sobota, 25 października 2014

(II) Rozdział dziewiąty

*Laura*

Cholerne słońce, nawet wyspać się nie da!
Naciągnęłam kołdrę na swoją twarz. Nawet nie chodziło już tylko o kwestię słońca. Było mi zimno, miałam gęsią skórkę. Co się w ogóle dzieje? I czemu mnie tak piekielnie boli głowa?
A potem powolutku, jakby na paluszkach do moich myśli zaczęły wkradać się wspomnienia ze wczorajszego wieczoru. Jęknęłam cicho i złapałam się za głowę, przez którą przeszła kolejna fala bólu.
- Dzień dobry, słoneczko - do pokoju wparadował Ross.
Zaraz, zaraz, co on tu robi?
Odsłoniłam lekko oczy i spojrzałam na chłopaka, który był już całkowicie ubrany, a w rękach trzymał talerz z parującymi naleśnikami, a w drugiej ręce jakieś opakowanie tabletek i butelkę wody.
Zaraz, zaraz, co ja tu robię?
Bo to, to na pewno nie mój pokój.
- Wszystko w porządku? - chłopak zmarszczył brwi - na krześle zostawiłem ci ubrania Rydel, są dla niej trochę za małe, więc nie ma nic przeciwko, abyś je sobie wzięła.
- Ubrania? Naleśniki? Twój pokój? - pokręciłam przecząco głową - trochę tego dla mnie za dużo. Co ja tu w ogóle robię?
- Pamiętasz, że byliśmy wczoraj na otwarciu tego klubu?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - wytknęłam mu, ale po chwili westchnęłam i pokiwałam głową.
- Spotkałaś Amandę i upiłyście się prawie do nieprzytomności. Wyrabiałaś różne głupoty, dlatego wziąłem cię do domu, ale Vanessy jeszcze nie było, więc przywiozłem cię do nas.
- Jakie głupoty? Gadałam przez sen?
- Zadajesz strasznie dużo pytań - uśmiechnął się szeroko - powiem ci potem, ale najpierw zjedz.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie zjem, dopóki mi nie powiesz.
Westchnął głęboko i postawił talerz oraz cały ekwipunek na szafce koło łóżka.
- Pójdźmy na kompromis. Ty zaczniesz jeść, a ja ci powiem.
- Okej - wyszeptałam i wzięłam się za pałaszowanie śniadania - no to mów - powiedziałam widząc, że chłopak wciąż milczy - umowa to umowa.
- Weź jeszcze tabletki - zignorował mnie - pomoże to na kaca.
- Ross! - warknęłam - albo powiesz, albo wyjdę z domu.
- W bieliźnie chyba nigdzie nie pójdziesz - zaszydził, a ja się zarumieniłam. Zajrzawszy pod kołdrę stwierdziłam, że się nie mylił - po prostu zaczęłaś gadać o przyjacielu, który był latarnią. Potem powiedziałaś, że nie mogę go obrażać, ale po chwili zmieniłaś zdanie i wykąpałaś się w morzu i... to wszystko.
Wiedziałam, że kłamie.
- Łżesz - stwierdziłam - co jeszcze?
- Ale...
- Ross! Bo zacznę krzyczeć! A Rydel, kiedy jest zmęczona to ty też będziesz zmęczony. Psychicznie.
- Pocałowałaś mnie, może być? - prychnął - daj spokój. Weź te tabletki, zjedz, ubierz się i idź do domu. Po prostu idź.
Wstał prędkim ruchem i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.

~*~

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
Wysoki kucyk, okulary przeciwsłoneczne, ubrania Rydel i wio! Nawet się z nim nie pożegnałam. Nie chciał mnie widzieć? Tak chciał pogrywać? Dobra. Ale niech liczy się z tym, że wojna dopiero się zaczyna.
Teoretycznie nie wiem, czemu tak zareagowałam. Nachlałam się i zrobiłam głupotę. Tyle. Nic wielkiego. Ale gdy o tym myślę, nawet o tym nie pamiętając w miejscu pod moim sercem rodzi się ciepłe uczucie. Chlolera!
Miał jednak powód. Nie chciał mnie. Byłam na tyle okropna, a jestem tylko jego przyjaciółką. Nie chciał mnie jako dziewczyny. Tylko wielka szkoda, że nie dał mi zareagować i uciekł, jak tchórz.
Miałam ochotę krzyczeć na cały świat, zacząć zachowywać się jak rozkapryszony bachor, niech wszyscy przy mnie skaczą. Ross zachowuje się jak dupek, a ja jak dziecko. Idealne połączenie. A jednak zaczęłam się w nim zakochiwać. Boże, jestem psychiczna.
Nie miałam pojęcia, że to wszystko tak wyjdzie. Miała to być tylko krótkotrwała, idealna historyjka zakończona happy endem. Przez moje uczucia nic nie wyjdzie. Wszystko się zniszczy. Jestem od nich tak cholernie uzależniona, jak gdyby byli najlepszym gatunkiem narkotyków. Po prostu nie potrafię już bez nich żyć.
Po moim policzku poleciała łza, którą natychmiastowo starłam. Nie zapłaczę po nim. Niech umawia się z Maią, chodzi na prostytutki czy robi co mu się żywnie podoba. Nie obchodzi mnie już to.
Teraz zaczęłam żywić do niego nieuzasadniony gniew, złość i żałość. Nie dał mi odpowiedzieć, po prostu wyszedł. Dupek!
Po prostu mnie to wszystko przerasta. Go pewnie też. Chyba będzie najlepiej, jak przez jakiś czas nie będę się z nimi widywać. Zajmę się swoją karierą, poukładam sobie wszystko w życiu. Tak będzie lepiej.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni i odnalazłam w kontaktach numer.
- Jillian? Bardzo chętnie wystąpię w twoim programie. Dziś wieczorem.
Tak będzie lepiej.

