtedy w San Francisco. Okazało się, że R5 miało koncert w tym samym miejscu. Wiedzieli o tym prawie od samego początku, więc Vanessa zrobiła sobie wolne na planie, a cała reszta przyjechała razem z nimi, aby mnie tylko odwiedzić.
Podczas mojego koncertu weszli do sali, rozpromienieni, zadowoleni. Patrzyli na mnie z podziwem, a Van nawet z ogromną dumą! Zobaczyłam ich prawie od razu. Uśmiechnęłam się szeroko, zaśmiałam pod nosem i kontynuowałam koncert. Potem cały wieczór spędziliśmy we wspólnym gronie. Z wielkim smutkiem musiałam przyjąć, że znów się rozdzielamy w dwie strony kuli ziemskiej. 
To było miesiąc temu. A półtorej miesiąca jestem już w trasie. To jest naprawdę długo i mimo tego, iż dawanie takiego koncertu to wielka frajda i zabawa, to jednak okropnie to męczyło. Szybko też popadłam w chorobę gardła i nie byłam już taka świetna, ale obiecałam sobie, że nie tknę playbacku. Ludzie przyszli mnie zobaczyć na żywo. Chciałam pokazać im prawdę.
Na żywo to znaczy na żywo.
Przeprosiłam ich ogromnie i wytłumaczyłam, że wolałabym brzmieć jak gówno niż skorzystać autotune. Zrozumieli mnie, a moja ekipa była ze mnie dumna. Kochałam swoich fanów, a oni kochali mnie. 
Już za trzy tygodnie wrócę do mojego słonecznego, wspaniałego Los Angeles. Do wspaniałych przyjaciół, siostry... normalnego życia. Już nie mogę się doczekać.
- Witajcie, kochani - powiedziałam do mikrofonu.
Rozbrzmiały brawa, krzyki. Czasami naprawdę się bałam, że sobie coś zrobią. Ludzie się przepychali, deptali po sobie i czasami robili krzywdę. 
- To naprawdę wspaniałe, że mogę być tu z wami - kontynuowałam monolog - nie mogłam się doczekać, aż tu przyjadę! Toronto to naprawdę wspaniałe miasto, a śnieg jest miłą odmianą wiecznego, piekącego słońca w LA.
Gdy znów rozbrzmiał aplauz, wybuchnęłam szczerym śmiechem.
- Nigdy nie wyobrażałam sobie, że zajdę aż tak daleko. Szczerze, to gdy dodawałam swoje covery, nic nie myślałam. Nie pomyślałabym nawet, że od tamtego czasu aż tak wiele się zmieni! Gdy dostałam mnóstwo pozytywnych opinii pomyślałam, czemu nie? Kochałam śpiewać od zawsze. I tak się złożyło, że poznałam swój ulubiony zespół, którego niestety nie ma tu dzisiaj z nami, ale są ze mną duchem i mnie wspierają. Oni są wspaniałymi przyjaciółmi! Strasznie mi ich brakuje, ale uszczęśliwianie was mnie odbudowuje i daje kopa do dalszej pracy. Jesteście fantastyczni! To może zaczniemy od pierwszej piosenki, w sumie też coveru z filmu "Frozen" - Let It Go? 