~*~

- Dasz radę - promienny uśmiech Vanessy - jesteś wspaniała i piękna, na pewno dasz radę.
Odwzajemniłam jej gest.
- Dziękuję. Za wszystko.
Miałam najwspanialszą siostrę na świecie. Zrozumiała mnie i obiecała nie zapraszać Lynchów do nas do domu, kiedy ja jestem. Oczywiście ona utrzymuje nadal z nimi normalny kontakt, ale ja już w tym nie uczestniczę. Na razie.
- Nie masz za co. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Pokiwałam smutno głową i westchnęłam.
- Uczucia nie wybierają.
- Może jak pobędziesz z dala od niego to się okaże, że to tylko zauroczenie. Albo po prostu ci się podoba. Czemu od razu ma być to miłość?
Spuściłam wzrok w dół.
- Ale... ja nie muszę sobie tego udowadniać - powiedziałam cicho - Vanessa, ja znam swoje uczucia. Ty też mnie znasz.
- Wiem - objęła mnie lekko ramieniem - kogo ja okłamuję?
- Ja nie rzucam słów na wiatr. A tym bardziej uczuć. Wiesz o tym doskonale, że od wielu lat mam wciąż te same zainteresowania, ten sam szampon do włosów, pastę do zębów, ulubione piosenki, moich ulubionych aktorów, którzy mi się podobają, a już na pewno te same uczucia. I jednak pomimo tego, jak bardzo Bobby mnie zranił, nadal go kocham. Tak samo jak kocham Rossa. W moim słowniku nie istnieje takie coś jak "tymczasowa miłość", "romans", "zdrada" lub "zauroczenie", które zawsze kończy się źle.
Wiedziałam, że mam rację. I siostra też to wiedziała.
Usiadłam na wygodnym fotelu w opustoszałym pomieszczeniu, biorąc do ust kilka kulek winogron. Jeszcze niedawno wesoło gawędziłam z Debby Ryan oraz Peyton List też zaproszone dziś do programu, a teraz siedziałam smętnie, bo ciężkiej rozmowie z moją siostrą.
- Laura Marano, wchodzisz za pięć minut - powiedział mężczyzna, który nagle otworzył drzwi do pomieszczenia, by po chwili je zamknąć i zniknąć za kolejnymi korytarzami.
Wstałam na równe nogi, przez chwilę się zachwiałam na miętowych koturnach, więc musiałam przetrzymać się ściany, aby nie wywinąć orła. Poprawiłam sukienkę w tym samym kolorze co buty i sprawdziłam, czy na szyi nadal mam naszyjnik z fioletową ozdobą. To było automatycznie. Naszyjnik po mamie. Znalazłam go dziś rano.
- Wszystko będzie dobrze - Van za wszelką cenę próbowała mnie rozluźnić - jeśli tylko nie zdemolujesz studia Jillian.
- Ha-ha, bardzo śmieszne - powiedziałam z sarkazmem, ale potem wyobrażając sobie siebie w roli złej rockmenki demolującej studio talk-showu zachichotałam - jaką piosenkę mam zaśpiewać? Z nowej płyty, oczywiście.
Starsza siostra spojrzała na mnie jak na idiotkę, a potem uśmiechnęła się szeroko.
- "Parachute" - westchnęłam cicho wiedząc, jak Ness uwielbia tę piosenkę.
Ja też ją bardzo lubię.
Wyszłyśmy z pokoiku i poszłyśmy znajomym korytarzem ku scenie. Zza kurtyny widziałam jeszcze, jak Debby i Peyton żegnają się z Jillian, więc musiałam popędzić trochę dalej, ku mojemu zespołowi.
- Pamiętacie wszystkie chwyty i dźwięki do "Parachute"? - spytałam chłopców.
- Jasne - Simon uśmiechnął się lekko, a Paul przygryzł kawałek swojej kanapki pokazując mi kciuk do góry.
- To dobrze - odetchnęłam - wchodzimy za trzy, dwa, jeden...
- Proszę, powitajmy na scenie gorącymi oklaskami Laurę Marano!
Kurtyna się podniosła. Mój zespół zaczął przygrywać na swoich instrumentach, a ja swoim głosem zaczęłam śpiewać słowa własnej piosenki.
Pamiętałam jeszcze, gdy zaczęłam ją pisać. Miałam wtedy piętnaście lat, inspirowałam się pierwszymi kawałkami R5 oraz Christiny Aguilery i napisałam swój pierwszy utwór. Nie miałam wtedy pojęcia jak daleko dziś zajdę.
Gdy piosenka się skończyła podeszłam do fotelu obok Jillian, a długonoga szatynka wstała i objęła mnie delikatnie. Byłyśmy znajomymi, byłam z nią kilka razy na kawie.
- Cześć, Laura. Wykonanie twojej piosenki na tej oto scenie było genialne, prawda?
Gdy siadałam tłum zaczął bić mi brawa. Nie zasługiwałam na nie. Na pewno nie dziś, skoro jestem tutaj tylko dlatego, aby odreagować Lynchów.
- Dziękuję wam serdecznie - sztuczny uśmiech na mojej twarzy - jest mi naprawdę miło.
- Sama napisałaś tę piosenkę?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Jak wszystkie pozostałe z płyty.
- Naprawdę? - Jillian była zdziwiona, nigdy jej się z tego nie spowiadałam. Z resztą, nikt o tym nie wiedział z wyjątkiem Ness'y.
- Tak. Ta piosenka była pierwszą, którą kiedykolwiek napisałam. Ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną.
- Wow, to niesamowite. Jesteś jedną z niewielu gwiazd, które piszą własne piosenki.
- Gdyby ktoś inny je za mnie napisał nie czułabym ich. Nie opowiadały by o moich doświadczeniach, przeżyciach, uczuciach.
No właśnie, uczuciach.
- Kim się zainspirowałaś?
- Christiną Aguilerą oraz pierwszymi kawałkami R5 - wyznałam zgodnie z prawdą.
I wtedy zapadła cisza.
- R5? Jesteś ich fanką od tak długiego czasu?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Cenię ich od bardzo dawna.
- A teraz kim dla ciebie są?
- Przyjaciółmi. Wszyscy. Bez wyjątku - powiedziałam twardo, starając się tak brzmieć - miałam wielkie szczęście mogąc ich poznać, już nie mówiąc o tym, jak bliską jestem dla nich koleżanką.
- Taa, przyjaciółmi - Jill pokiwała twierdząco głową. Ten wywiad przechodził na niebezpieczne tory, a ja nie mogę na to pozwolić - nie wiem, czy słyszałaś, ale niektórzy twoi fani shippują cię z Rossem Lynchem. Miałam za zadanie zadać ci pytanie, czy coś was łączy.
- Nie. Tylko przyjaźń. Ross to naprawdę świetny facet, ale nie widzę go w roli mojego chłopaka. Z resztą, on kocha inną dziewczynę. I Jillian, przyszłam tu tylko dla rozmowy o mojej muzyce i o podstawowych rzeczach, a nie o moim życiu prywatnym. Proszę, aby ono zostało w cieniu.
- Dobrze - kobieta westchnęła - szybkie pytania, a potem będziesz już wolna.
- Albo dobrze, zaczekaj. Posłuchajcie mnie uważnie. Jeśli was to tak ciekawi to jestem w kimś zakochana. Jego tożsamość pozostanie w cieniu, jeśli on będzie odwzajemniał moje uczucia zapewne zauważycie nasze zdjęcia w internecie i wszystko będzie wiadomo. Proszę, nie shippujcie mnie z moimi przyjaciółmi, to jest zawstydzające, kochani. Jeśli coś mnie będzie z kimś łączyło, dowiecie się o tym jako pierwsi. Możemy zaczynać ten quiz?

***************************************

Rozdział jest do dupy ;')
Opowiada tylko o Laurze, ale kompletny brak weny, zero.
Długo już tego bloga nie pociągnę. Wymyślę tylko, jak się to wszystko skończy i zajmę się pozostałymi blogami.
Pisząc to męczę nie tylko was, ale i siebie. Od kilku tygodni nie mogę wymyślić, co ma się dziać, jak to wszystko ubrać w słowa. To jest bez sensu. Zabiorę się za pozostałe dwa blogi, zacznę pisać kolejny, już założony, będzie wtedy łatwiej.
Skończę też blog "Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać", bo go kompletnie zawaliłam. Historia miała być kompletnie inna, a wyszło jeszcze inaczej. Wybaczcie ;c
Jeśli chcecie się o coś zapytać lub po prostu porozmawiać szukajcie mnie na twitterze : https://twitter.com/kalinowska_ola
Tam ostatnio jestem najczęściej :3
Kocham Was!


środa, 8 października 2014

(II) Rozdział ósmy

Dobrze się widzi tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu ~ Antoine de Saint-Exupery "Mały Książę"

Istnieje tyle uczuć; tyle więzów między ludzkich. Człowiek potrafi drugiego człowieka kochać, lubić, nienawidzić lub tylko akceptować. Takiej relacji nie da się kupić za pieniądze ani zmusić kogoś do nich, to przychodzi samo, z czasem.
Miłość. To najpiękniejsze uczucie pomiędzy dwoma osobami. Pomimo swoich wad, niedoskonałości, pomimo kłótni i różnicy zdań na określony temat, to wszystko nie może zniszczyć tego uczucia. Prawdziwa miłość trwa naprawdę długo, nie da jej się wymusić. Ta druga osoba jest najważniejsza na świecie, nie liczy się nic poza jej szczęściem. Prawda, robi się tyle głupot, ale zawsze się je wybacza.
No właśnie. Wybaczenie. Przebaczyć komuś jego złe uczynki jest trudno, ale to zawsze jest możliwe. Osoba ta musi zasłużyć na przebaczenie, bo jeśli nie będzie się o to starała, to po co to komu? To tak, jak karać małego szczeniaczka. Pies robi wszystko, aby właściciel mu przebaczył, potrafi przetrwać wszystkie cierpienia i kary, a nadal kocha człowieka. Czy ludzie tak potrafią?
Zaufanie. Łatwo zadać sobie pytanie - jakiej osobie ufam? Jakiej osobie mogę zaufać wiedząc, że nie wyda moich sekretów? Rydel. Vanessa. Kelly. Raini. Moje przyjaciółki i siostra zrobiłyby dla mnie wszystko, tak samo, jak ja dla nich. Często się kłócimy, najczęściej o głupoty, ale bez tego nie byłoby przyjaźni. Więc komu mogę jeszcze zaufać? Rossowi - to najwspanialsza osoba, jaką kiedykolwiek poznałam. Wiele nas różni, ale umiemy się porozumieć; Rocky'emu - ten świr jest bardzo kochany, a nawet jego uzależnienie od żelków i nieporządku nigdy nie zepsuje naszej przyjaźni, bo jest ona wspaniała; Rikerowi - jest mi jak starszy brat. Jest świetny, daje dobre rady, dziwi mnie czasem, że nie ma dziewczyny, ale wydaje mi się, że ma jedną taką na oku; Ellowi - och, nie mam pojęcia, co jeszcze mogę napisać, żeby się nie powtarzać. Ufam wszystkim moim przyjaciołom - Calumowi, Mai, Dove, Lukowi, Mattowi i Mary, a kiedyś nawet ufałam Bobby'emu. Nie wierzę, że nawet tutaj muszę o nim wspominać.
Zaufanie jest wspaniałe. Wiem, że ktoś przy mnie jest i mnie wspiera, a tego najbardziej potrzebuje.