Gdy spotkałam się z kolejnymi brawami i okrzykami, porozglądałam się po publice. W kącie, ale też z niemałym zainteresowaniem patrząc na mnie, stała mała dziewczynka. Miała brązowe, długie do pasa włosy związane w warkocza czerwoną wstążką oraz żółtą w kwiatki sukieneczkę. Obok niej stała zapewne jej siostra, bo były bardzo do siebie podobne. Druga, niewiele starsza miała jaśniejsze, podchodzące pod blond włosy i czerwoną, koronkową sukieneczkę. Obie na nogach miały czarne balerinki. Od razu to przypomniało mi o Vanessie. Byłyśmy nierozłączne, chodziłyśmy wszędzie razem. Zupełnie jak one. 
Przekazałam swojemu ochroniarzowi, który stał pod sceną, aby pomógł przejść dziewczynkom przez tłum i wejść na scenę.
- Roberto, mój ochroniarz przyprowadzi zaraz dwie dziewczynki, z którymi pragnę zaśpiewać tę piosenkę. 
Masywny mężczyzna przepchnął się przez tłum i podszedł do sióstr i ich opiekunów. Obie przyjęły nowinę z niemałą radością. Wziął je na ręce i zaczął torować sobie drogę powrotną pod scenę. Pomógł dziewczynkom wejść na nią i stanął w poprzedniej pozycji. 
- Witajcie, kochane - uśmiechnęłam się szeroko, kucając, aby dorównać ich wzrostowi - jak macie na imię.
- Rosalie - powiedziała starsza dziewczynka.
- A ja Hope. 
- Założę się, że znacie tę piosenkę, prawda?
Obie z ochotą pokiwały głową.
- Ale faktycznie nie byłyśmy na tym filmie - powiedziała Rosalie - tylko przypadkowo wkradłyśmy się na występ Indiny Menzel w jakimś klubie. Piosenkę pokochałyśmy od razu. Opowiada o tym, jak pięknie jest być wolnym. 
- A jakim sposobem dostałyście się na mój koncert? 
- Wygrałyśmy konkurs, znaczy nasi rodzice. Faktycznie nie stać nas zbytnio na to. 
Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, co to znaczy. 
- Zaczekajcie chwilkę, dobrze?
Oddaliłam się prędko na chwilę do przyjaciółek. Gdy wzięłam to, po co przyszłam, wróciłam do dziewczynek i znów ukucnęłam. Na ich szyje nałożyłam wejściówki za kulisy. 
- To za wytrwałość - uśmiechnęłam się - a teraz dajcie czadu. 
Dałam im też po jednym mikrofonie i pokazałam Jasonowi, aby dał znać chłopcom, że zaczynamy. Gdy rozbrzmiały pierwsze nuty, siostrzyczki niepewnie zaczęły śpiewać. Nie dziwię im się. Publiczność jest naprawdę duża. Aby dodać im trochę odwagi też zaczęłam śpiewać akt. Po kilku sekundach szalały. Widziałam w ich oczach szczęście. 
Uśmiechnęłam się i zrobiłam krok w tył, aby mieć lepszy na nie widok. 
Po kilku minutach piosenka się skończyła. Podeszłam do Roberto i kazałam pomóc im zejść. Gdy już miał brać na ręce Hope, ta rzuciła mi się na szyję. Zaskoczona jęknęłam, ale po chwili objęłam ją mocno. 
Była szczęśliwa. Ja też byłam.