Z dziennika Laury Marano.
~*~

Jedną nogą tam, drugą nogą tu - nuciłam sobie pod nosem; tekst, a raczej jakieś badziewie wymyślałam z nudów, aby umilić tę przenikającą do szpiku kości ciszę. Układałam na nowej półce swoje rzeczy, które zostały całe po napadzie na nasz dom. Nie wierzę, że policja nadal nie złapała nikogo, kto mógłby to zrobić. Bo do cholery, po to byli szkoleni, prawda?
Vanessa wypadła na spotkanie z jakąś znajomą, nie chciała mi powiedzieć którą, więc tylko wzruszyłam ramionami. Co mogłam zrobić? Zatrzymać ją? Przecież to ona teoretycznie jest jeszcze moim prawnym opiekunem, poza tym jest starsza.
Wciąż nie mogłam zrozumieć, jak tu jest cicho. Przez te tygodnie, kiedy byłam u Lynchów i w trasie wiecznie był hałas, nawet w szpitalu, gdy ta banda oszołomów mnie odwiedzała, było głośno. Nie byłam do tego przyzwyczajona.
- Laura? - usłyszałam za plecami.
Przerażona podskoczyłam do góry i upuściłam na ziemię ramkę ze zdjęciem moim z moją mamą, szkło się potłukło.
- Ross, do cholery, jak możesz mnie tak straszyć? - nie odwróciłam się w jego stronę, wiedziałam że to on. Zamiast tego uklęknęłam przy zbitym przedmiocie i zaczęłam zbierać szkło, starając się nie skaleczyć. Kiedy zwróciłam głębszą uwagę na rozweseloną twarz mojej mamy, po moim policzku popłynęła łza, która spadła prosto na jej twarz na zdjęciu.
- Wybacz, odkupię ci ramkę.
Pociągnęłam nosem i przetarłam policzek ręką.
- Coś chciałeś? - spojrzałam na niego i stanęłam już na wyprostowanych nogach.
- Chciałem się zapytać, czy nie poszłabyś ze mną... to znaczy z nami na otwarcie nowego klubu na plaży - powiedział, a ja ujrzałam, jak między jego brwiami pojawia się pionowa kreska - płakałaś?
- Nie - pokręciłam przecząco głową - coś mi po prostu wpadło do oka - skłamałam i odłożyłam rozbitą ramkę na najbliższą szafkę - jasne, chętnie się z wami przejdę na tę plażę.
Uśmiechnął się lekko i skinął na mnie ręką. Podeszłam do niego i wtuliłam jak w największego pluszowego misia, jakiego możnaby było kupić w sklepie.
- Nie oszukasz mnie, Laur. Co się stało? - spytał miękko, gładząc moje lekko falowane włosy.
Pokręciłam głową co oznaczało, że nie chcę o tym rozmawiać. Westchnął tylko cicho.
- Ale wiesz, że zawsze możesz mi o tym powiedzieć?
- Tak, wiem o tym Ross - odsunęłam się od niego - o której jest te wielkie otwarcie?
- Wpół do siódmej - odparł.
Spojrzałam na zegarek. Było kilka minut po czternastej.
- A bardzo się nudzisz? - dobry humorek wrócił mi tak szybko, jak zniknął. 
Spojrzał na mnie podejrzanie i niepewnie skinął głową.
- To świetnie - uśmiechnęłam się szeroko i zaklaskałam w ręce jak mała dziewczynka - pomożesz mi posprzątać mój pokój.
Jęknął tylko, ale nie miał wyboru, bo to byłam ja.

~*~

Dobre trzy godziny później w końcu wszystko stało na swoim miejscu, moje ubrania wszystkie były poskładane i ładnie poukładane w szafie, a ja mogłam spokojnie przygotować się do otwarcia tego klubu na plaży. Wzięłam wcześniej odłożoną śliczną niebieską sukienkę na ramiączkach, która sięgała do polowy ud, kwiaty na tym ubraniu były wszędzie; wzięłam też wszystko, czego potrzebowałam i skierowałam się w stronę łazienki.
- Chcesz to idź się przyszykuj w łazience na dole, Ross - rzuciłam, zanim pobiegłam szybko do łazienki, dotykając bosymi stopami drewnianej nawierzchni podłogi.
Zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania i weszłam pod prysznic. Brzoskwiniowy żel pod prysznic ukoił moje wszystkie nerwy, a ja mogłam się chwilę zrelaksować. Gdy już się umyłam wysuszyłam włosy i zakręciłam je lokówką, a potem wpięłam sobie kilka spinek z różami. Ubrałam się w wybraną przez siebie sukienkę, pomalowałam usta pomadką ochronną, a powieki lekko różanym kolorem. Uśmiechnięta wyszłam z łazienki, z pokoju wyciągnęłam jeszcze czarną, malutką torebkę, do której wsadziłam trochę pieniędzy, telefon i klucze od domu, a potem zeszłam na dół, gdzie czekałam na Ross'a. Wyszedł kilka minut później. Miał na sobie białą, lekko pogniecioną koszulę, włosy ułożone w artystyczny nieład, a na nogach czarne jeansy.
- Wow - powiedział ledwo słyszalnie, gdy stanęłam przed nim - wyglądasz pięknie.
Poczułam, jak zdradzieckie plamy wypływają mi na policzki.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz niczego sobie - odparłam z małym uśmiechem, a potem chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę korytarza. Tam nałożyłam jeszcze kremowe sandały rzymianki i byliśmy gotowi.
Kiedy wyszliśmy przed dom, czekało mnie zaskoczenie.
- Ty okradłeś bank czy co? - miałam szeroko otwarte usta widząc przed sobą nowe, sportowe auto - kogo to samochód?
- Powiedzmy, że okradłem swoją ciocię - zaśmiał się lekko - użyczyła mi ten pojazd na dzisiejszy wieczór, bo moje rodzeństwo chce zabrać osobę towarzyszącą i każdy ma oddzielny samochód. Co jak co, ale ja jestem najmłodszy i miałem najmniej do powiedzenia.
Wybuchnęłam szczerym śmiechem i podeszłam do drzwiczek od strony kierowcy.
- Mogę poprowadzić? - spytałam rozpromieniona.
Ross uśmiechnął się lekko.
- No nie wiem, panno Marano, czy mogę pani dać kluczyki. Oczka się świecą, ale może być panna nierozważna.
Zmarszczyłam zabawnie brwi i dałam mu sójkę w bok.
- Oj, nie urodziłeś się w średniowieczu i skończ mówić jak jakiś upośledzony nastolatek dwudziestego pierwszego wieku - prychnęłam - jestem doskonałym kierowcą.
Pokiwał głową jak znawca.
- Tak, jasne - powiedział z sarkazmem - moja sama obecność tak na ciebie działa, że będziesz się czuła jak pijana.
Przewróciłam teatralnie oczami i niecierpliwie wyciągnęłam dłoń. Chłopak z małym uśmiechem rzucił mi kluczyki, a ja zapiszczałam jak mała dziewczynka i nim zdążył się obejrzeć siedziałam na miejscu kierowcy.
- Wsiadasz czy podesłać ci specjalne zaproszenie?
Prychnął ze śmiechem i posłusznie wsiadł na miejsce koło mnie. Już po chwili pędziliśmy z zawrotną szybkością po ulicach Los Angeles. Co z tego, że niedawno miałam wypadek, że łamię prawo i w ogóle, liczyło się tylko tu i teraz. Od zawsze uwielbiałam szybką jazdę.
Już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Lynch ciężko oddychał i był czerwony na twarz; zachichotałam widząc jego minę.
- Nie było tak źle, prawda? - złapałam na chwilę jego rękę.
- Nie, w ogóle - odpowiedział z ironią - to było fantastyczne przeżycie.
Uśmiechnęłam się złośliwie i wysiadłam z samochodu. W tej chwili wzrok wszystkich skupił się na mnie. Czułam się jak w jakiejś głupiej komedii, kiedy to nowa dziewczyna wysiada z super auta w zwolnionym tempie, a wszyscy patrzą się tylko na nią. Usłyszałam ciche gwizdy, a dziewczyny stojące obok mnie zaczęły plotkować o moim wyglądzie, oczywiście obrażając mnie, że one wyglądają tysiąc razy lepiej, a na ich widok nikt tak nie zareagował. Norma.
Gdy skierowałam się w stronę wejścia, któryś z tych idiotów uszczypnął mnie w tyłek. Parsknęłam wściekła i złapałam go za rękę, ostro ją wykręcając.
- Jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz, gdy ci tego nie pozwolę, dostaniesz tam, gdzie światło nie dochodzi - wysyczałam mu prosto w twarz i puściłam jego ramię.
Potarł bolące miejsce, a potem spojrzał na mnie przerażony. No i dobrze! Nie zadziera się z Laurą Marano!