~*~

Po koncercie zeszłam za kulisy, aby przywitać pierwszych fanów zjawiających się tam. Z wielkimi bananami na twarzach podeszły do mnie przyjaciółki i objęły mnie mocno.
- Jesteś fantastyczna i masz duże serce - powiedziała Mary.
Zarumieniłam się lekko.
- Bez przesady. Te dziewczynki tego potrzebowały. 
Chwilę stałam z nimi z boku i przyglądałam się, jak pomieszczenie się zapełnia. Gdy drzwi trzasnęły już po raz ostatni, na środek weszła Dove, która podawała się za moją agentkę i zaklaskała w dłonie, zwracając na siebie uwagę innych.
- Uwaga fani Laury. Za chwilę każdy będzie miał szansę podejść do swojej idolki, wziąć od niej autograf czy zrobić sobie zdjęcie oraz chwilkę porozmawiać. W międzyczasie będziecie mogli wejść za tamte drzwi - wskazała drzwi po lewej stronie - aby się czegoś napić albo coś zjeść. Każdy będzie miał chwilę czasu dla siebie. To do roboty. 
Usiadłam na wygodnym fotelu i myślałam, że nie wysiedzę. 
Po kolei podchodzili do mnie kolejni fani, których raczyłam szczerym uśmiechem. Podpisywałam im zdjęcia, kartki albo robiłam sobie z nimi. Flesze mnie oślepiały, ale próbowałam wytrwać. Po dobrej godzinie pomieszczenie zaczęło się opróżniać. Zostało jeszcze kilka osób. Wśród nich zobaczyłam Rosalie i Hope wraz z ich rodzicami. Widząc, że na nie patrzę, Hope pociągnęła matkę za rąbek sukienki i wskazała na mnie palcem. Cała czwórka podeszła do mnie powolnym krokiem.
- Nie wiem, jak ci dziękować - powiedziała ich rodzicielka, głaszcząc Rosalie po główce - spełniłaś ich marzenia. Dziewczynki są twoimi fankami od sporego czasu. Naprawdę jestem wdzięczna, że dałaś im te wejściówki.
- Naprawdę nie ma sprawy - uśmiechnęłam się szeroko - to dla mnie bez problemu. Słyszałam, że mają państwo problemy finansowe.
- Trochę wstyd o tym mówić - odezwał się teraz ojciec dziewczynek - popadliśmy w problemy z powodu tego, że jesteśmy trochę zadłużeni u komornika i po prostu niedawno straciłem pracę w firmie. Jenny została z córkami w domu, a nikogo nie mamy z bliskich. 
- Naprawdę mi przykro - powiedziałam szczerze.
Kucnęłam przy Hope i przytuliłam ją mocno. Po chwili przygarnęłam też do siebie Rosalie. Trwałyśmy w tym uścisku może z kilka minut, ale usłyszałam głos Simona.
- Laura, musimy już iść. Niedługo wyjeżdżamy.
Smutno pokiwałam głową i się wyprostowałam. Szybko stanęłam z małymi fankami i ich rodzice zrobili nam zdjęcie. Na szybko dałam im autograf. 
- Laura... - pospieszał mnie Simon. 
- Zaraz - machnęłam na niego ręką. 
Podeszłam do torebki i wyjęłam portfel. Wzięłam z niego plik banknotów. Podbiegłam do rodziny, która zaczęła się już oddalać.
- Mogą państwo zaczekać chwilkę? - wcisnęłam kobiecie w rękę pieniądze - to dla państwa. Taka mała pomoc. 
Spojrzeli na mnie mocno zdziwieni.
- Ale my nie możemy tego przyjąć.
- A ja nie przyjmuję zwrotów - uśmiechnęłam się po raz kolejny - z tym nie można się wstydzić. Nawet jeśli państwo tego nie chcą, to niech kupią państwo coś dla dziewczynek. Jakieś lalki czy zabawkę. Naprawdę, to nie jest żaden powód do wstydu. Mieszkają państwo w Toronto? 
Mężczyzna pokiwał głową.
- A chcieliby państwo mieszkać w Los Angeles? Mój wujek ma firmę i poszukuje pracowników. Jeżeli nie mielibyście gdzie się podziać, mieszkamy ze starszą siostrą w dużym domu i naprawdę dużo u nas miejsca. 
Kobieta, zwana wcześniej przez męża Jenny, przytuliła mnie mocno do siebie. Poczułam od niej takie matczyne ciepło, którego bardzo dawno nie czułam, nawet od Vanessy, a jest dla mnie najważniejsza na świecie. Po chwili moczyła łzami moją koszulkę. Przytuliłam ją do siebie mocniej. 
- Dlaczego to robisz?
Na te pytanie nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Długo się zastanawiałam, co powiedzieć.
- Wiem, że na świecie jest dużo problemów. Ja mam naprawdę dużo pieniędzy, razem z siostrą dużo zarabiamy. Nie potrzebuję ich, ale państwo tak. Jeśli mielibyście jeszcze jakieś prośby, to proszę się nie wstydzić. Mogę nawet jutro przelać państwu na konto pieniądze, abyście mieli jak się przenieść do LA. 
- Naprawdę dziękujemy. Twoja pomoc naprawdę nam się przyda. 
Potarłam pocieszająco ramię kobiety. 
- Tu jest mój numer, proszę dzwonić - podałam im karteczkę ze swoim numerem - proszę dać mi znać na temat przeprowadzki i kochanych Hope oraz Rosalie. Chętnie będę się dowiadywała, co u nich słychać.
Dotknęłam delikatnie nosa z młodszych sióstr, a starszej poprawiłam kucyka. 
- Na pewno zadzwonimy - odezwała się Hope.
Puściłam do niej oczko.
- Mam nadzieję, że do zobaczenia.
Jenny pokiwała twierdząco głową. 
- Do zobaczenia. 