*Amanda*

- To miejsce jest... hmm... dość przyjemne - powiedziałam Jacobowi, wchodząc do budynku, a raczej jego części, gdzie leciała cicha muzyka. Po prawej stronie ściany stał barek z różnymi rodzajami alkoholów i napojów, można było też znaleźć tu jakąś przekąskę. W lewym roku stała szafa grająca, a niedaleko jej duża scena, na której już były porozkładane urządzenia. Był też widok na ocean przez niezasłonięte duże okno. Był tutaj duży tłum, nigdzie nie można było znaleźć odrobiny ciszy, ale w końcu czego się dziwić, skoro dziś jest tutaj wielkie otwarcie.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba - uśmiechnął się do mnie ciepło - muszę przyznać, że spędza mi się z tobą czas o wiele lepiej niż wtedy, gdy się kłóciliśmy. I wiem o tobie dużo więcej.
Odwzajemniłam jego gest i splątałam razem nasze palce. Zdziwiony spojrzał na nasze ręce, ale jej nie zabrał, a na jego policzkach wykwitły rumieńce.
- No co? Przyjaciele mogą robić takie rzeczy - powiedziałam, a potem tego pożałowałam.
Z jego oczu zniknął blask, zasmucił się i puścił moją rękę. Poczułam pustkę.
- No jasne, przyjaciele.
Jake dobrze wiedział o Rocky'm i nie starał się przyspieszać niczego, ale chyba miał dość, że ciągle myślę o swoim eks, skoro minęło tyle lat. Prawda jest taka, że po prostu Lynch był moją pierwszą miłością i na zawsze już pozostanie w moim sercu.
- Jake, zaczekaj... - zaczęłam, ale on już zniknął w tłumie. Zachowuje się jak dziecko. Jeszcze niedawno był skory mi powiedzieć, że mnie nie cierpi, potem że mnie tylko trochę lubi, a gdy mówię, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, to się obraża. Co za człowiek.
Przejechałam sobie dłonią po twarzy i wsadziłam za ucho niesforny kosmyk, który spadł mi na twarz. Jeszcze raz porozglądałam się po pomieszczeniu i postanowiłam się jakoś rozluźnić, więc podeszłam do barku.
- Wisky z colą - powiedziałam lekko.
Chłopak za ladą był młody, na pewno nie był starszy ode mnie. Czarne, zmierzwione włosy ładnie kontrastowały z jego układem rys i oczami koloru ciemnego brązu. Gdy się do mnie uśmiechnął miał przesłodkie dołeczki w policzkach, a gdy nalewał mi do szklanki zamawianego przeze mnie drinka jego mięśnie napinały się co chwilę i rozluźniały. Normalnie cud przed moimi oczami.
Postawił przed moim nosem dużą szklankę z zamawianym napojem i niedbale oparł się o ladę. I znów ten jego uśmiech, ugh.
- Założę się, że nie jesteś pełnoletnia.
- A ja się założę, że masz ważniejsze sprawy niż wiszenie mi nad głową - odparłam z sarkazmem.
Może i bym z nim na spokojnie porozmawiała, ale czułabym się winna wobec Jacoba. No wow, jeszcze nawet nie jesteśmy razem, a ja już czuję, że go zdradzam rozmawiając z kimś innym. Normalnie genialny umysł mam.
- Przeszkadzam ci?
Wzięłam dużego łyka napoju i spojrzałam na niego krzywo.
- Wybacz, jestem zaręczona - pokazałam mu pierścionek zaręczynowy na moim serdecznym palcu.
Teoretycznie jesteśmy narzeczeństwem, ale próbujemy to na razie zmienić. Nie zdjęłam pierścionka bo co jak co, ale był przepiękny.
Na tę wiadomość szatyn zakrztusił się czymś co akurat pił, a ja wzięłam kolejnego dużego łyka alkoholu. Promile zaczęły mi krążyć w krwi powodując moje rozbawienie i pewność siebie. Napiłam się jeszcze raz z kufla, a potem odstawiłam go z cichym stukotem i wstałam, aby podejść do Jacoba. Widziałam, jak wychodził z łazienki, a teraz taranował sobie drogę, aby gdzieś przejść, być może w poszukiwaniu mnie. Pragnęłam mu ułatwić to zadanie. Lekko się zatoczyłam, tracąc równowagę, którą w ostatniej chwili uzyskałam i poszłam w kierunku Jake'a.
- Kochanie! - krzyknęłam z cichym chichotem i uwiesiłam się chłopakowi na szyi - tęskniłeś?
- Piłaś? - spojrzał na mnie ostro - wiesz, że nie powinnaś.
- To był tylko jeden kieliszek. Albo butelka. Nieważne - pocałowałam go w szczękę, gdzie rysowała się już linia lekkiego zarostu - jesteś zły?
Westchnął głęboko.
- Nie. Ale chodźmy już lepiej do domu.
- Do domu? Dopiero tu przyszliśmy - uśmiechnęłam się promiennie i zrobiłam kółko wokół własnej osi - chodźmy się trochę pobawić - wzięłam jego dłoń i pociągnęłam na środek parkietu, zaczynając swoje harce i inne dziwne pozy. Nie umiem tańczyć, mam dwie lewe nogi, ale kogo to obchodziło? Liczyła się teraz tylko dobra zabawa.
Wzięłam jego obie dłonie w swoje, a po moim kręgosłupie przebiegły przyjemne dreszcze. Chciałam go jakoś rozbawić, rozruszać, aby zaczął się dobrze bawić i przestał być takim nudziarzem. Zabawne, zawsze siebie uważałam za nudną. W sumie teraz wszystko wydawało się zabawne.
Kiedy usłyszeliśmy przy wejściu jakąś małą kłótnię, odwróciłam się w tamtą stronę. O Boże, tylko nie to.
Poczułam, jakby zimne powietrze chlusnęło mnie właśnie w twarz; otrzeźwiałam i schowałam się za plecami bruneta. Zdziwiony popatrzył na mnie, ale go uciszyłam gestem dłoni.
- Tam jest on - powiedziałam szeptem.
Zmierzył wzrokiem wchodzącą do baru grupkę, a potem jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Chodziło ci o tego Rocky'ego? Z R5?
- A o kogo innego, głupku - parsknęłam i wyjrzałam zza jego pleców jeszcze raz.
I wtedy moje serce rozdarło kolejne uczucie. Zazdrość. Był z jakąś ładną brunetką, ona trzymała jego dłoń, a on swoje ramie na jej talii. Wciąż rozmawiali, uśmiechali się do siebie i żartowali. Nawet z daleka mogłam zobaczyć, jak na jej szyi wisi pozłacany naszyjnik na specjalne zamówienie z napisem Relly. Zapewne połączenie ich imion, bo takie żeńskie imię nie istnieje. Hmm... Kelly? Tak, pewnie tak.
Zazgrzytałam zębami widząc jej idealną figurę, śliczny uśmiech, błyszczące oczy. Może to wredne z mojej strony, ale miałam nadzieję, że trafił na jakąś brzydulę, jak ja. Co jak co, ale ona była tysiąc razy ładniejsza ode mnie.
Poczułam, jak Jake głaszcze moje ramię w geście pocieszenia.
Po moim policzku pociekła łza, którą od razu starłam.
- Zaraz wracam - oznajmiłam i zaczęłam się przepychać między tłumem, aby wyjść z tego miejsca. Potrzebowałam powietrza. Czułam, jak robi mi się słabo, a ściany niebezpiecznie się do mnie zbliżają.
Gdy w końcu byłam prawie przy wejściu, zobaczył mnie. Był to tylko ułamek sekundy, spojrzeliśmy sobie w oczy, te znajome oczy, a potem wyszłam z budynku z cichym trzaskiem drzwi.