*Rydel*

- Jak dobrze być już w domu - powiedział Ross i rozwalił się na kanapie. 
- Witaj, domku! - do wnętrza wleciał Rocky i zaczął tańczyć swój taniec radości.
Potem położył się plackiem na ziemi i zaczął całować podłogę.
- Rocky, wstań - rozbawiona pociągnęłam brata za ramię, ustawiając go do porządku. 
- No co? - spytał, udając obrażonego - nie było mnie tutaj z miesiąc! 
Potem po kolei zaczęli tu wlatywać pozostali. Riker wywalił torbę na ziemi i pobiegł po schodach w try miga do swojego pokoju sprawdzić, czy aby na pewno w szafce został jego (zapewne już spleśniały) baton, Ryland położył się na puchatym dywanie z salonu i zaczął na nim robić anioła (jak we śniegu - od aut), a Ellington z krzykiem uciekł do łazienki przed goniącą go fanką. Zamknął się na kluczyk i za nawet za jedzenie nie chciał stamtąd wyjść. 
Tą fanką (jak widać, nie zobaczył dokładnie, kto to jest) okazała się Maia.
- Szybko wróciliście - weszła z uśmiechem do domu - nikt was nie okradł. 
- Szybko? Półtorej miesiąca, kobieta, miesiąca - dramatycznym głosem powiedział Rocky, łapiąc ją za ramiona. 
Chyba ostatkiem sił powstrzymał się, aby nią nie potrząsnąć.
Z wielkim rozbawieniem zdjęła jego dłonie ze swoich ramion i uśmiechnęła się. 
- Myślałam, że wrócicie jutro. Jak widać Ross źle podał mi czas powrotu - spojrzała na mojego brata, który ledwo kontaktował, prawie śpiąc.
Też na niego spojrzałam.
- No bo myślałem, że jutro wrócimy - wymamrotał sennie - w tym autobusie nie można się wyspać. W nocy strasznie nim potrząsało. Ale wróciliśmy dziś i jestem zadowolony, bo chce mi się spać. 
Zachichotałam i skierowałam wzrok z powrotem na moją przyjaciółkę. 
- Mieliśmy wrócić rano, ale szybko dojechaliśmy. Dla mnie to nic złego - spojrzałam na dalej leżącego Rylanda - dla niego chyba też nie, jak myślisz?
Wskazałam na młodego palcem. Brunetka wybuchnęła śmiechem.
- Na szczęście wasz bus jest dość spory. Widziałam was z mojego okna. 
- Rydel, czy ta fanka już poszła?! - wydarł się Ell z łazienki.
- A mu co? - spytała Mitchell. 
- Myślał, że jesteś jego psychopatyczną fanką. Wleciał do domu i zamknął na zamek w toalecie. Tak, poszła Ell! 
- To dobrze! - odkrzyknął i słyszałam, że zaczął szarpać drzwiami - Emm, Rydel? - powiedział po chwili -  Chyba zamek się zaciął. 
Westchnęłam i teatralnie przekręciłam oczami.
- Cały Ratliff. 
- Nie będziesz się nudzić - powiedziała.
- Czy ja się kiedykolwiek nudzę? 
Parsknęła śmiechem i pokręciła przecząco głową.
- Sądzę, że nie. 
- Rydel! Baton mi spleśniał! Jest ohydny! - tym razem wrzasnął Riker.
Miałam ochotę walnąć głową w ścianę. I on jest niby starszy ode mnie?
- Mówiłam rodzicom, że jeden debil wystarczy, to na złość urodziła jeszcze trzech. Gdzie ten przysłowiowy umiar?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, chichrając się pod nosem. Trzepnęłam ją poduszką, która leżała na kanapie. 
- Ze mnie nie można się śmiać. 
- RYDEL! PAJĄK JEST W ŁAZIENCE! POMOCY! - po raz kolejny usłyszałam wrzaski Ellingtona.
- Stań na sedesie, może cię nie dosięgnie. Zaraz przyjdę. Oby ten pająk go zjadł - wymamrotałam ostatnie zdanie. 
Spojrzałam na zegarek i dostałam olśnienia. Teraz to ja latałam po domu jak kretynka.
- Ross, wstawaj! - rzuciłam w młodego poduszką - Riker, na dół i pomóż mi wydostać Ell'a z toalety! Ryland, nie udawaj motyla tylko też rusz tyłek i przyszykuj komputer. Zaraz ma zadzwonić do nas Laura! 
Cała trójka jęknęła coś pod nosami.
- JUŻ! - krzyknęłam i natychmiastowo stanęli na baczność. 
Kocham być sobą.
Posłuchali i już po chwili latali po domu, wykonując moje polecenia. 
- I tak ma być zawsze!
A Mitchell stała z boku i znów się ze mnie śmiała. No co za chamstwo! 