*Ross*

Splątałem moje palce z palcami Laury. Widząc ten uroczy gest podniosła nasze dłonie i pocałowała mnie lekko w palec.
- To ja powinienem cię całować - odparłem rozbawiony, a potem dotarło do mnie, co powiedziałem - cholera, nie to miałem na myśli... ja... o Boże - schowałem twarz w dłoniach, ale usłyszałem jej cichy chichot.
- Spokojnie, zrozumiałam - wbiła na chwilę wzrok w ziemię - w sumie - powiedziała, zgarniając swoje niesforne włosy do tyłu - nie miałabym nic przeciwko.
Spojrzała na mnie, w jej oczach widziałem szczęście i błyski. Potem stanęła na palcach i lekko pocałowała mnie w policzek, a potem weszła do końca do środka.
Złapałem się za miejsce, gdzie przed chwilą dotknęły mnie jej wargi, a potem zacząłem tańczyć jak wariat. Rydel wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Cholerka, Ross - jej głos się wciąż trząsł - ona ci mówi, że nie ma nic przeciwko, żebyś ją całował, a ty ją tak wrednie potraktowałeś.
Wystawiłem w jej stronę język.
- Zdecydowaliście już, z czym w końcu będziemy występować?
Siostra pokiwała głową.
- Wystąpię z Ell'em z "Sleeping with a friend", potem zaśpiewasz "Heart Made Up On You" i "Cali Girls". Nie mamy dużo czasu, więc trzeba się sprężać.
Kiwnąłem głową. Już miałem odchodzić, ale jeszcze na chwilę odwróciłem się w jej stronę.
- Dla twojej wiadomości nigdy nie umyję tego policzka. I mam zamiar ją całować.
Znowu się zaśmiała, ale potem jej głos zastąpił inny hałas i szum. Próbowałem znaleźć Laurę, ale nigdzie jej nie było. Gdzie ona jest?

*Rocky*

Czy to ona? Boże, czemu mi zsyłasz to wszystko właśnie teraz, kiedy wszystko jest na dobrej drodze? Te same oczy, włosy, usta, po prostu wszystko. Wszystko, za czym tęskniłem.
- Coś się stało? - spytała troskliwie Kelly.
Uśmiechnąłem się słabo i pokręciłem głową.
- Nie, po prostu wydawało mi się, że widziałem kogoś znajomego. Nieważne.
- Nie kłamiesz? - spytała mnie, kładąc mi rękę na policzku i zaglądając głęboko w oczy.
I jak miałem skłamać? Miałem powiedzieć prawdę i zacząć pierdzielić o byłej, która tu była? Może to nawet nie ona? Może to jej zaginiona siostra bliźniaczka? Albo klon? Albo kosmitka, która urwała jej głowę i się za nią przebrała? Albo... Dobra, spokój. Nie wymyślaj już nic głupszego, idioto, pomyślałem i głęboko westchnąłem.
Zdobyłem się na szerszy uśmiech.
- Jestem z tobą wyłącznie szczery - złapałem ją za dłoń - a teraz chodź potańczyć, bo zaraz wir muzyki mnie porwie i trafię... gdzieś.
Zachichotała.
- Znaczy, że na scenę?
- To też może być, choć moja wersja wydarzeń jest bardziej prawdopodobna - zażartowałem.
Wybuchnęła szczerym śmiechem. Boże, jaka ona jest wspaniała. Zapewne domyśliła się, że kłamię, ale nie chciała wysuwać błędnych wniosków. Kocham ją całym sercem i nie pozwoliłbym jej nigdy skrzywdzić. A już na pewno ja jej nie skrzywdzę, nawet jeśli bym miał zostać miliarderem za to albo jakby był to jedyny sposób, aby uratować ludzkość. Nie skrzywdziłbym jej. Jest na to zbyt wrażliwa, zbyt delikatna, jest po prostu zbyt Kelly. Mój ideał.
Nawet się nie opanowałem, kiedy moje wargi dotknęły jej ust. Całowałem ją z pasją, jakby zaraz miała mi zniknąć. Dotykałem jej rozgrzanych policzków, a ona wplątała palce w moje włosy. I dla takich chwil warto żyć.

*Laura*

Zobaczyłam Amandę. Mówiłam, że jeżeli mamy się jeszcze spotkać, to tak będzie? Była smutna, zapewne widziała Rocky'ego z Kelly. Współczułam jej, ale jednak nie mogłam powiedzieć, że Rocky źle zrobił - Kelly jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek i cieszyłam się jej szczęściem. Brunet też wyglądał przy niej jakby był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Za żadne skarby nie pozwoliłabym ich rozdzielić.
Wyszłam na plażę i usiadłam koło niej na piasku. Wyciągnęłam nogi, wcześniej zdjąwszy buty, aby fala morska obmyła moje nogi. Siedziałyśmy w ciszy. Po jej policzkach ciekły łzy, a ja jedynie mogłam ją głaskać po ramieniu. Po co innego mogłam zrobić? Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Prawie nigdy nie jest dobrze. Jasne, wszystko się ułoży, potem będzie w końcu szczęśliwa, ale do tego czasu mogą minąć wieki, a ona będzie te wieki cierpiała.
- Wiem, jak się czujesz - wyszeptałam cicho.
Było słychać echo muzyki z baru.
- Wiem, bo sama miałam złą sytuację. Miałam kiedyś chłopaka. Ranił mnie przy każdej możliwej okazji, przynosił kwiaty na zgodę i myślał, że zawsze wszystko będzie dobrze. Bił mnie. W końcu dowiedziałam się, że mnie zdradza. Zerwaliśmy, a on cały czas mnie nawiedzał. Odkąd poznałam Rossa i jego rodzinę dał mi chyba spokój, ale często czuję jakby mnie obserwował. Słuchaj, Amanda...
- Czemu mi to mówisz? - przerwała mi.
- Bo wiem, że musisz się czuć okropnie. Posłuchaj mnie, jeszcze znajdziesz swojego księcia.
- Ten książę chyba właśnie mi zwiał na czarnym koniu - parsknęła i pociągnęła się za włosy - ranię wszystkich dookoła, więc nie dziwię się, że ludzie nie chcą mnie znać.
- Czemu tak uważasz? Daj spokój, jesteś na pewno wspaniała. I wiesz co? Mam pomysł. Chodź się czegoś napijemy. Też się chętnie rozluźnię i zapomnę o swoich smutkach.
Wyciągnęłam ku jej rękę, którą niepewnie dotknęła. Uśmiechnęłam się i pociągnęłam ją w stronę budynku. Ramię w ramię podeszłyśmy do baru i zamówiłyśmy sobie po drinku.
- Nie wiem, czy wytrzymam.
Zaśmiałam się.
- Nie martw się, Des. Ja mam taką słabą głowę, że chyba nikt mnie nie pokona.
Na trzy cztery wypiłyśmy całą zawartość kieliszków. Skrzywiłam się czując ohydny smak, ale po chwili przemieniło się to w ciepło w moim żołądku. Czułam, jak alkohol pływa w moich żyłach powodując dobry humor.
Następna kolejka i ta sama kolej rzeczy, tylko za każdym razem byłyśmy co raz bardziej pijane. Na twarzy blondynki widziałam szeroki uśmiech, więc i sama się uśmiechnęłam. Nagle usłyszałam, jak ktoś sprawdza łączność mikrofonu, podłącza wieżę i robi wszystko. To był Ellington. Mój uśmiech stał się szerszy na wieść, że R5 będzie występować. Co jak co, ale nadal kocham ich muzykę.
Najpierw występowała Delly z Ell'em. Ross grał na gitarze z tyłu i rzucał mi, jego zdaniem, ukradkowe spojrzenia. Amanda cały czas wpatrywała się w Rocky'ego, a na jej twarzy widniał smutek i złość. Riker też pogrywał coś na gitarze.
Potem było Heart Made Up On You. Kwitły mi rumieńce na policzkach za każdym razem, gdy patrzyłam na śpiewającego Ross'a. To było coś niesamowitego. Zawsze było.
- A ten kawałek dedykujemy wszystkim pięknym tutaj paniom - powiedział blondyn do mikrofonu i zaczęli grać odpowiednią melodię.

Drop tops, sitting next to Cee-Lo
Pacific coast highway
This happens every day
And our song keep playing on the radio 
Like 20 times a day
Man this is so cray-zay

Keep seeing the pretty ladies walking round in high heels in LA 
What can I say
Sexy shades, two piece, the girls are lookin fine today
It’s getting hot you see

I like them Cali girls
Valley girls
Like the way they move
Love the things they do
Keep me up at night


Spojrzenie Ross'a. 

I like them Cali girls


Valley girls
When they look at me 
Not too hard to see
That a Cali girl is what I need 

Cali girls
Valley girls let me take you out
Make you scream and shout
Keep you up at night

I like them Cali girls
Valley girls 
When they look at me
Not too hard to see 
That a Cali girl is what I need 

Uśmiechnął się do mnie promiennie, wciąż śpiewając swój tekst. Odwzajemniłam jego uśmiech.

Models always hanging out at Venice Beach 
The ones in magazines
They’re hanging out with me (hanging out with me)
And you know Katy Perry wasn’t lying when she told you (uh-huh)
You know the Cali girls they really rock my world

Small skirts , So hot, lookin that other way
What can I say
Sexy shades, two piece, the girls are looking fine to say
It’s like this everyday 

When you got Cali girls
Valley girls
Like the way they move
Love the things they do
Keep me up at night

I like them cali girls
Valley girls
When they look at me 
Not too hard to see
That a Cali girl is what I need 

Cali girls
Valley girls let me take you out
Make you scream and shout
Keep you up at night

I like them Cali girls
Valley girls 
When they look at me
Not too hard to see 
That a Cali girl is what I need 

I can’t get those Cali girls out of my head

I can’t get those Cali girls out of my head

I like them cali girls
Valley girls
Like the way they move
Love the things they do
Keep me up at night

I like them Cali girls
Cali girls
When they look at me 
Not too hard to see
That a Cali girl is what I need 

Cali girls
Valley girls let me take you out
Make you scream and shout
Keep you up at night

I like them Cali girls
Valley girls
When they look at me
Not too hard to see 
That a Cali girl is what I need

- Dziękujemy!
Klaskałam w dłonie jak najgłośniej potrafiłam. Wymieniłyśmy z blondynką przelotne uśmiechy, świetnie się bawiłyśmy. Nawet nie przeszkadzało jej, że Rocky jest na scenie. 

Kolejne kieliszki. Czy nie przesadzamy?
To się nie liczyło. Po prostu się świetnie bawiłam i tyle.

*Narrator*

Było już długo po jedenastej w nocy. Siedzącą przy barku Laurę odciągnął Ross.
- Oj, nie ładnie, Laura. Nie można tak dużo pić.
Zachichotała pijana i pogłaskała blondyna po włosach.
- Nie gadaj.
- Kruszynko, wracamy do domu.

- Ja? Kruszynką? - oburzyła się brunetka, kładąc na biodra swoje dłonie - ja jestem jak ten... no... wiesz... nie ważne. Jestem silniejsza od najsilniejszego faceta świata.
Lynch wybuchnął śmiechem.
- Śmiem wątpić. A teraz chodź.
- Wątpisz? Teraz za karę nigdzie z tobą nie pójdę - parsknęła i zniknęła w tłumie nim dziewiętnastolatek się obejrzał.
Pokręcił niedowierzająco głową i zaczął szukać brunetki. Wyszedł na świeże powietrze. Nigdzie jej nie było widać, więc zaczął iść dalej. Nagle poczuł, jak ktoś wskakuje na jego plecy i zakrywa mu oczy.
- Zgadnij kto to?
- Kruszynka?
- Zgaduj dalej, nie ma tu takiej - powiedziała Laura - nie lubię cię. Idę do Boba.
- Do kogo?
Dziewczyna zaczęła znowu uciekać od chłopaka. Niestety dla niej potknęła się o coś i jak długa wylądowała na piasku i zaczęła krzyczeć jak wariatka, gdy Ross złapał ją za kostki.
- Bob! Pomóż mi! - darła się - kurna, Bob!
Wciąż się stawiała, próbowała jakoś się przytrzymać, ale piasek wciąż wymykał jej się spomiędzy palców.
- Wstań, Lau. Przedstawisz mi Boba?
Uśmiechnęła się szeroko i stanęła na baczność.
- Zobaczysz, będziecie mężem i żoną. Lub żoną i  mężem - zaczęła się głowić - lub mężem i mężem. Coś w ten deseń.
Pociągnęła blondyna do najbliższego drzewa i przytuliła się do niego mocno.

- Bob, poznaj Ross'a. Ro-os, poznaj Boba. On lubi walić ludzi butelką po szampanie, to takie super - powiedziała rozanielona.
- Ale Laura, on jest drzewem. 

- Cicho, bo zranisz jego uczucia - Marano zakryła uszy drzewu - a nie chcę, aby się na mnie obraził. Ale w sumie... - przyjrzała się dokładniej Lynchowi - niech się obraża. Nie chcę, aby mi ciebie zabrał.
Rzuciła się na szyję przyjacielowi.
- Kurna - zawyła - Boże, jak mi się chce... - nie dokończyła, bo uznała, że to niestosowne.
- Co chcesz? Pić? Siku? Jeść? Lamę? - pytał Ross.
- Seksić - wypaliła - z tobą. Ale ty pewnie nie chcesz - zarumieniła się.
Ross wybuchnął szczerym śmiechem.

- Oj ty rozrabiako - dotknął lekko jej nosa - chodźmy już lepiej do domu. Ciekawe jak rano zareagujesz, jak ci wszystko opowiem. Pewnie mi nie...
Przerwał widząc, jak brunetka zdejmuje z siebie sukienkę i w samej bieliźnie biegnie w stronę oceanu. 
- Ross! Topię się! - wrzasnęła, kiedy jakaś fala zwaliła ją z nóg - Boże, dopomóż mi! 
Z jednej strony te sytuacje były zabawne, ale z drugiej strony Ross chciał już wrócić do domu i położyć się spać, a rano porozmawiać poważnie z Laurą. 

Podbiegł do wody, aby podnieść brunetkę, ale ta złapała się kurczowo jego szyi, oplotła nogami jego talię i wpiła mu się w usta. 
Ross, niechętnie, ale odciągnął od siebie przyjaciółkę i zaprowadził ją do samochodu, wcześniej łapiąc jej sukienkę. Posadził ją jak małe dziecko na siedzenie i zapiął ją szczelnie pasami, a sam usiadł za kierownicą. Zdecydowanie, ten wieczór należał do pierwszej piątki najbardziej męczących, ale i poważnie dających do myślenia. W końcu, jedna sytuacja może zmienić relację już na zawsze. 


*************************************

Uff, skończyłam ☺ Ten rossdział jest jednym z najdłuższych, o ile nie najdłuższym, który kiedykolwiek napisałam. Jest nudny, akcja ciągnie się niemiłosiernie, ale cóż poradzić? Już nic lepszego chyba nie napiszę. 

Jest też dla mnie dziś bardzo ważny dzień. Dziś mija rok od założenia tego bloga :) 
Krótkie statystyki : 

* 38051 wyświetleń :3
* 37 obserwatorów 
* 412 komentarzy 
* 53 posty, w tym 38 rozdziałów. 

Dziękuję wam za wszystko i mam nadzieję, że to wszystko będzie wciąż rosło, bo to przynosi ogromny zapał do pracy i uśmiech na ustach. 

MOGĘ LICZYĆ NA DUŻO KOMENTARZY POD TYM ROZDZIAŁEM? PRACOWAŁAM NAD NIM NAPRAWDĘ DŁUGO I MAM NADZIEJĘ, ŻE CHOĆ TROCHĘ SIĘ PODOBA :3

Pozdrawiam moje kochane misie!