***************************************

Cześć wszystkim :)
Rozdział miałam zamiar dodać w czwartek, ale nie mogłam się powstrzymać. I kto ledwo wytrzymał? Wątpię, żeby było tak strasznie :3 Niecałe dwa tygodnie, kochani! 
Rozdział jest chyba długi, mam nadzieję. Dość się starałam i jakoś łatwo mi poszło. I dobrze :)
A więc życzcie mi weny i komentujcie, a ja postaram się szybko dodać rozdział ;)
DO NASTĘPNEGO ♥

 WASZA REAKCJA NA TO, ŻE JUŻ ROZDZIAŁ (MAM NADZIEJĘ XD)

 JAK STANĘLI CHŁOPCY, GDY WRZASNĘŁA RYDEL XD


I radosna pioseneczka na dziś :) 



8 komentarzy:

  1. Nie spodziewałam się rozdziału :)
    Świetny

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest świetny, a gest Lau piękny :-)
    Dawaj szybko next!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. JUHU!
    Jak się cieszę z rozdziału :D
    Rozdział Boooooooski!
    To co chłopacy wyprawiali...
    i jeszcze Rydel...
    Normalnie system rozwalasz XD
    Czekam na next i na Raurę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebisty!!! To co robili chłopacy i do tego jeszcze Rydel rozwaliłaś mnie tym!!! Czekam niecierpliwienna next!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny!!
    ♥ Życzę weny :) Czekam na nexta Zapraszam: nadzieja-jestzawsze.blogspot.com przypadek-niesadze.blogspot.com Pozdrawiam I niech moc będzie z Tobą ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ehh, 7? Really? To wszystko przez me parszywe lenistwo. Ale komentuję i to się liczy! Bardzo się cieszę, że rozdział dodałaś wczoraj a nie dopiero w czwartek, bo i te dwa tygodnie, to było dla mnie za dużo. Świetnie zapowiada się 2 sezon i już chce tą rozmowę Lynch'ów z Lau :3 Czekam na następny ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie będę pierwsza :( No, ale komentuję!
    Rozdział jest wcześniej i jest git! To takie słit, że Laura tyle pomaga!
    Ja już chcę tą ich rozmowę!
    Czekam na następny rozdzialik!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń